Nijaki działacz totalnej opozycji, krótko i węzłowato rozszczekał jej prawdziwy program. Sprowadza się on do zbójeckiego zawołania „Trzeba tą pisowską zarazę unicestwić. Fizycznie.” Rozbierzmy ten apel z wielką uwagą. Aspekt kryminalny zostawmy fachowcom, a skupmy się na wydestylowaniu z niego stanu faktycznego polskiego państwa i prawdziwych dążeń niektórych tubylczych polityków.
Obecne nasze państwo nie jest polityczną organizacją całego społeczeństwa, które żyje na terytorium kraju. Bytują obok siebie dwie wspólnoty: Polacy, czyli resztówka historycznego narodu, oraz „polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza” (© Stanisław Michalkiewicz). „Organem założycielskim” tej drugiej (nazwanej przez Gaz.Wyb. „unio – Polacy”) była agentura Stalina, czyli żydokomuna. Każda z nich posiada swoich reprezentantów w parlamencie oraz administracji państwowej i samorządowej. „Wspólnota rozbójnicza” ma na fasadzie partie targowicy – przede wszystkim PO. Natomiast PiS występuje w roli przedstawiciela Polaków. Istnieje jakaś część społeczeństwa (nie wiadomo jak duża), która nie identyfikuje się wyraźnie ani z „unio – Polakami”, ani z narodem. Można ich nazwać „ludzie tutejsi”, którzy żyją na obrzeżach wyżej wymienionych zbiorowości i rzadko statystują w życiu politycznym (nie chodzą na wybory).
W XVI w. zbudowaliśmy Rzeczpospolitą Obojga Narodów, która do potopu szwedzkiego dużo znaczyła w Europie. W XX w. tamta historia powtórzyła się jako farsa i zafundowała Polsce karykaturalne państwo dwóch wrogich „narodów”, które zwalczając się, doprowadzają nasze państwo do ruin. W przestrzeni publicznej wrogość i nienawiść jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Częściej stroną atakującą jest targowica. Choć narzędziem ich agresji jest głównie język, to obciążają ją również zbrodnicze czyny: morderstwo Marka Rosiaka czy też podbechtanie motłochu w 2010 r. do oddawania moczu, bicia i wyśmiewania modlących się pod pałacem za dusze ofiar katastrofy smoleńskiej.
„Wspólnota rozbójnicza” nie uznaje de facto legalnej władzy swoich przeciwników. Według ich nomenklatury to jest tylko „państwo PiS” a nie państwo polskie. Powróci ono do życia tylko wtedy, gdy PO z PSL oraz Lewicą przejmą pełną władzę. Ponieważ mają świadomość, że wybory im tego nie gwarantują, to szumowiny zasilające ich kadry mają prostą receptę na sukces – „unicestwić pisowską zarazę”. Jednakże na obecnym etapie „obóz zdrady i zaprzaństwa” surowo potępia i odcina się od takiego ostatecznego rozwiązania.
PiS natomiast wydaje się być w defensywie. Jakby stąpało po kruchym lodzie. Sprawia wrażenie, że jest niepewne swego, ma zbyt mało kompetentnych ludzi do obsadzenia newralgicznych (choć nie eksponowanych) dźwigni władzy. Błędy w zarządzaniu i napięcia między frakcjami demobilizują jego szeregi. Szczytem odwagi w odpieraniu napaści targowicy wydaje się być okrzyk „komuniści i złodzieje, cała Polska z was się śmieje”. To nieprawda, nie śmieje się cała, to oni się śmieją, bo mają za co dobrze wypić i zakąsić, śpią w poduchach, choć powinni na pryczy i w łańcuchach.
Rzeczpospolita obejmująca dwie wrogie wspólnoty nie może ani przetrwać, jako samodzielny byt państwowy, ani zapewnić społeczeństwu jako taki spokój i dobrobyt. Chyba że resztki narodu polskiego rozpuszczą się w unio-Polakach i powstanie nowy stop społeczeństwa, który będzie produktem narodowo podobnym, opakowanym w jakieś satelickie państwo. Innym rozwiązaniem jest wysłanie targowicy na Madagaskar. Ale próżno marzyć o tym. W Polsce często wszystko kończy się rozbiorami albo wesołym oberkiem.
Rafał Zapadka (12.05.2020)
fot. Janusz Życzkowski