Spis treści
80 lat temu, 8 maja 1945 r., zakończyła się II wojna światowa w Europie. Akt kapitulacji Niemiec oznaczał koniec sześcioletnich zmagań, nie oznaczał jednak uwolnienia kontynentu spod panowania autorytaryzmu. Europa Środkowa na pół wieku znalazła się pod kontrolą ZSRS.
Na początku 1945 r. sytuacja militarna i polityczna III Rzeszy wydawała się przesądzać jej los. Wielka ofensywa sowiecka rozpoczęta w czerwcu 1944 r. doprowadziła do utraty przez Niemcy ogromnej części Europy Środkowej, a straty w sprzęcie i ludziach były niemożliwe do odtworzenia. Porażka ostatniej wielkiej ofensywy w Ardenach przekreślała niemieckie marzenia o zawarciu kompromisowego pokoju z mocarstwami zachodnimi i kontynuowaniu wojny ze Związkiem Sowieckim. Wciąż zgodna współpraca sojuszników sprawiała, że dla obserwatorów realistycznie oceniających sytuację Niemiec było jasne, że wykluczone jest powtórzenie sytuacji z listopada 1918 r., gdy wojna zakończyła się zawieszeniem broni. Dążeniem Wielkiej Trójki było doprowadzenie do bezwarunkowej kapitulacji Niemiec oraz ich całkowitego podporządkowania woli Narodów Zjednoczonych.
8 lutego alianci rozpoczęli operację „Veritable-Grenade”, której celem było uchwycenie przyczółków na wschodnim brzegu Renu. Trwające niemal cztery tygodnie walki zakończyły się niespodziewanym przełomem. 7 marca wojska amerykańskie zdobyły nieuszkodzony most na Renie w Remagen. Zanim Luftwaffe zniszczyło most, Amerykanom udało się przerzucić 1. Armię. Kolejne oddziały przeszły po przeprawach pontonowych. W kolejnych tygodniach na zachodnim brzegu Renu znalazła się niemal całość sił alianckich.
Kluczowa dla losów frontu zachodniego okazała się sytuacja w Zagłębiu Ruhry – klęska w tym regionie doprowadziła do powstania liczącej 200 km luki w niemieckiej obronie. Podejmowane próby zorganizowania defensywy nie przyniosły już jakichkolwiek rezultatów. Oddziałom niemieckim brakowało już nie tylko środków do walki, lecz i woli jej kontynuowania. Hitler nakazał zaprzestanie stawiania jakiegokolwiek oporu siłom państw zachodnich.
24 kwietnia swoją ostatnią bitwę rozpoczęła 1. Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka. Celem było zdobycie twierdzy i portu Wilhelmshaven. Rano 5 maja Polacy przyjęli kapitulację niemieckich obrońców. W tym samym czasie wojska alianckie wkroczyły do okupowanej Danii i przyjęły kapitulację wszystkich sił niemieckich w północnej części Rzeszy. Na południu gen. George Patton maszerował na stolicę Czechosłowacji. 6 maja dotarł do Pilzna i pod wpływem nacisków politycznych swoich przełożonych powstrzymał dalsze natarcie.
20 kwietnia 1945 r. w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy swoje ostatnie urodziny obchodził Adolf Hitler. Tego dnia pierwsze sowieckie pociski artyleryjskie spadły na Berlin. Zaledwie cztery dni wcześniej wojska sowieckie i 1. Armii WP przekroczyły Odrę i przełamały niemiecką obronę. 25 kwietnia pierścień okrążenia wokół stolicy III Rzeszy został ostatecznie zamknięty, a artyleria radziecka rozpoczęła ostrzał miasta.
Niemiecka obrona załamywała się. 30 kwietnia samobójstwo popełnili Hitler i jego żona Ewa Braun. Tego samego dnia wieczorem sowiecka flaga zawisła nad Reichstagiem, opór stawiały tylko jednostki zajmujące mocno ufortyfikowane budynki, lecz nie trwał on długo – 1 maja skapitulowała twierdza Spandau, 2 maja o siódmej rano oddziały sowieckie zdobyły gmach Kancelarii Rzeszy. Tego samego dnia w budynku przy Schulenburgring 2 w dzielnicy Tempelhof, w którym mieściła się kwatera główna gen. Wasilija Czujkowa, gen. Helmuth Weidling podpisał kapitulację wszystkich jednostek garnizonu berlińskiego.
Na mocy testamentu Hitlera z 28 kwietnia po jego śmierci stanowisko kanclerza objął dotychczasowy minister propagandy Joseph Goebbels. Wieczorem 1 maja Goebbels wraz z żoną, która wcześniej otruła szóstkę ich dzieci, popełnili samobójstwo. Przywrócone po jedenastu latach stanowisko prezydenta Rzeszy objął przebywający we Flensburgu admirał Karl Dönitz. Po otrzymaniu informacji o śmierci Goebbelsa powołał nowy rząd z Johannem Ludwigiem Grafem Schwerinem von Krosigkiem jako kanclerzem. Jego głównym zadaniem było przerzucenie jak największej części wciąż istniejących sił na zachód, tak aby żołnierze i oficerowie nie wpadli w ręce sowietów. Dönitz i jego otoczenie wciąż liczyli na ewentualny wybuch konfliktu aliantów zachodnich ze Związkiem Sowieckim.
4 maja Dönitz zgodził się na kapitulację wszystkich sił niemieckich w północnych Niemczech. Jednocześnie jego wysłannik spotkał się z gen. Dwightem Eisenhowerem i próbował rozpocząć negocjacje dotyczące kapitulacji przed aliantami zachodnimi. Naczelny Dowódca Sprzymierzonych, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Wielkiej Trójki, stwierdził, że kapitulacja musi dotyczyć wszystkich sił na obu frontach. W tej sytuacji Dönitz powierzył misję podpisania kapitulacji gen. Alfredowi Jodlowi.7 maja o 2:41 w kwaterze głównej Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Reims we Francji złożono podpisy pod aktem kapitulacji. Rzeszę reprezentowali przedstawiciele trzech rodzajów sił zbrojnych – sił lądowych, lotnictwa i marynarki wojennej. Aliantów reprezentowali amerykański generał Walter Bedell Smith i przedstawiciel Armii Czerwonej gen. Iwan Susłoparow. Jako świadek podpis złożył przedstawiciel Francji.
W stolicach zachodniej Europy trwały uzgadniane między przywódcami przygotowania do ogłoszenia dnia zwycięstwa. Pokrzyżował je Józef Stalin, który zażądał ponownego uroczystego podpisania kapitulacji w kontrolowanej przez siebie stolicy upadającej Rzeszy. Brytyjski samolot dostarczył 8 maja 1945 r. na berlińskie lotnisko Tempelhof trzyosobową delegację niemiecką z feldmarszałkiem Wilhelmem Keitlem na czele. Przygotowany dokument zawierał te same warunki bezwarunkowego poddania się wojsk niemieckich, jakie ustalono poprzedniego dnia w Reims.
Ceremonia odbyła się w byłym kasynie oficerskim szkoły saperskiej w dzielnicy Berlina Karlshorst. Poza Keitlem jako przedstawiciele głównych rodzajów niemieckich sił zbrojnych kapitulację podpisali Hans-Georg von Friedeburg i generał lotnictwa Hans-Jürgen Stumpff. Jako przedstawiciel naczelnego dowództwa sowieckich sił zbrojnych w roli sygnatariusza wystąpił marszałek Gieorgij Żukow; alianci zachodni powierzyli to zadanie brytyjskiemu generałowi lotnictwa Arthurowi Tedderowi. Ponadto dokument podpisali jako świadkowie naczelny dowódca amerykańskiego lotnictwa strategicznego gen. Carl A. Spaatz i dowódca 1. Armii Francuskiej gen. Jean de Lattre de Tassigny (jako świadek i przyjmujący kapitulację). Wcześniej doszło do zamieszania proceduralnego wokół przedstawiciela Francji, który zagroził popełnieniem samobójstwa, jeśli nie zostanie dopuszczony do podpisania aktu kapitulacji, a na sali nie znajdzie się francuska flaga. Feldmarszałek Keitel złośliwie zauważył, że podpis francuskiego generała powinien znaleźć się po obu stronach aktu – zwycięzców i zwyciężonych. Zgodnie z ustaleniami z Reims akt kapitulacji Rzeszy wszedł w życie o 23.01 czasu środkowoeuropejskiego. W ZSRS była już 1:01. Stąd jednodniowa różnica w świętowaniu dnia zwycięstwa pomiędzy krajami zachodnimi a Związkiem Sowieckim oraz współczesną Rosją.
Formalna kapitulacja Rzeszy nie kończyła walk w niektórych zakątkach Europy wciąż kontrolowanych przez resztki sił Wehrmachtu i SS. W Czechach Niemcy dysponowali wciąż blisko milionem żołnierzy pod dowództwem feldmarszałka Ferdinanda Schörnera. Po kapitulacji Berlina skierowano przeciwko nim siły 1. Frontu Ukraińskiego marszałka Iwana Koniewa, w których skład wchodziły m.in. 2. Armia WP oraz czechosłowacki 1. Czechosłowackiego Korpusu Armijnego. 5 maja w Pradze wybuchło powstanie. Mimo gigantycznej przewagi militarnej Niemcy zdecydowali się na podjęcie rozmów i jednoczesne przebijanie się w kierunku frontu zachodniego. Rozkazom nie podporządkowało się SS, które brutalnie pacyfikowało miasto. Dopiero wieczorem 9 maja wojska SS złożyły broń przed nadciągającymi oddziałami sowieckimi. Część wycofujących się na zachód Niemców stawiała opór do 11 maja. Dzień wcześniej broń złożyły broniące się od jesieni 1944 r. resztki wojsk niemieckich nad Bałtykiem – na Helu, Żuławach, Kępie Oksywskiej, Mierzei Wiślanej i w Kurlandii. Niektóre odcięte oddziały niemieckie, m.in. na Wyspach Normandzkich, poddały się bez walki dopiero 16 maja. 11 czerwca na Spitsbergenie poddała się załoga niemieckiej stacji meteorologicznej. 17 sierpnia do Argentyny dopłynął ostatni aktywny niemiecki okręt podwodny U-977.
Mimo kapitulacji wszystkich sił niemieckich we Flensburgu wciąż działał rząd Rzeszy. Dopiero 23 maja Brytyjczycy zdecydowali się na aresztowanie jego członków. Szczególny niepokój istnienie rządu Dönitza wywoływało w Moskwie. Stalin uważał, że to element przygotowań zachodnich aliantów do agresji na ZSRS i jego satelitów. 5 czerwca 1945 r. władzę nad Niemcami przejęła Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec, kończąc w ten sposób historię III Rzeszy.
Wojnę na Dalekim Wschodzie zakończyła bezwarunkowa kapitulacja Japonii 2 września 1945 r. Największy konflikt w dziejach pochłonął ponad 50 mln ofiar – poległych, zamordowanych i zmarłych w wyniku działań wojennych. Według danych przedstawionych w publikacji Instytutu Pamięci Narodowej „Polska 1939–1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami”, pod redakcją prof. Wojciecha Materskiego i prof. Tomasza Szaroty, w czasie II wojny światowej zginęło od 5,6 do 5,8 mln obywateli polskich.
Dalsza część tekstu pod grafikami



1. Prezydent Duda w rocznicę zakończenia II wojny światowej: nigdy więcej wojny
W dniu 80. rocznicy zakończenia najstraszliwszego konfliktu w dziejach świata – II wojny światowej – musi wybrzmieć apel: nigdy więcej wojny – podkreślił w czwartek (8 maja) prezydent Andrzej Duda. Państwo robi wszystko, co możliwe, by dziś Polska była silna i bezpieczna – dodał.
Świat potrzebuje dzisiaj pokoju. Rosyjska agresja na Ukrainę, konflikt na Bliskim Wschodzie, starcia między Indiami a Pakistanem. Żyjemy ponownie w niebezpiecznych czasach. My, Polacy, jak mało który naród wiemy, jak wielką tragedią jest wojna. To Polska stała się pierwszą ofiarą II wojny światowej
– napisał w czwartek (8 maja) prezydent Duda na platformie X.
Dalsza część tekstu pod tweetem
Nigdy więcej wojny! Ten apel musi wybrzmieć właśnie dzisiaj, w dniu w którym świętujemy 80. rocznicę zakończenia najstraszliwszego konfliktu w dziejach świata. II wojny światowej.
Świat potrzebuje dzisiaj pokoju. Rosyjska agresja na Ukrainę, konflikt na Bliskim Wschodzie,…
— Andrzej Duda (@AndrzejDuda) May 8, 2025
Przypomniał, że rozpoczęta brutalną agresją hitlerowskich Niemiec, a następnie Związku Sowieckiego, pochłonęła życie niemal 6 milionów polskich obywateli.
Polscy żołnierze walczyli na wszystkich frontach tej wojny – od Narviku po Tobruk, od Bitwy o Anglię po Monte Cassino. Pamiętamy bohaterstwo Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Powstańców Warszawskich. Mamy przed oczami ruiny zrównanej z ziemią polskiej stolicy. Warszawy
– dodał.
2. Zakończenie II wojny światowej. Prezydent: początek nowego zniewolenia
Prezydent podkreślił, że dla Polski zakończenie II wojny światowej nie oznaczało odzyskania wolności, lecz początek nowego zniewolenia – komunistycznego, ponieważ nasz kraj znalazł się wówczas po niewłaściwej stronie żelaznej kurtyny.
Zaznaczył, że dziś, w wolnej i suwerennej Polsce, pamięć o tych wydarzeniach skłania do refleksji i wyciągania wniosków. Wskazał, że państwo robi wszystko, co możliwe, aby Polska była silna i bezpieczna – zarówno dzięki własnej armii, jak i poprzez siłę sojuszy.
Jesteśmy sprawdzonym członkiem NATO. Mamy strategiczne partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi. Pamiętamy, że Europa swoje bezpieczeństwo zawdzięcza właśnie zaangażowaniu USA, które odegrały kluczową rolę w zakończeniu II wojny światowej i później w czasie zimnej wojny. Tak jest i dzisiaj. Dlatego chcemy wzmacniać więzi transatlantyckie
– napisał Duda.
Zaznaczył, że „to nie są tylko gesty dyplomatyczne”.
To konkretne działania. By odstraszać, nie ulegać. By chronić bezpieczeństwo nasze i przyszłych pokoleń
– wskazał.
Prezydent zaznaczył, że czas II wojny światowej – naznaczony ogromnym cierpieniem i heroizmem – powinien być dla współczesnych pokoleń zarówno ostrzeżeniem, jak i wezwaniem do odpowiedzialności za pokój oraz do budowania porządku międzynarodowego opartego na sile prawa, a nie na prawie silniejszego.
Cześć i chwała Bohaterom! Wieczna pamięć Poległym i Pomordowanym!
– podsumował prezydent.
80 lat temu zakończyła się II wojna światowa w Europie. W kwaterze głównej gen. Dwighta D. Eisenhowera w Reims gen. Alfred Jodl w obecności przedstawicieli czterech mocarstw alianckich podpisał akt bezwarunkowej kapitulacji Niemiec. Na jego mocy Niemcy zobowiązały się do zaprzestania działań wojennych do 8 maja 1945 r. do godz. 23.01. Akt kapitulacji Niemiec oznaczał koniec sześcioletnich zmagań, nie oznaczał jednak uwolnienia kontynentu spod panowania autorytaryzmu. Europa Środkowa na pół wieku znalazła się pod kontrolą ZSRS.
3. Premier o lekarstwie na traumę z przeszłości
Silna polska armia, coraz liczniejsza, lepiej zorganizowana, uzbrojona, i za kilka lata najsilniejsza w Europie, jest dzisiaj najlepszym lekarstwem na narodową traumę czasów II wojny światowej – powiedział premier Donald Tusk podczas spotkania z żołnierzami z okazji 80. rocznicy zakończenia II wojny światowej.
W czwartek (8 maja) Tusk wraz z wicepremierem, szefem MON Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem w warszawskiej 1. Brygadzie Pancernej bierze udział w obchodach rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie 8 maja 1945 r.
Mówimy: dzień zwycięstwa, ale przecież wszyscy znamy historię i pamiętamy dramat II wojny światowej, i wiemy, że w naszych, polskich ustach to słowo „zwycięstwo” z 1945 ma gorzki smak
– powiedział Tusk.
Spotykamy się dzisiaj, w obecności ponad 2 tys. polskich żołnierzy nie po to, żeby znów z niepokojem i goryczą wspominać tamten czas (…) Jesteśmy dzisiaj tu, by pokazać całej Polsce dzisiejszych dumnych, sprawnych, silnych zdecydowanych żołnierzy
– stwierdził.
Jak mówił, Wojsko Polskie liczy już ponad 200 tys. żołnierzy i stało się najliczniejszą armią w UE.
Dzisiaj najlepszym lekarstwem na narodową traumę czasów II wojny światowej jesteście wy: polskie wojsko, polscy żołnierze, oficerowie, generałowie. Wojsko już dziś najliczniejsze w Europie, wojsko coraz lepiej zorganizowane i coraz lepiej uzbrojone
– zwrócił się do żołnierzy.
Zadeklarował, że „już za kilka lat – i mówię to z pełną odpowiedzialnością” Wojsko Polskie będzie „najsilniejszą armią w Europie”.
To jest to lekarstwo na traumę z przeszłości (…) Przyszłość nigdy już nie będzie powtórką z tamtej historii
– dodał.
4. Premier do żołnierzy: tworzycie z Polski fort nie do zdobycia
Szef rządu powiedział żołnierzom, że zdecydowaniem, odwagą i wyszkoleniem tworzą z Polski fort nie do zdobycia. Dodał, że słyszy od najważniejszych sojuszników, że polska armia jest najcenniejszym europejskim ogniwem NATO.
Zaznaczył, że dzięki zapowiadanemu przeznaczaniu 5 proc. PKB na obronność, polscy żołnierze już nigdy nie będą bezbronni i słabsi w konfrontacji z potencjalnym wrogiem.
Budujemy Tarczę Wschód, ale sama ta tarcza nie wystarczyłaby, gdyby nie wy. Ponad 200 tys. polskich żołnierzy, którzy są gotowi bronić polskiej ziemi i którzy chyba już dziś są wystarczająco silni, liczni, i dobrze uzbrojeni, żeby nikt na świecie nie odważył się Polski zaatakować
– powiedział Tusk.
5. II wojna światowa. Zarys działań militarnych
II wojna to największy i najbardziej wyniszczający konflikt w dziejach. Walki trwały sześć lat, wciągniętych w nie było 61 krajów, na terytoriach 40 z nich prowadzono działania bojowe. Oznacza to, że w wojnie nie brało udziału tylko sześć państw. Walczyło ok. 110 mln ludzi – poległo blisko 25 mln z nich.
Zajęcie lub uzależnienie od siebie całej Europy Zachodniej i Środkowej zajęło Adolfowi Hitlerowi niespełna dwa lata, przy czym przytłaczającą większość tego obszaru zajął w ciągu dziewięciu miesięcy. Broniła się tylko Wielka Brytania, na niej jednak Niemcom najmniej zależało, nie wspominając o tym, że Hitler po prostu lubił Anglików i wciąż liczył na zawarcie z nimi jakiegoś sojuszu – a w wodzowskich ustrojach totalitarnych kwestia osobistych sympatii wodza i jego kaprysów ma znaczenie nie mniejsze niż polityczna logika.
6. Faza 1
1 września 1939 r. o godz. 4.45 – kiedy w stronę Westerplatte padły pierwsze strzały z pancernika „Schleswig-Holstein” – wojna w zasadzie już trwała. Do Rzeszy wcielona była Austria, okupowano Czechy i Morawy, Słowacja pozostawała tworem marionetkowym, całkowicie zależnym od Niemiec, a w jakimś rodzaju sojuszu z nimi znajdowały się państwa Półwyspu Iberyjskiego, Rumunia, Bułgaria, Węgry i Włochy – które z kolei zdążyły już podbić Abisynię. Sojusznikiem Rzeszy była sowiecka Rosja, ale o tym nie wszyscy jeszcze wiedzieli. Najbardziej Hitlerowi sprzyjało jednak w pierwszych miesiącach wojny to, czego nie było – zaangażowanie Francji i Anglii. Można śmiało założyć, że opieszałość tych państw w podejmowaniu decyzji zadecydowała przede wszystkim o początkowych sukcesach nazistowskich Niemiec.
Działania militarne II wojny zaczęły się o świcie 1 września 1939 r. W tym samym momencie, gdy „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzał Gdańska, granice Polski wojska Wehrmachtu przekroczyły w kilkunastu miejscach, od południa, zachodu i północy. Polska armia nie była na to przygotowana. Pomijając drastyczną dysproporcję sił i technologii wojennej, polskie wojska nie znajdowały się jeszcze tego dnia na pozycjach obronnych.
Nie zakładano poważniejszej walki granicznej – nią miały się zająć tylko lokalne oddziały, cały zaś ciężar powstrzymania Niemców miał się oprzeć na linii Wisły. Wbrew sanacyjnej, militarystycznej propagandzie, wszyscy zdawali sobie sprawę, że skuteczne powstrzymanie armii niemieckiej własnymi oddziałami nie będzie możliwe. Czas, który miało zabrać im pokonanie odcinka od zachodniej granicy do Wisły, miał wystarczyć na sprowadzenie pomocy aliantów, z którymi łączyły Polskę stosowne i potwierdzone wcześniej traktaty. Ich realizacja ograniczyła się jednak do formalnego wypowiedzenia 3 września Niemcom wojny, którą jednak w samej Anglii i we Francji nazywano bądź „dziwną”, bądź „zabawną”. W praktyce Polska pozostała sama.
Zaciekłość obrony Polaków zaskoczyła Niemców, była to jednak wyłącznie zasługa wysokiego morale żołnierzy i zdolności dowódców, z których wielu walczyło już w 1920 r. Pewne pojęcie o tym zaskoczeniu daje choćby to, że zdobycie Warszawy ogłoszono oficjalnie już 9 września, podczas gdy realnie stolica broniła się jeszcze przez dwa tygodnie. Walczyła jeszcze, kiedy 17 września od wschodu uderzyli na Polskę sowieci – co było szokiem zarówno dla Polaków, jak i zachodnich aliantów. W efekcie 5 października 1939 r. Hitler odebrał defiladę podległych sobie wojsk w warszawskich Alejach Ujazdowskich.
Drugi z okupantów, Józef Stalin, nie przyjechał na zajęte przez siebie obszary Polski, miał w tym momencie inne plany. Zachęcony łatwym łupem, jakim okazało się dla niego zdobycie połowy Polski, 30 listopada uderzył na Finlandię. Wydawać by się mogło, że Armia Czerwona zajmie ten niewielki kraj w ciągu kilku dni, tymczasem stało się inaczej. Doskonale obeznani w trudnym terenie – pełnym jezior, bagien i lasów – żołnierzy fińscy bronili się w sposób niezwykle wręcz skuteczny.
Jeśli jeszcze w przypadku sowieckiej agresji na Polskę mocarstwa nie zareagowały, to napaść na Finlandię uzmysłowiła im, że ZSRS w tej wojnie również jest stroną agresywną. Reakcją na to – oprócz niewiele już znaczących kwestii dyplomatycznych – było przygotowanie przez Anglię i Francję stutysięcznej ekspedycji wojskowej mającej wspomóc Finów, a przy okazji zabezpieczyć liczne w Skandynawii złoża strategicznych surowców mineralnych. Oddziały te nigdy jednak nie dotarły na miejsce. Finowie podjęli rokowania pokojowe 13 marca 1940 r. Wojna w Finlandii miała jednak ten skutek, że zwróciła oczy wszystkich stron konfliktu na Skandynawię. Dwa miesiące po kapitulacji Finlandii, 9 kwietnia, Hitler objął panowanie nad Danią i Norwegią (m.in. po słynnej bitwie o Narwik). Tu co prawda alianci zdążyli wysłać wojska – oprócz Anglików i Francuzów znaleźli się tam Polacy – ale na poważniejsze sukcesy było już za późno.
Polska i Finlandia okazały się najtrudniejszym do zdobycia łupem dla dwóch totalitarnych sojuszników w tej fazie wojny. Tak jak Hitler zajął Skandynawię, tak Stalin uzależnił od siebie Litwę, Łotwę i Estonię, co na chwilę powstrzymało jego zaborcze zapędy, choć wyraźnie już zerkał w kierunku Rumunii – tym ważniejszej, że posiadającej bogate złoża ropy naftowej.
Hitler tymczasem poszedł za ciosem. 10 maja Grupa Armii „A” zaatakowała Niderlandy i w pięć dni zajęła Holandię, następnie Belgię, wreszcie 10 czerwca upadł Paryż, a dwanaście dni później skapitulowała Francja.
Pomiędzy tymi działaniami wydarzył się epizod, który wiele mówi o stylu niemieckiego dowodzenia i roli w nim kaprysów Hitlera. W trakcie kampanii wojska alianckie zostały przyciśnięte do morza w okolicach Dunkierki. Były bez szans, a niemieckie czołgi mogły je z łatwością zlikwidować. Tymczasem Hitler nieoczekiwanie wydał rozkaz wstrzymania marszu, co pozwoliło na ich ewakuację na wyspy. Niektórzy historycy sugerują, że był to gest obliczony na podpisanie jakiegoś sojuszu z Anglią. Jakkolwiek było, dla Polaków gest ten nie był bez znaczenia. Wśród ewakuowanych wojsk znajdowały się polskie: 10. Brygada Pancerno-Motorowa gen. Stanisława Maczka (walczyła w Szampanii), 1. Dywizja Grenadierów gen. Bronisława Ducha (w Lotaryngii) oraz 2. Dywizja Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugara-Ketlinga (w Alzacji).
W tym momencie Europa należała do Niemiec i ZSRS. Niezależne pozostawały dwa państwa – Jugosławia i Grecja. Jak plastycznie opisywał to prof. Davies: „Na podporządkowanie sobie tych krajów wystarczyły Wehrmachtowi dwa tygodnie. Belgrad został zbombardowany i w ciągu jednego dnia zginęło tam 17 tys. ludności cywilnej. Podczas działań wojennych czołówki wojsk pancernych wdały się do Jugosławii z czterech stron: z Austrii, Węgier, z Rumunii i z Bułgarii. Skoordynowana obrona nie miała szans. +Marita+ [kryptonim operacji – przyp. red.] zalała Grecję niemożliwą do odparcia falą czołgów, sztukasów i posuwających się szybko naprzód kolumn po Peloponezie. Zakończenie tego rozdziału dopisała bitwa o Kretę – modelowy pokaz nowoczesnej walki”.
Tak naprawdę jednak zakończenie tego rozdziału dopisała Rumunia. Mimo jej sojuszu z Niemcami wojska sowieckie wkroczyły w jej granice i oderwały Besarabię. Hitler odmówił pomocy, ale być może w tej właśnie chwili w jego głowie zrodził się plan ataku na ZSRS.
7. Faza 2
W tym momencie w Europie trwała Bitwa o Anglię – zmitologizowana później przez popkulturę. Fakt, że Anglia przetrwała, miał znaczenie o tyle, o ile przyczyniło się to do późniejszego zaangażowania w wojnę Stanów Zjednoczonych. Większe znaczenie miały walki w Afryce Północnej rozpoczęte wkroczeniem do podległego Anglii Egiptu wojsk włoskich. Włosi jednak podobnie jak wcześniej nie mogli poradzić sobie z Grecją, tak teraz mieli poważne problemy z siłami brytyjskimi, choć były one w tym regionie pięciokrotnie mniejsze. I w jednym, i drugim przypadku Benito Mussolini musiał uciekać się do pomocy Hitlera. I rzeczywiście walki na Bliskim Wschodzie nabrały impetu wraz z pojawieniem się jednostek Afrika Korps gen. Erwina Rommla. Nie rozstrzygnęły one jednak ostatecznie sytuacji i starcia toczyły się tu ze zmiennym powodzeniem przez kolejne trzy lata. Wydarzenia w Afryce nie były kluczowe dla losów wojny – ich znaczenie polegało na zabezpieczeniu cieśnin śródziemnomorskich: kto je kontrolował, miał ułatwiony transport surowców.
Najważniejsze wydarzenie tej wojny rozpoczęło się 22 czerwca 1941 r. o godz. 3 w nocy, w samym środku Polski. W tej właśnie chwili wojska niemieckie przekroczyły most na Bugu i rozpoczęły operację „Barbarossa”. O jej rozmiarach wszystko mówią liczby. Jeśli w całej kampanii zachodniej wzięło udział 285 dywizji w okresie półtora miesiąca, to w kampanii rosyjskiej było to 410 dywizji przez 46 miesięcy.
W ciągu pierwszych tygodni klęska Rosji wydawała się przesądzona. Zniszczonych zostało tysiące samolotów i czołgów, których nawet nie zdążono wykorzystać w boju. Do niewoli dostało się ok. 2 mln czerwonoarmistów. Grupa Armii „Północ” parła w stronę Petersburga (wówczas Leningrad), „Południe” wkrótce zajęła Kijów, a „Środek” – zbliżała się do Smoleńska. Pod Smoleńskiem właśnie, a także pod Mińskiem, ogromne siły sowieckie znalazły się w pułapce otoczone przez Niemców (tzw. kocioł miński i kocioł smoleński). Impet niemieckiego uderzenia wyhamował po raz pierwszy na początku sierpnia w strategicznym przesmyku między Dźwiną a Dnieprem. Pięć armii marszałka Siemiona Timoszenki przez miesiąc stawiało tu zacięty opór, choć straty w ludziach i sprzęcie są nie do oszacowania.
W tej sytuacji Hitler wpadł na pomysł oskrzydlenia Moskwy grupami „Północ” i „Południe”. Mimo to tempo inwazji wyraźnie słabło. Pod Wiaźmią, Briańskiem i Kijowem powstały ogromne „kotły” – mordercze dla armii sowieckiej, ale skutecznie wiążące niemieckie siły. Przeciągało się też oblężenie Petersburga. W dodatku wczesną jesienią zaczęła bardzo wyraźnie psuć się pogoda, co znacznie spowalniało niemiecki pochód. Ta chwila oddechu pozwoliła Stalinowi zareagować. Z bardzo różnego elementu (weteranów, więźniów… etc.) sformowano dziewięć kolejnych armii, a także opracowano plan bitwy o Moskwę. Kiedy 15 listopada niemiecka ofensywa ruszyła – radziecka armia była przygotowana. Przełom nastąpił 5 grudnia 1941 r., kiedy przy czterdziestostopniowym mrozie wojska sowieckie podjęły kontrofensywę, mocno odsuwając Niemców od Moskwy.
Nie oznaczało to jeszcze zwycięstwa, ale oznaczało przełom. ZSRS miał skąd czerpać rezerwy, mieli też wystarczającą przestrzeń do manewrów – Niemcy zaczynali mieć problem z zaopatrzeniem zarówno w broń, jak i ludzi. To ostatnie miało się z czasem wyraźnie pogarszać na skutek rosnącej aktywności podziemnej dywersji we wszystkich okupowanych krajach. Front wschodni rozlał się więc po wielkich przestrzeniach ZSRS i nie dawał widoków na ostateczny sukces.
Klęską dla Niemiec okazała się bitwa pod Stalingradem rozgrywająca się między listopadem 1942 a lutym 1943 r., nazywana czasem „wielką maszynką do mięsa”. Z ćwierćmilionowej armii niemieckiej gen. Friedricha Paulusa do sowieckiej niewoli dostało się 90 tys. ocalałych żołnierzy, z których połowa zmarła w pierwszych dwóch tygodniach. Straty rosyjskie wcale nie były mniejsze – to jednak Niemcy skapitulowali. Przypieczętowaniem tego upadku była rozpoczęta 3 lipca kolejna niemiecka ofensywa, której punktem kulminacyjnym była bitwa pod Kurskiem (nazywana też bitwą na Łuku Kurskim), największe starcie pancerne w dziejach, a zarazem największa porażka Niemiec w tej wojnie. Ich straty były tak ogromne, że nie byli odtąd w stanie podjąć już żadnej ofensywy. Hitler nie wydał co prawda rozkazu odwrotu, lecz odwrót ten powoli stawał się faktem. W styczniu Rosjanie przerwali blokadę Leningradu, na południu ustabilizowano sytuację na linii Dniepru, zaczęto również koncentrować siły w centrum. Wszystko to były przygotowania do operacji „Bagration”, której impet znacznie przewyższy niemiecki blitzkrieg, a która zatrzyma się dopiero w Berlinie.
Trudno przewidzieć, czy armię ZSRS byłoby stać na aż taki wysiłek, gdyby nie dwa elementy – oba związane z USA. Pierwszym był program Lend-Lease, czyli potężny zastrzyk pieniędzy płynący do koalicji antyhitlerowskiej zza Atlantyku, drugim zaś – stanowcza odmowa Japonii na niemiecką prośbę o zaatakowanie Sowietów. To ostatnie właśnie pozwoliło Stalinowi przesunąć nietknięte jeszcze armie z Syberii i odeprzeć Niemców spod Moskwy. Lend-Lease uratowało także Wielką Brytanię. Podczas Bitwy o Anglię to Anglicy przez większość czasu dominowali w powietrzu, głównie dzięki znacznie lepszym samolotom, ale też doskonałej obsadzie lotników – w tym Polaków. Na morzu jednak wygrywali Niemcy, a angielskie straty były tak znaczne, że krach gospodarczy był kwestią tygodni. Dzięki amerykańskim pieniądzom udało się tego uniknąć. Amerykanie angażowali się jednak nie tylko finansowo. W tym jeszcze momencie nie posiadali znaczącej armii lądowej, a zresztą idea wojny poza kontynentem była w Stanach Zjednoczonych bardzo niepopularna. Niemniej amerykańskie okręty już w 1941 r. konwojowały czasem flotę brytyjską – choć nieoficjalnie.
W 1942 r. angielska armia zaczęła odżywać. Lotnictwo coraz mocniej kąsało Niemców potężnymi nalotami dywanowymi, które pustoszyły niemieckie ośrodki przemysłowe i miasta. Były one niezwykle brutalne – nawet w samej Anglii wywoływały dyskusję o ich stronie moralnej. Kiedy do lotnictwa brytyjskiego dołączyła przysłana tu amerykańska 8. armia, naloty trwały niemal całą dobę, przy czym Anglicy bombardowali w nocy, Amerykanie zaś za dnia. W ich wyniku zupełnie spłonęły takie m.in. niemieckie miasta, jak Lubeka czy Hamburg. Naloty te wiązały na miejscu ok. 1 mln niemieckich żołnierzy, nie były więc brutalnością bezsensowną. Jeszcze podczas trwania bitwy pod Kurskiem część bliskowschodnich sił alianckich dokonała desantu na Sycylię, otwierając tym samym drogę do Rzymu. Nastąpiło to m.in. dzięki bitwie pod Monte Cassino, stoczonej głównie przez Polaków.
Ostatni akt drugiej fazy II wojny należał jednak do wojsk sowieckich. Przeprowadzona przez Armię Czerwoną operacja „Bagration” miała pierwotnie na celu odrzucenie Niemców poza granicę ZSRS – w praktyce jednak osiągnięto znacznie więcej. Wojska sowieckie zatrzymały się dopiero na przedpolach Warszawy. Tempo ich pochodu był piorunujące i znacznie przewyższało niemiecki blitzkrieg z 1939 r., impet sowieckich żołnierzy był nie do zatrzymania, a klęski Niemców przytłaczające. Pod Witebskiem okrążono pięć niemieckich dywizji – zginęło 20 tys. żołnierzy Wehrmachtu, a 10 tys. dostało się do niewoli. Do największej masakry doszło jednak pod Mińskiem, gdzie zginęło 70 tys. Niemców, a do niewoli dostało się 35 tys., w tym dwunastu generałów. Szacuje się, że w tym czasie na terenie Białorusi zniszczeniu uległo 2/3 sił niemieckich.
8. Faza 3
Pytaniem otwartym i wciąż powracającym jest to, dlaczego dowodzący wówczas Konstanty Rokossowski nie uderzył na Warszawę, w której rozgrywało się właśnie powstanie. Niewątpliwie wpłynęły na to względy polityczne – Stalinowi nie zależało na zdobywaniu miasta, podczas gdy walczyły w nim wrogie mu siły w postaci Armii Krajowej; mógł także pozwolić miastu się wykrwawić i zająć je później bez poważniejszych strat własnych. Ważniejsze chyba jednak było to, że zajęcie Warszawy i szybkie parcie w kierunku Berlina nie było w jego interesie. Zachodni alianci i tak byli daleko w tyle, w dodatku dzięki operacji sycylijskiej niebezpiecznie zbliżali się na Bałkany, którymi Stalin był osobiście zainteresowany.
Postój pod Warszawą pozwolił Armii Czerwonej zregenerować siły, a następnie zdobyć dla siebie cztery kraje o obszarze dwukrotnie większym niż Francja. Na pierwszy ogień poszła Rumunia – zajęta w ciągu dwóch tygodni; jeszcze szybciej zdobyto Bułgarię, potem zaś Jugosławię – przy znacznej pomocy partyzantki Josipa Broza-Tity. Znacznie trudniej poszło Stalinowi na Węgrzech, w tym momencie już okupowanych przez Niemców. Trwające blisko cztery miesiące oblężenie Budapesztu historycy porównują czasem – pod względem liczby ofiar – z walkami o Leningrad, Stalingrad i Warszawę. Miasto upadło dopiero w połowie lutego 1945 r. Bałkany były sowieckie.
Na decyzję Stalina o podboju tego regionu wpłynął fakt, że alianci byli już we Włoszech i miał wszelkie powody sądzić, że tędy właśnie postanowią się przedostać do Berlina. Operację „Overlord” uznał za taktyczną zmyłkę, mającą odciągnąć niemiecką uwagę od południa. Tymczasem „Overlord” nie było zmyłką. Na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r. znalazły się wojska alianckie mające w stosunku do Niemców przewagę: w czołgach – 20:1, i w samolotach – 25:1. Wylądowało na nich ok. 156 tys. żołnierzy przy dość niskich stratach: ok. 2500. Mimo tej przewagi całe przedsięwzięcie nie przebiegało bez kłopotów. Niemcy byli znacznie lepiej ostrzelani, a ich morale wyraźnie podnosiło to, że operacja rozgrywała się stosunkowo blisko ich ojczyzny.
Kampania zakończyła się dopiero 21 sierpnia wielką bitwą pod Falaise. Jeszcze przed jej wybuchem, 15 sierpnia, kolejne alianckie desanty wylądowały na francuskiej Riwierze, rozpoczynając operację „Dragoon”. Brytyjczycy parli na wschód przez północną Francję, Amerykanie przez środkową, a jednostki z desantów na Riwierze – ku północy. Niemcy już wtedy wiedzieli, że przegrali, a mimo to ich jednostki zachowywały dyscyplinę i karność, wycofując się planowo i w razie konieczności potrafiąc straceńczo bronić strategicznych punktów, jak np. portów nad kanałem – mimo wyzwolenia Belgii już 3 września. Co więcej, stać ich było na sporą kontrofensywę, z którą musiały się zmierzyć w grudniu głównie siły amerykańskie w Ardenach. Był to krok desperacki, choć początkowo, przez dwa tygodnie, trzy niemieckie armie całkiem sprawnie szachowały Amerykanów. Ostateczny bilans był jednak dla Niemców katastrofalny. Zginęło ich ok. 100 tys. przy 19 tys. strat przeciwników.
Pochód wojsk alianckich w kierunku wschodniej granicy Niemiec ocenia się zazwyczaj jako powolny. Nie da się jednak tego samego powiedzieć o Armii Czerwonej, która 13 stycznia na nowo podjęła ofensywę na Berlin. Na przełomie stycznia i lutego 1945 r. wszystkie walczące siły były jednak w granicach Niemiec (13 i 14 lutego Amerykanie i Brytyjczycy przeprowadzili też słynne, brutalne naloty dywanowe na Drezno). 16 kwietnia rozpoczęła się ostateczna bitwa o Berlin. Ku zaskoczeniu wszystkich pierwszy atak trzech rosyjskich armii został odparty. Podobnie drugi, podjęty następnego dnia. Nieskuteczny był także trzeci z 8 kwietnia, tu jednak wojskom ZSRS udało się dokonać kilku wyłomów w niemieckiej obronie. Dopiero 25 kwietnia udało się ZSRS zamknąć oblężenie, a po spotkaniu z wojskami amerykańskimi – podzielić Rzeszę na połówki. 30 kwietnia Hitler popełnił samobójstwo, a trzy dni później Berlin upadł. 8 maja Niemcy skapitulowali przed oddziałami alianckimi, następnego zaś dnia – przed ZSRS.
9. Wojna w Azji
Nie oznaczało to jednak końca II wojny, która poza Europą miała swój potężny teatr działań na Pacyfiku i na Dalekim Wschodzie, choć ten wątek ma zupełnie inną genezę i inne przyświecały mu cele. Był w zasadzie odrębnym konfliktem, tyle że rozgrywającym się w podobnym czasie, a walczące w nim strony – USA i Japonia – istotnie były sojusznikami przeciwnych stron w Europie i Afryce Północnej. O tym, jak był w nich postrzegany, wiele mówi to, że dla Japończyków nie ma II wojny światowej, jest zaś wojna piętnastoletnia – tyle bowiem trwał okres podboju Chin i naturalnego konfliktu, jaki wzbudzał on z państwami kolonialnymi, a już szczególnie ze Stanami Zjednoczonymi, które uznawały je za swój obszar wpływów.
Pierwsza uderzyła Japonia, bombardując i ostrzeliwując 7 grudnia 1941 r. amerykański port Pearl Harbor na Hawajach. Początkowo sukcesy Japonii były olbrzymie. Pod ich panowaniem znalazł się rejon od granic Indii po wyspy japońskie, od Sachalinu, Mandżurii, Korei aż po Nową Gwineę. Łącznie ok. 160 mln ludzi – jak wyliczyli Antoni Czubiński i Wiesław Olszewski. Ogromne to imperium nie miało jednak w praktyce szans się utrzymać, już choćby z powodów gospodarczych. Dość wspomnieć, że tylko w wydobyciu niezbędnej do prowadzenia wojny ropy naftowej USA przewyższały Japonię kilkusetkrotnie; w innych dziedzinach dystans był mniejszy, ale i tak druzgocący. Inna rzecz, że to niewielka Japonia nie była w stanie zapewnić na podbitych terenach skutecznej administracji – zazwyczaj rządziła za pośrednictwem lokalnych nacjonalistów – nic więc dziwnego, że wkrótce wyrósł tam silny ruch oporu.
W momencie, gdy upadał Berlin, w zasięgu amerykańskich bombowców znajdowały się już praktycznie wszystkie miasta właściwej Japonii. To, że jeszcze walczono, należy zupełnie poważnie złożyć na karb samurajskiej tradycji. Pogarda dla śmierci, wiara w reinkarnację i wiele innych czynników mentalnych sprawiły, że – jak pisali Czubiński i Olszewski – „ich zamknięte w defensywie państwo osiągnęło zenit własnego absurdu”. Dość wspomnieć, że planowano uzbrojenie ludności w bambusowe kije. Choć też warunki, jakie Japonii stawiali alianci, były rzeczywiście trudne do honorowego przyjęcia – ograniczona suwerenność, okupacja i pozbawienie zdobyczy terytorialnych od końca XIX w. Boje trwały więc do 6 sierpnia 1945 r., kiedy to amerykański samolot zrzucił na Hiroszimę bombę atomową. Zważywszy na to, że ZSRS, który wcześniej wypowiedział Japonii traktat o neutralności, wkroczył do Korei, i na to, że 11 sierpnia spadła na Nagasaki druga bomba atomowa – opór nie miał sensu. 2 września podpisano akt bezwarunkowej kapitulacji.
Dalsza część tekstu pod grafikami


10. Polscy żołnierze zdobyli Berlin z okrzykiem „Za Polskę”, a nie „Za Stalina”
80 lat po zakończeniu II wojny światowej powinno się skończyć raz na zawsze dzielenie żołnierskiej krwi na lepszą i gorszą. Niewątpliwie bitwy o Wał Pomorski, Kołobrzeg i także nasz udział w szturmie Berlina były jak najbardziej zbieżne z polską racją stanu – mówi Piotr Korczyński, historyk.
PAP: Czy 8 maja 1945 roku to święto polskiego żołnierza?
Piotr Korczyński*: Odpowiadając na to pytanie, przywołam jednego z najbardziej cenionych i legendarnych oficerów Polskich Sił Zbrojnych, generała Stanisława Sosabowskiego, twórcę i dowódcę 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Jak pamiętamy, po niefortunnej operacji „Market-Garden” został on pod naciskiem Brytyjczyków zdjęty z dowództwa swej brygady za mówienie prawdy o owej operacji. Jednakże, kiedy tylko mógł, odwiedzał swoich spadochroniarzy i tak też było po wojnie, gdy brygada razem z 1 Dywizją Pancerną pełniła zadania okupacyjne na terytorium Niemiec. Generał zjawił się w brygadzie w dzień jej święta, 23 września 1945 roku, gdy stacjonowała ona pod Bersenbrück i wygłosił do żołnierzy znamienne przemówienie. Pozwolę sobie przytoczyć jego znaczący fragment: „Nie wiemy, co nas czeka jutro. Ale wiemy jedno: że jesteśmy i będziemy żołnierzami i obywatelami Polski i tylko Polski […]. Będziemy służyć Polsce: – dla której polegli nasi Koledzy pod Arnhem i Driel; – dla której polegli śmiercią żołnierską Polacy w kraju i na obczyźnie w ciągu sześciu lat w walce z Niemcami pod Kutnem, Warszawą, Narvikiem, na polach Lotaryngii, pod Tobrukiem, Monte Cassino, Falaise, Gdańskiem, Kołobrzegiem i Berlinem; – dla której ginęli nasi lotnicy i marynarze; – dla której w obozach koncentracyjnych wśród tortur i katuszy ginęli Polacy, mężczyźni, kobiety, dzieci. Jesteśmy i będziemy żołnierzami i obywatelami tej Polski, która, mimo wszystkich przeciwności losu i wysiłków wrogów, nie zginęła i nie zginie, bo nie zginie Sprawa, dla której giną ludzie”. Proszę zwrócić uwagę, że pośród bitew Września’39 i tych prowadzonych przez PSZ na froncie zachodnim, generał wymienił bitwy na froncie wschodnim, w tym szturm Berlina, w których udział wzięli żołnierze 1 Armii WP. Generał dał tu do zrozumienia wyraźnie: żołnierska krew jest jedna i jednakowo powinna być traktowana.
PAP: Jaki był polski udział w zdobyciu Berlina w 1945 roku?
P. K.: Jak skrupulatnie wyliczył profesor Edward Kospath-Pawłowski, bezpośrednio w szturmie Berlina wzięło udział 12 700 żołnierzy polskich, więc w morzu jednostek Armii Czerwonej może wydawać się to kroplą. Jednakże wbrew pozorom, nie było to jedynie działanie propagandowe, mające z łaski Stalina uprawomocnić rządy komunistyczne w Polsce. Dopuszczenie polskich żołnierzy do szturmu stolicy III Rzeszy miało jak najbardziej znaczenie wojskowe. Walki uliczne to dla żołnierzy – nawet tych zaprawionych w bojach – ciężkie doświadczenie, a dla pancerniaków to prawdziwy horror. Niemcy do samego końca byli mistrzami w niszczeniu broni pancernej nieprzyjaciela, a osłona ruin jeszcze bardziej w tym aspekcie zwiększała ich możliwości. Sowieci tracili pod Berlinem i w samym mieście setki czołgów, bo brakowało im fizylierów i piechoty do ich osłony. Taką właśnie rolę spełniali kościuszkowcy z 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Polska dywizja częściami ruszyła do boju 30 kwietnia wieczorem – pierwsze były grupy szturmowe 3 Pułku Piechoty. Kościuszkowcy ubezpieczali natarcia sowieckich czołgów wzdłuż linii: Tiergarten (stacja kolei miejskiej) – Brama Brandenburska – centrum sektora „Z” (Zitadelle). O zażartości tych walk świadczy liczba utraconych przez Sowietów czołgów – w ciągu dwóch dni i mimo osłony kościuszkowców, stracili w centrum Berlina blisko 200 wozów! Gdyby nie Polacy, strat byłoby znacznie więcej, a walka z pewnością trwałaby dłużej. Szturm Berlina zakończył się o świcie 2 maja. Wówczas to żołnierze z polskiego 3 Pułku Piechoty w centrum miasta połączyli się z nacierającymi od wschodu czerwonoarmistami z 8 Armii. Informację o kapitulacji Berlina przekazano polskiej dywizji o 7.00 rano, lecz walki trwały jeszcze do 13.00, a nawet dłużej. Wtedy na zdobytych przez Polaków budynkach – na Tiergarten, Politechnice Berlińskiej oraz na Siegessäule (Kolumnie Zwycięstwa) i Bramie Brandenburskiej załopotały biało-czerwone flagi.
Nie możemy zapominać, że oprócz kościuszkowców w Berlinie walczyli także polscy artylerzyści, saperzy, a nad miastem pojawili się też polscy lotnicy, głównie z dywizjonów szturmowych. Jako pierwsza udział w bitwie o Berlin wzięła 1 Samodzielna Brygada Moździerzy. W szturmie stolicy III Rzeszy wspierała sowiecką 47 Armię nacierającą od zachodu przez Spandau i Poczdam. Do najkrwawszych walk brygady doszło 29 kwietnia. Tego dnia na pozycje 47 Armii uderzyli kadeci szkoły oficerskiej SS. Piechota sowiecka nie wytrzymała tego natarcia i fanatycznych młodych hitlerowców zatrzymał dopiero ogień polskiego 11 Pułku Moździerzy. Drugą polską jednostką, którą od 27 kwietnia włączono do operacji berlińskiej, był 6 Warszawski Samodzielny Zmotoryzowany Batalion Pontonowo-Mostowy. Pod tą długą nazwą krył się oddział wyjątkowy w Wojsku Polskim, gdyż jego saperzy prawie całkowicie byli wyposażeni w amerykański sprzęt, który Rosjanie przekazali im z Lend-Lease. W ataku na Berlin zostali podporządkowani sowieckiej 2 Armii Pancernej. Dla niej batalion budował pod nieprzyjacielskim ogniem przeprawy przez Hawelę, Sprewę i liczne kanały Charlottenburga w kierunku centrum Berlina. Równocześnie z batalionem saperskim do walki skierowano 2 Pomorską Brygadę Artylerii Haubic. Początkowo w całości wspierała ona 2 Armię Pancerną, a od 30 kwietnia część jej pułków przydzielono do wsparcia rodaków z dywizji kościuszkowskiej. Ciężkie haubice brygady wspierały szturmowe drużyny kościuszkowców, prowadząc ogień na wprost. Jak widzimy, były to wszystko oddziały doborowe, powtórzmy – niezbędne do walk w mieście i z pewnością bez nich jednostki pancerne Armii Czerwonej skreślałyby ze stanów znacznie więcej czołgów i ich załóg.
PAP: Jaki wpływ na udział polskich żołnierzy w operacji berlińskiej miało radzieckie dowództwo?
P. K.: O dopuszczeniu 1 Dywizji Piechoty do szturmu Berlina zdecydował Stalin, zaś o to, by ta formacja wzięła udział w tej bitwie generał Michał Rola-Żymierski prosił telefonicznie marszałka Gieorgija Żukowa. Ten ową prośbę przekazał na Kreml. Zarówno artylerzyści i saperzy, jak i kościuszkowcy przydzielani byli oddziałami do poszczególnych jednostek sowieckich i owe oddziały podlegały dowódcom tychże jednostek. W operacji berlińskiej, w ramach której doszło do szturmu Berlina, brały udział wojska frontów, przy których 1 i 2 Armia WP pełniły role pomocnicze i zależały od decyzji ich dowództwa. Zależały na dobre, a częściej na złe, zważywszy na olbrzymie straty poniesione np. przez 2 Armię WP w bitwie pod Budziszynem.
PAP: Czy coś łączyło polskich żołnierzy, którzy zdobywali Berlin i Niemcy w 1945 roku? Światopogląd, pochodzenie?
P. K.: Z grubsza żołnierzy Wojska Polskiego na Wschodzie można podzielić na trzy podstawowe grupy: pierwszą tworzyli byli łagiernicy i zesłańcy, którzy nie mieli szczęścia zdążyć do armii generała Władysława Andersa. Szansę wyrwania się z nieludzkiej ziemi otrzymali ponownie wiosną 1943 roku w obozie wojskowym w Sielcach nad Oką, gdzie tworzona była wpierw dywizja, a następnie korpus generała Zygmunta Berlinga. Do tej pierwszej grupy zaliczyłbym jeszcze niedobitki Polonii sowieckiej, które ocalały z przedwojennej Akcji Polskiej NKWD i nielicznych przedstawicieli mniejszości narodowych – Żydów, Białorusinów czy Ukraińców mających przedwojenne obywatelstwo polskie.
Druga grupa powstała po ponownym zajęciu przez Armię Czerwoną polskich Kresów. W niej znaleźli się między innymi żołnierze kresowych jednostek Armii Krajowej, głównie szeregowcy i podoficerowie, którym Sowieci po rozbrojeniu dawali alternatywę: albo wywózka „na białe niedźwiedzie”, czasem też grożono egzekucją, albo wstąpienie do armii Berlinga.
Wreszcie trzecią grupę tworzyli poborowi z ziem centralnej Polski, mobilizowani do wojska dekretami władz Polski Lubelskiej. Do nich zaliczyłbym „podgrupę” powstańców warszawskich i akowców z wszystkich regionów zajmowanych przez Armię Czerwoną oraz partyzantów innych formacji – oczywiście Armii Ludowej, ale też Batalionów Chłopskich. Zdarzali się nawet żołnierze z przeszłością Narodowych Sił Zbrojnych, którzy zatajali ten fakt, a na froncie mogli zatrzeć swe ślady przed sowieckimi i polskimi służbami bezpieczeństwa.
Była to polityczna i ideowa mozaika daleka od ideału politruków, a dodatkowo w przeważającej mierze żołnierzami 1 i 2 Armii byli chłopscy synowie i córki – z wychowania konserwatywni, religijni i nieufni wobec komunistów głoszących „idee kołchozów”. Sporą część tego wojska łączyło jeszcze jedno bardzo mocne spoiwo: doświadczenie wyniesione z nieludzkiej ziemi – na własnej skórze poznali oni, czym w istocie jest Związek Sowiecki. Można zadać sobie pytanie, dlaczego godzili się na służbę w wojsku kontrolowanym przez komunistów i dowodzonym w większości przez oficerów przebranych w polskie mundury? Paradoksalnie właśnie dlatego – by za wszelką cenę wrócić do Polski. Nie zapominajmy też o tym, że na terytorium Związku Sowieckiego pozostawały rodziny owych żołnierzy, które dzięki nim mogły po wojnie jako repatrianci przyjechać do Polski.
Warto podkreślić, że dziś łatwo nam oceniać, bo wiemy, co się później wydarzyło. Jednak wtedy nie było oczywiste, czy po pokonaniu Niemiec dotychczasowi sojusznicy – Amerykanie i Sowieci – nie zaczną nowej wojny między sobą, w rezultacie której Lwów z Wilnem powróciłyby w nasze granice. Na to liczyli nie tylko żołnierze polscy na Zachodzie, konspiratorzy z AK czy NSZ, ale i wielu żołnierzy z szeregów 1 i 2 Armii WP – wszak ich domy pozostały za kordonem na Bugu. Nic nie było takie proste ani oczywiste jak się dziś często w podręcznikach czyta…
PAP: Jaki był stosunek polskich żołnierzy do niemieckiej ludności cywilnej?
P. K. Nieprawdą byłoby stwierdzenie, że wśród żołnierzy polskich nie było takich, którzy by nie rabowali, gwałcili, czy dopuszczali się mordów na ludności cywilnej czy jeńcach. O tym problemie świadczy między innymi przechowywany w archiwum IPN rozkaz z wiosny 1945 roku podpisany przez Rolę-Żymierskiego, w którym napomina on żołnierzy, by po przekroczeniu polsko-niemieckiej granicy nie szukali odwetu na ludności cywilnej, że zemstą nie może być gwałt i rabunek, tylko walka z armią niemiecką. Oczywiście w całym dokumencie słowo „Niemcy” pisane jest z małej litery. Taka dygresja – nieprzypadkowo 80 lat po drugiej wojnie światowej Rosjanie za agresję na Ukrainę dostąpili tego wątpliwego „zaszczytu”, że są wymieniani w wielu tekstach z małej litery, jak obywatele faszystowskich Niemiec, z którymi w 1945 roku walczyli…
Wydawanie takich rozkazów świadczy, że ten problem istniał, choć oczywiście nie na taką skalę jak w Armii Czerwonej. Z drugiej strony nie można jednak generalizować. Bardzo często kobiety – zarówno Niemki, jak i wyzwolone z obozów więźniarki – ratowane były od gwałtów czy śmierci ze strony czerwonoarmistów przez polskich żołnierzy. Pułkownik Bolesław Dudziak, wtedy młody kościuszkowiec, tak opowiadał o zdobyciu Berlina: „Jak wyglądali zwycięzcy? Jak rzeźnicy, obryzgani krwią swoją i nieswoją, umazani błotem, sadzą, w poszarpanych mundurach. Ledwo mogli siebie rozpoznać nawzajem. Jeden z nich zaraz po Lenino dowiedział się, w jak okrutny sposób Niemcy wymordowali całą jego rodzinę. Wciąż opowiadał, co zrobi z Niemcami, jak okrutnie zemści się właśnie na cywilach. To było coś nienormalnego, jak szok. Koledzy bali się o niego. Nie wiedzieli, jak reagować w takiej sytuacji. Siedzieli przy ognisku – oberwańcy, z osmalonymi twarzami, ledwo żywi ze zmęczenia, głodni. Grzali krupnik w kociołku. Pachniało. I wtedy z ruin, z piwnicy wyszły małe dzieci. Żołnierze zamarli. A on wstał, podszedł do kotła, nalał krupniku do menażki i podał dzieciom”…
PAP: Polskie siły na Zachodzie podlegały dowództwu alianckiemu, polskie siły na Wschodzie – Armii Czerwonej. Czy to była sytuacja symetryczna?
P. K.: Nie może być mowy o symetrii. Nie wchodząc w szczegóły i dywagacje, zauważmy, że wyższe dowództwo PSZ składało się z polskich oficerów – generałów, pułkowników, majorów, którzy podlegali legalnym władzom polskim – tak wojskowym, jak i politycznym i to z nimi władze alianckie ustalały podległość operacyjną poszczególnych polskich jednostek, choć oczywiście zdarzały się od tego odstępstwa – jak słynna „samowola” generała Andersa przed bitwą o Monte Cassino, kiedy zgodził się on na udział w szturmie klasztoru przez 2 Korpus przed powiadomieniem o tym Naczelnego Wodza generała Kazimierza Sosnkowskiego.
Natomiast wyższe dowództwo 1 i 2 Armii Wojska Polskiego w przytłaczającej większości składało się z tak zwanych POP-ów, czyli rozwijając ten skrót: pełniących obowiązki Polaków oficerów sowieckich. Obecność dosłownie kilku wyższych oficerów mających za sobą służbę w armii II Rzeczypospolitej z Berlingiem, Żymierskim czy Leonem Bukojemskim na czele – zresztą oddanym władzom sowieckim – nie zmienia tego faktu w żaden sposób. Teoretycznie dowództwo WP podlegało władzom w Lublinie, a następnie w Warszawie, praktycznie więcej do powiedzenia mieli tutaj sowieccy marszałkowie – dowódcy poszczególnych frontów. Ale podkreślmy, nie można o to winić żołnierzy tego wojska ani przez to umniejszać ich poświęcenia na froncie. Nie oni sobie wybierali takie dowództwo, a w głębi serca – czego też dowodzą relacje – uważali za swego wodza generała Władysława Sikorskiego – wystarczy przypomnieć reakcję braci żołnierskiej na wieść o śmierci Naczelnego Wodza w Gibraltarze w lipcu 1943 roku.
PAP: Rozmawiał Pan z wieloma weteranami 1 i 2 Armii Wojska Polskiego. Jak oni wspominali swój udział w tamtych walkach?
P. K.: Na to pytanie odpowiem słowami kapitana Andrzeja Nusbeka – w maju 1945 roku nastoletniego bombardiera z 2 Brygady Artylerii Haubic: „Jako warszawiak i były harcerz Szarych Szeregów, byłem dosłownie napompowany faktem, że mogę tu, w Berlinie, pomścić moje miasto!”. Oczywiście nie trwało to długo, bo zaraz pojawiły się niepokojące myśli „Co dalej?”, „Co z rodziną?” – zwłaszcza jeśli pozostawała ona w Sowietach. Jednak ta krótka chwila zwycięstwa niewątpliwie zapisała się w ich pamięci jako szczęśliwa.
Znamienną relację zostawił pułkownik Kazimierz Dybowski, który w maju 1945 roku służył w 6 Pułku Lotnictwa Szturmowego, jako strzelec pokładowy kultowego Ił-2. On przeżył chwilę zwycięstwa na podberlińskim lotnisku polowym, gdzie stał jego pułk: „Nagle z baraku naszego sztabu wybiega żołnierz i pędzi co sił w stronę Iljuszynów machając rękoma. Gdy znalazł się przy samolotach usłyszeliśmy jego krzyki na przemian po rosyjsku i polsku: «PABIEDA!», «ZWYCIĘSTWO!». Zrozumieliśmy w lot: koniec wojny! I wszyscy jak jeden mąż, skierowaliśmy nasze UBT-y w niebo. OGNIA! W jednej chwili wywaliłem w górę wszystkie 180 pocisków, którymi można było przebijać pancerze. Kiedy ucichły wielkokalibrowce, w ruch poszły rakietnice i pistolety. Rzucamy się sobie na szyję, całujemy, nie ważne – Polak, Rosjanin, Żyd czy Ukrainiec. Ryczymy z radości, że skończył się koszmar, że przeżyliśmy. Nic ponad to nie jest ważne. Nic! Tymczasem ta biała noc zmienia się w prawdziwy dzień. Przeżyliśmy wszyscy coś naprawdę wyjątkowego – prawdziwą chwilę jednoczącego wszystkich szczęścia. Ale to była tylko chwila…”.
No właśnie, to była tylko chwila, bo już następnego dnia „zaskrzeczała pospolitość sowiecka”: „Po chwili euforii końcem wojny – wspominał pułkownik Dybowski, – pokazało się w jakiej jesteśmy sytuacji. Sowieci tak obładowali samoloty trofeami wojennymi, że w kabinach nie było miejsca dla nas, strzelców pokładowych i w przytłaczającej większości Polaków. Kazano nam wracać do kraju transportem kołowym. Kiedy jechałem ciężarówką, na własne oczy zobaczyłem okropności tej wojny – niepogrzebane zwłoki żołnierzy i cywilów na poboczach, czasem widać było na nich ślady okrucieństw zwycięzców… Zwęglone zwłoki pancerniaków między rozbitymi wrakami czołgów, martwe konie – a wszystko to rozkładające się w majowym słońcu i ogryzane przez bezpańskie psy i stada ptactwa. Horror…”.
PAP: Kaja Kaźmierska i Jarosław Pałka w książce „Żołnierze ludowego Wojska Polskiego. Historie mówione” podali, że straty tej formacji wyniosły prawie 67 tys. zabitych, rannych i zaginionych żołnierzy. Podkreślili, że ta ofiara nie została powiązana z wolnościowymi dążeniami Polaków, bo celem Stalina było wprowadzenie władzy komunistycznej zależnej od Moskwy. Jednym z instrumentów mających mu to umożliwić stało się polskie wojsko. Czy zgadza się pan z taką interpretacją?
P. K.: W stwierdzeniu, że „ofiara polskich żołnierzy na froncie nie została powiązana z niepodległościowymi i wolnościowymi dążeniami Polaków” różnię się z autorami tej niewątpliwie znakomitej książki. Już samo cytowane na początku przemówienie generała Sosabowskiego stoi w sprzeczności z tą tezą, bo generał jak najbardziej powiązał ofiarę polskich żołnierzy na wschodzie z dążeniami jego spadochroniarzy pod Arnhem…
Nie chciałbym, by mój głos został odebrany jako relatywizowanie roli wojska, jakie mu komuniści przeznaczyli w utrwalaniu ich władzy w Polsce pod sowieckimi bagnetami. Wielu żołnierzy z szeregów 1 czy 2 Armii porobiło kariery polityczne, ale wielu innych z komunizmem nie chciało mieć nic wspólnego, co przypłaciło także represjami. Przypomnijmy, że sami żołnierze podziemia niepodległościowego (a wśród nich także znaleźć można weteranów szturmu Berlina, jak chociażby Witolda Wróblewskiego z oddziału sławnego „Olecha” – Anatola Radziwonika), brali pod uwagę kogo mają przed sobą – czy frontowych żołnierzy, czy bezpiekę lub KBW. Walki z tymi pierwszymi unikali, zresztą podobnie często czyniło wojsko, a bywało, że dogadywali się, iż walczyć nie będą.
Powtórzę raz jeszcze: my dziś jesteśmy mądrzejsi o te 80 lat, jakie minęły od zakończenia II wojny światowej, co kusi do generalizowania i oceniania ludzi, którzy owej wiedzy nie mieli. Pamiętajmy, że żołnierze 1 i 2 Armii WP nie szli do ataku z okrzykiem „Za Stalina” czy „Za komunizm”, lecz „Za Polskę”. W ich mniemaniu marzenie o niepodległej Polsce jak najbardziej korelowało z tym, do czego dążyli ich koledzy, często krewni w Polskich Siłach Zbrojnych w Wielkiej Brytanii czy we Włoszech.
Sowieci, ze Stalinem włącznie, nie mogli być tego wojska do końca pewni, co pokazał chociażby rok 1956… W 80 lat po zakończeniu II wojny światowej powinno się skończyć raz na zawsze dzielenie żołnierskiej krwi na lepszą i gorszą. Niewątpliwie bitwy o Wał Pomorski, Kołobrzeg i także nasz udział w szturmie Berlina były jak najbardziej zbieżne z polską racją stanu.
Cytaty pochodzą z książki Piotra Korczyńskiego, 15 sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim, Warszawa 2023 oraz rozmów i wywiadów z weteranami przeprowadzonych przez Piotra Korczyńskiego dla „Polski Zbrojnej”.
Piotr Korczyński – p.o. redaktor naczelny „Polski Zbrojnej. Historii”, historyk, grafik i publicysta; autor książek, m.in. „Dawno temu na Dzikim Zachodzie”, „Śladami Szeli, czyli diabły polskie”, „Wojownicy, żołnierze i śmierć nie zawsze pełna chwały”, „Przeżyłem wojnę… Ostatni żołnierze Walczącej Polski”, „Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim”, „15 sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim”, „Dzika dywizja. Historia czerwonych beretów”, współautor w tomie 2 i 3 „Europejskiego Kina Gatunków” oraz „1000 filmów, które tworzą historię kina”.


















