Jeszcze w 1970 roku władze RFN chciały otrzymać „certyfikat” potwierdzający rezygnacje PRL z rozliczeń na linii państwo – państwo, bo ich politycy sami mieli wątpliwości dotyczące logicznej i prawnej interpretacji zrzeczenia Bieruta – powiedział PAP historyk dr Robert Spałek.
PAP: Jak przebiegały relacje Warszawa-Bonn w latach 60?
Historyk Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie dr Robert Spałek: Trudno analizować ówczesne relacje pomiędzy Warszawą a Bonn czyli między PRL i Niemcami Zachodnimi bez uwzględnienia równie ważnej relacji PRL z NRD, a więc z drugim państwem niemieckim istniejącym wówczas w Europie – dodajmy dla porządku: państwem komunistycznym. Dla Władysława Gomułki NRD stanowiła ważny element ogólnego systemu bezpieczeństwa PRL. W jego optyce już samo istnienie Niemiec Wschodnich gwarantować miało stabilność polskiej granicy zachodniej, a utrzymanie i utrwalenie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej było celem samym w sobie, jednym z priorytetów czternastolecia jego rządów. Tymczasem NRD ignorowała i sabotowała pomysły Gomułki.
Niemcy Wschodnie lekceważyły przede wszystkim ważne dla Gomułki koncepty związane z proponowaną im integracją gospodarczą, techniczną i naukową. Strona peerelowska wystąpiła nawet z inicjatywą powołania w ramach bloku komunistycznego tzw. żelaznego trójkąta, czyli mikroregionalnej unii miedzy PRL, NRD i Czechosłowacją. Taka unia w teorii miałaby duży potencjał gospodarczy i rynkowy. Te trzy kraje zamieszkiwało przecież ok. 63 milionów ludzi, a więc była to siła sprawcza i nabywcza nie do przecenienia – poważny kooperant dla ZSRS, a może i potencjalny konkurent dla krajów zachodnich. Tylko, że niedoszli partnerzy komunistyczni Gomułki tego nie potrzebowali, bo byli gospodarczo silniejsi niż PRL. Gomułka miał ukrytą intencję: uważał, że „żelazny trójkąt” na tyle uwiąże NRD i Czechosłowację, że państwa te nie będą mogły nawiązać indywidualnych kontaktów politycznych i gospodarczych z RFN bez zgody Polski. A Gomułka zgodziłby się na to tylko wtedy, gdyby RFN uznała granicę na Odrze i Nysie za prawnie obowiązującą.
Ponieważ przywódca NRD Walter Ulbricht samozwańczo uważał się za głównego pośrednika w relacjach krajów komunistycznych z RFN, dlatego rozmowy dyplomatyczne między PRL a RFN podejmowane od 1969 r., były mu nie na rękę. Patrzył na te kontakty „krzywo”, tym bardziej, że obaj z Gomułką nie znosili się i rywalizowali o względy sowieckiego przywódcy Leonida Breżniewa.
W kwietniu 1969 r. Ulbricht powiedział Gomułce wprost, że integracja NRD i PRL nie ma sensu. Ten afront był przełomowy, bo już miesiąc później, w maju 1969 r Gomułka publicznie ogłosił, że nie ma żadnej przeszkody prawnej, by PRL nawiązała stosunki z Niemcami Zachodnimi. Podkreślił nawet że „może dojść do tego w każdej chwili”. Jedynym warunkiem, jaki stawiał, było uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie. Pamiętajmy, że do 1970 r. PRL nie miała oficjalnych relacji dyplomatycznych i politycznych z RFN i kraje nie uznawały swego istnienia. Gomułka wiedział, że gospodarki RFN, ale i komunistycznej NRD rozwijają się pomyślnie, a zegar tykał. Obawiał się, że w końcu oba państwa zyskają taką siłę gospodarczą, że Polska będzie zbyt słaba, by stanąć do jakichkolwiek względnie partnerskich negocjacji. Szczęśliwie dla niego jesienią 1969 r. wybory w RFN wygrali socjaldemokraci Willy Brandta, otwarci na relacje z blokiem komunistycznym. Obie strony otwarcie zaczęły dążyć do nawiązania wzajemnych stosunków oficjalnych.
PAP: Co skłoniło Gomułkę do zmiany poglądów na relacje ZSRS i RFN? Dlaczego poczuł się oszukany przez Sowietów?
Dr Robert Spałek: Kraje zachodnie – poza Francją od 1967 r. – nie uznawały granicy na Odrze i Nysie. W latach 60. to Sowieci byli jedynym światowym gwarantem nienaruszalności granicy PRL-NRD. Wynikało to z troski Moskwy o przetrwanie własnego „imperium zewnętrznego” czyli krajów komunistycznych. NRD i PRL stanowiły dla Sowietów nie tylko strefę wpływów, ale były też „buforem ochronnym” przed Zachodem. Gomułka uważał co prawda suwerenność państwową za mrzonkę, ale jednocześnie uznawał, że istnienie socjalistycznej Polski Ludowej jest bezcenną wartością historyczno-polityczną. Był gorącym patriotą PRL. Tymczasem – poza ustaleniami Wielkiej Trójki z Poczdamu z lata 1945 roku – powojenna Polska nie uzyskała żadnych realnych gwarancji istnienia w swoim kształcie, tylko nic nie warte „słowo honoru” Sowietów. Dopiero od 1965 r. ZSRS zagwarantowało PRL jej granice, w tym granicę zachodnią, w układzie wzajemnym. Mimo pisemnej gwarancji Gomułka nadal obawiał się, że niepewna dla Polski granica na Odrze i Nysie może kiedyś stać się dla Sowietów kartą przetargową w negocjacjach polityczno-gospodarczych z Zachodem. Miał podstawy do podejrzeń, że Kreml wyrazi zgodę na zjednoczenie Niemiec pod warunkiem ich neutralności i wystąpienia RFN ze struktur NATO. A ceną za tę neutralność Niemiec będzie właśnie korekta zachodniej granicy niekorzystna dla PRL.
Latem 1964 r. Gomułkę przeraziło nagranie pozyskane przez oficerów wywiadu PRL. Na taśmie było słychać, jak zięć sowieckiego szefa partii Chruszczowa i zarazem redaktor naczelny sowieckiego dziennika „Izwiestia” Aleksiej Adżubej rozmawia z kanclerzem RFN Ludwigiem Erhardem. Obaj „handlowali” Szczecinem – w tę, czy w tamtą stronę? Przywódca PRL poczuł się oszukany przez Sowietów i Chruszczowa w tak ważnej kwestii. Wysłał więc do Moskwy list i dołączył do niego kopie nagrania. Oświadczył, że nie ma mowy o korekcie granicy zachodniej. Dalszy ciąg historii znamy z relacji komunistycznego działacza, członka KC PZPR, Józefa Tejchmy. Gdy Chruszczow wkrótce przyjechał do Warszawy, podczas wieczornego rautu podszedł do niego wściekły Gomułka, chwycił go za klapy marynarki i wykrzykiwał „Po co Adżubej jeździł do Bonn?”. Skonfundowany Sowiet tłumaczył, że zięć wypił za dużo i mówił od rzeczy, ale Gomułka mu nie uwierzył. I miał rację, bo Chruszczow planował wizytę w Bonn, o czym nie poinformował komunistów z Warszawy. Kilka tygodni później na Kremlu doszło do przewrotu i Chruszczowa zastąpił Breżniew, nastąpiło „nowe otwarcie” polsko-sowieckie.
Wracając do 1969 roku, warto dodać, że Gomułka nie konsultował z Sowietami wystąpienia, w którym zgłosił chęć podjęcia rozmów z RFN. Sowieci po tym wyskoku naciskali konsekwentnie na Warszawę, by wygasić wstępne rozmowy z Niemcami Zachodnimi. Breżniew przekonywał, że ZSRS zadba o wspólne interesy całego bloku i wkrótce Moskwa we własnym układzie podpisanym z RFN zagwarantuje nienaruszalność granicy PRL, a więc polskie kontakty z RFN są zbędne. Gomułka jednak nie ustąpił, a Breżniew ostatecznie odpuścił, bo od „fanaberii” szefa PZPR ważniejsze było nawiązanie kontaktów gospodarczych wspólnoty komunistycznej z Zachodem. Te kontakty miały zaprocentować potencjalnym dostępem do nowych technologii, licencjami na zachodnie produkty i modernizacją RWPG.
PAP: Jak doszło do podpisania układu normalizacyjnego? Czy na przełomie lat 60. i 70. komunistyczne władze PRL rozważały działania w kwestii odszkodowań i reparacji wojennych z Niemiec?
Dr Robert Spałek: Przed nawiązaniem oficjalnych kontaktów dyplomatycznych, podczas trwających od lutego do grudnia 1970 r. rozmów Warszawa-Bonn omawiano przede wszystkim kwestię nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie. Rola Gomułki – prostego, nieobytego i niewykształconego, ale na swój sposób zdolnego człowieka – w trakcie tych rozmów była istotna. Dokonywał korekt, uzupełnień w wielu dokumentach, kontrolował negocjacje. O postępach za każdym razem lojalnie informował Sowietów. Jeśli nie on sam, to robił to ktoś z MSZ, albo ambasador PRL w Moskwie. Ale Kreml nie był nachalny. Sowieci przyjęli bardziej rolę słuchacza i mentora niż rozkazodawcy. 7 grudnia 1970 r. premier Józef Cyrankiewicz i kanclerz Willy Brandt podpisali układ normalizacyjny PRL-RFN.
Okazał się on wzorcowy formalnie, choć pewne akapity naszkicował osobiście ołówkiem prosty ślusarz Władysław Gomułka. Warto wiedzieć, że fragmenty tego układu stały się potem wzorem dla ułożenia tekstu końcowego aktu Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie podpisanego 1 sierpnia 1975 r. w Helsinkach – surogatu układu pokojowego. To paradoks – ówczesne państwo polskie było niesuwerenne, jego władze były podporządkowane Kremlowi i od Kremla bardzo zależne, a mimo to udało się im wynegocjować ponadustrojowy i ponadczasowy układ broniący granic Polski – że tak powiem – bezprzymiotnikowej, a nie tylko PRL.
Wieczorem 7 grudnia, podczas rautu po podpisaniu układu, Gomułka powiedział Brandtowi, że gdyby doszło do wypłaty odszkodowań indywidualnych za straty wojenne poniesione przez Polaków, to wyniosłoby one ok. 180 miliardów marek RFN. Zasugerował, że rozmowy o reparacjach (powinnościach w relacji państwo – państwo) i odszkodowaniach indywidualnych (osoba poszkodowana – państwo) byłyby długie i żmudne. Ich wynik byłby dla PRL niepewny, dlatego lepszą i szybszą rekompensatą dla Polski byłoby pozyskanie długoterminowych, niskooprocentowanych kredytów od RFN.
Warto dodać, że w listopadzie 1956 r. Gomułka i Chruszczow urealnili polsko-sowieckie rozliczenia finansowe tzn. uznali, że PRL była faktycznie poszkodowania przez Związek Sowiecki w procesie pobierania reparacji wojennych od Niemiec (NRD) i dlatego PRL uzyskała w 1956 r. nowe, względnie korzystne kredyty z ZSRS. Co ważne, to miało kończyć we wzajemnych relacjach sprawę konsekwencji wynikających ze zrzeczenia się jeszcze w 1953 r. przez rząd Bieruta reparacji pobieranych od Niemiec (od NRD). Tamta rezygnacja zresztą w sposób oczywisty pomogła gospodarce NRD, a zaszkodziła PRL. Pod sowiecką presją rząd Bieruta zrezygnował więc z 15 proc. całości reparacji, jakie płacił NRD Sowietom.
Dalsza część tekstu pod linkiem.
Podczas czwartej i szóstej tury rozmów polsko-zachodnioniemieckich w 1970 r. dyplomaci z RFN życzyli sobie, aby w układzie polsko-niemieckim, który właśnie powstawał, została zamieszczona przez stronę polską deklaracja potwierdzająca, że PRL zrzeka się reparacji wojennych od RFN. Wiceminister spraw zagranicznych Jan Winiewicz przytakiwał, że rezygnacja Bieruta z 1953 r. dotycząca roszczeń pozostaje aktualna, ale oczekiwanej przez Niemców deklaracji nie wpisał do dokumentacji, mówił że minęło wiele czasu i interpretacje decyzji Bieruta mogą być rożne. Podobny pogląd w grudniu 1970 r. wyraził specjalny zespół ekspertów do spraw odszkodowań powołany przez premiera Cyrankiewicza: że nie wszystkie roszczenia finansowe z Niemcami zostały uregulowane, do tego Sowieci w latach 50. zrzekali się reparacji, ale nie od całych Niemiec, a jedynie od NRD a zrzeczenie to ma tymczasowy i niejasny charakter.
PAP: Czy Winiewicz i eksperci Cyrankiewicza mieli rację?
Dr Spałek: W 1953 r. relacje PRL-Niemcy Zachodnie nie istniały. W zrzeczeniu Bieruta była mowa zarówno o NRD, jak i o zjednoczonych Niemczech, ale rozumieć to należy tak, że polscy komuniści mieli na myśli przyszłe zjednoczone komunistyczne Niemcy, a więc państwo, które nigdy nie powstało. Do tego RFN nie była ani pasywną, ani aktywną stroną zrzeczenia. Pojawia się pytanie: czy stosunki dyplomatyczne PRL utrzymywane w 1953 r. jedynie z NRD wystarczały, by rezygnacja dokonana przez Bieruta objęła mocą także drugie państwo niemieckie, czyli RFN? Być może to wystarczało, bo państwa Wielkiej Trójki jeszcze w 1945 r. ustaliły, że każda ze stron będzie egzekwować roszczenia reparacyjne tylko w swojej strefie okupacyjnej Niemiec – a więc Sowieci w części z której powstała potem NRD. Skoro jednak tak, to dlaczego dyplomaci RFN w grudniu 1970 r. życzyli sobie wpisania w tekst układu PRL-RFN deklaracji o rezygnacji Polski z reparacji wojennych?
RFN chciał otrzymać osobny, własny „certyfikat” potwierdzający rezygnacje PRL z rozliczeń na linii państwo – państwo, bo ich politycy sami mieli wątpliwości dotyczące logicznej i prawnej interpretacji zrzeczenia Bieruta. Nie uważali wcale, że rezygnacja ta objęła bezwarunkowo RFN, czyli że miała znaczenie ostateczne i przeważające. Zrzeczenie z 1953 r. nawet dla RFN było niesatysfakcjonujące i niewystarczające.