Spis treści
17 grudnia 1970 r. około godz. 6.00 w okolicach przystanku kolejowego Gdynia Stocznia wojsko i milicja otworzyły ogień do zdążających do zakładu pracy stoczniowców, którzy posłuchali apelu wicepremiera PRL Stanisława Kociołka, aby wrócić do pracy.
Co roku 17 grudnia gdynianie, stoczniowcy, przedstawiciele wojska, policji, parlamentu i samorządu oraz goście z Polski zbierają się przed pomnikiem Grudnia 1970 koło stacji kolejki SKM Gdynia Stocznia. To w tym miejscu 55 lat temu wojsko, milicja i funkcjonariusze bezpieki dokonali masakry robotników, którzy po wezwaniach Kociołka stawili się rano do pracy.
Jeszcze raz ponawiam, stoczniowcy, adresowane do was wezwanie: przystąpcie do normalnej pracy. Są do tego wszystkie warunki
– mówił Kociołek w lokalnej telewizji i radiu niespełna 10 godzin wcześniej, 16 grudnia wieczorem.
W okolicach przystanku kolejowego Gdynia Stocznia zastrzelono wówczas 16 bezbronnych osób.
Stanisław Kociołek, który nakłaniał w telewizyjnym wystąpieniu strajkujących do podjęcia pracy, wiedział, że stocznia ma zostać zablokowana przez wojsko już następnego dnia rano. Po wydarzeniach grudniowych stracił wprawdzie miejsce w Biurze Politycznym KC PZPR, ale „za karę” został wieloletnim ambasadorem PRL m.in. w Moskwie, Tunezji i Luksemburgu. W latach 1980-1982 był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Warszawie.
Za swe działania nigdy nie poniósł odpowiedzialności karnej. Ukarany został jedynie moralnie – jako „kat Trójmiasta” został wymieniony z imienia i nazwiska m.in. w „Balladzie o Janku Wiśniewskim” autorstwa Krzysztofa Dowgiałły (muzyka Mieczysław Cholewa) oraz w powieści „Turbot” noblisty Güntera Grassa.
Dalsza część tekstu pod grafiką

Tragicznym symbolem Grudnia 70 stało się zdjęcie pochodu niosącego na drzwiach ciało zastrzelonego młodego człowieka i pokrwawioną biało-czerwoną flagę – zamordowanym był osiemnastoletni Zbigniew Godlewski, pracownik Stoczni Gdyńskiej im. Komuny Paryskiej.
Obecnie historyczne drzwi są w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, w utworzonej przez ks. Hilarego Jastaka kaplicy Stoczniowców, Portowców i Ludzi Morza. Przechowywana jest tam również zakrwawiona polska flaga niesiona w pochodzie.
W środę (17 grudnia) po porannych uroczystościach pod pomnikiem Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni po południu odbędzie się msza św. w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, a potem pochód przemaszeruje pod Urząd Miasta Gdyni.
1. Strajkowali, bo chcieli godnego życia
W grudniu 1970 r. robotnicy strajkowali, bo chcieli lepszych warunków życia, podniesienia płac i cofnięcia wprowadzonych tuż przed świętami podwyżek cen żywności. 17 grudnia o poranku przy wiadukcie obok stacji SKM Gdynia Stocznia wojsko i milicja zaatakowały idących do pracy bezbronnych stoczniowców. Pojawiły się pierwsze ofiary, a wiele osób zostało rannych.
Robotnicy poszli pod Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (dziś mieści się tam Urząd Miasta Gdyni). Pochód, który szedł od strony ul. Czerwonych Kosynierów (dzisiejsza ul. Morska), na czele niósł na drzwiach zastrzelonego młodego robotnika Zbigniewa Godlewskiego.
Na wzgórzu Nowotki (dziś wzgórze św. Maksymiliana) doszło do kolejnej krwawej konfrontacji. Młodzi ludzie rzucali w funkcjonariuszy ZOMO kamieniami w odwecie za poranne wydarzenia. To nie pozostało bez odpowiedzi ze strony milicji. Według oficjalnych informacji tego dnia w Gdyni zginęło 18 osób.
W grudniu 1970 r. w proteście przeciw podwyżkom cen wprowadzonym przez władze PRL przez Wybrzeże przetoczyła się fala strajków i demonstracji. W Gdańsku i Szczecinie protestujący podpalili gmachy komitetów wojewódzkich PZPR. Aby stłumić protesty, władze zezwoliły milicji i wojsku na użycie broni. Według oficjalnych danych w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicji i wojska zginęły 45 osób (w tym 18 w Gdyni), a ponad 1160 zostało rannych.
Dalsza część tekstu pod polecanym artykułem
Czytaj także:
Prezydent podczas obchodów Grudnia ’70: narodowa pamięć jest po stronie ofiar
Spotykamy się, aby oddać hołd zamordowanym, ale powiedzieć też prawdę o tych, którzy mordowali - powiedział w środę (17 grudnia) w Gdyni prezydent Karol Nawrocki podczas obchodów 55. rocznicy...
Czytaj więcejDetails2. W PRL nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej za masakrę z grudnia ’70
Do upadku PRL nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej za masakrę z grudnia ’70 na Wybrzeżu. W toczącym się później przez wiele lat procesie ukarani zostali jedynie wojskowi, ale nie polityczni zleceniodawcy.
Masakra z grudnia ’70 była konsekwencją ogłoszonych przez rząd podwyżek cen podstawowych artykułów spożywczych. W kilku ośrodkach na Wybrzeżu – Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu przeciwko tej decyzji zaprotestowali robotnicy. Doszło też do spontanicznych demonstracji. Najbardziej gwałtowany przebieg miała ona w Gdańsku, gdzie protestujący podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Władze odpowiedziały surowymi represjami – przeciwko robotnikom wysłano wojsko i zmilitaryzowane odwody milicji. Według oficjalnych danych na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Aby ukryć prawdziwą skalę tych wydarzeń, władze objęły cenzurą wszystkie informacje w tej sprawie. Nie pozwalano nawet rodzinom zabitych na przeprowadzenie pogrzebów, bo rządzący obawiali się, że ceremonie żałobne zamienią się w manifestacje. W rezultacie zabici byli grzebani nawet nocą.
Bezpośrednio po tych zdarzeniach odpowiedzialność – ale wyłącznie polityczną – kierownictwo PZPR zrzuciło na Władysława Gomułkę. W porozumieniu z Moskwą pozbawiono go władzy, a jego miejsce zajął Edward Gierek. Ten odciął się od polityki poprzednika i nawet cofnął decyzję o podwyżkach cen, ale aż do końca PRL winni masakry – zarówno zleceniodawcy, jak i wykonawcy rozkazów – nie zostali ukarani.
Śledztwo wszczęto dopiero w październiku 1990 r. Najpierw prowadziła je prokuratura wojskowa, potem Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Przesłuchano ponad cztery tysiące świadków. W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Najważniejsi wśród nich byli gen. Wojciech Jaruzelski (w grudniu 1970 r. był ministrem obrony narodowej) oraz Stanisław Kociołek (był wicepremierem i członkiem Biura Politycznego KC PZPR). To właśnie Kociołek miał wydać zgodę na strzelanie do robotników.
Oskarżeni zostali również Kazimierz Świtała (były szef MSW), wiceszef MON Tadeusz Tuczapski, dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego Józef Kamiński, dowódca 16. Dywizji Pancernej Edward Łańcucki, komendant Szkoły Podoficerskiej MO w Słupsku Karol Kubalica oraz pięciu wojskowych. Prokuratura zarzuciła im „sprawstwo kierownicze” zabójstwa. W akcie oskarżenia zaznaczyła, że decyzję o użyciu broni palnej mogła podjąć tylko Rada Ministrów, zaś zrobił to Władysław Gomułka (nie można go było pociągnąć do odpowiedzialności, bo zmarł w 1982 r.). Prokuratura zwróciła ponadto uwagę na to, że sprzeciwu wobec polecenia Gomułki nie zgłosiła żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR (jedną z nich był gen. Jaruzelski).
Prokuratura żądała dla oskarżonych kar ośmiu lat więzienia. Obrońcy wnosili o uniewinnienie.
Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 r., jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu proces zaczął się w czerwcu 1998 r. W 1999 r. proces – już tylko wobec 10 osób – przeniesiono do Warszawy; jesienią 2001 r. ruszył na nowo. Od tego czasu trwały żmudne przesłuchania świadków – głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła bowiem o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby, o co w toku procesu wnosił prokurator. Na proces wpływały też kłopoty zdrowotne sędziów i ławników.
Gen. Jaruzelski nigdy nie wyraził skruchy, a działania wojska i milicji przedstawiał jako zasadne. „Oskarżenie jest bezpodstawne; nie postąpiłem wbrew konstytucji; nie wydałem rozkazu użycia broni; nie popełniłem przestępstwa” – mówił Jaruzelski i podkreślał, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i milicji to „obrona konieczna lub stan wyższej konieczności”, bo wystąpił wtedy „silny nurt niszczycielski, kryminalny”.
Zapewniał, że jako szef MON podjął kroki w celu „złagodzenia” decyzji Gomułki: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, a następne – w nogi demonstrantów.
W maju 2011 r. – po 10 latach rozpraw – sprawa musiała zostać przerwana z powodu śmierci ławnika. Wznowiony w lipcu 2011 r. proces prowadzono już bez gen. Jaruzelskiego, ze względu na jego zły stan zdrowia.
W kwietniu 2013 r. – po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia – Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Stanisława Kociołka. Skazał zaś Mirosława W., dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej i Bolesława F., zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego stocznię w Gdyni. Według sądu mogli oni przewidzieć, że oddawanie strzałów nie tylko w powietrze, ale i w ziemię, może spowodować śmierć cywilów. Sąd zmienił jednak kwalifikację ich czynu na udział w śmiertelnym pobiciu, gdyż odpowiedzialność za to przestępstwo nie wymagało ustalenia, kto oddał śmiertelny strzał do danej osoby – co jest konieczne do uznania winy przy zabójstwie, a co w tym wypadku było niemożliwe.
Polecamy
Prezydent: bez pamięci o wydarzeniach w kopalni Wujek nie uda się zbudować sprawiedliwej, wolnej Polski
Bez pamięci o wydarzeniach w kopalni Wujek nie uda się zbudować sprawiedliwej, demokratycznej i wolnej Polski - mówił we wtorek (16 grudnia)...
Czytaj więcejDetails





















