Zapewne wiosną 1989 roku podczas libacji w Magdalence, na której z przedstawicielami ekipy Jaruzelskiego obalali komunę, nie bardzo kapowali po co i dlaczego ktoś od Kiszczaka nagrywa film. Pili sobie wódeczkę wznosząc toasty nad gospodarczym i politycznym trupem Polski. Jedni chcieli kraj reanimować a inni chcieli się w zmartwychwstałym jakoś urządzić. Dzisiaj możemy jedynie po skutkach domniemywać ich intencji. Dlatego ów esbecki film wart jest oglądania i to po wielokroć, bo są na nim utrwaleni po wieki ludzie „legendy”. Cudzysłów jest konieczny, aby podkreślić propagandowe dłuto i szlif.
Filmu z postaciami trącącymi „Weselem” Smarzowskiego, nieco podchmielonych, dyskutujących o Polsce i demokracji przy śledziku, ma działanie oczyszczające. Bo kiedy się widzi jak rodziła się polska współczesna demokracja, złudzeń ma się zdecydowanie mniej. Tam przy stole biesiadnym nie siedzą żadni Dmowscy, Paderewscy, Piłsudcy, Korfantowie, Daszyńscy. Reżyser filmu jednak zadbał, aby jedni grali role wyuczone, a inni byli spontaniczni. Zależało mu na tym, aby swoich niezbyt bystrych kameradów przedstawić jako mądrzejszych niż są i ukazać dzięki gorzałkowej spontaniczności miałkość moralną i intelektualną solidarnościowych partnerów.
Gdzieś na końcu stołu w opozycyjnym sweterku „legenda” Frasyniuk. Przez cały film milczy, jakby nic sensownego nie miał do powiedzenia. Fakt, generał usadził go gdzieś na szarym końcu, skąd nie miał szans przekrzyczeć mocno podalkoholizowanych Wałęsy i Michnika, którzy czuli się gwiazdami produkcji Kiszczaka. Ot zlekceważył „legendę”. Wredny ten Kiszczak. Nie dał mu choćby epizodu do zagrania. Tylko statysta w tle.
Jakże inny Frasyniuk się nam jawi dzisiaj, kiedy kopie policjantów wolnej Polski, kiedy lży wojsko wolnej Polski, kiedy atakuje rząd i prezydenta wybranych w wolnych wyborach. Jaki wygadany, pełen elokwencji, co prawda wulgarnej i prostackiej, ale pełnej pasji. Rozżalony, że Polska jest inna jak ustalili sobie z generałem w Magdalence. Polska, w której On Frasyniuk ma niewiele do powiedzenia, za wyjątkiem bluzgów podczas ulicznych zadym, przytaczanych w antypolskiej telewizji.
Jest w tej samodegradacji Frasyniuka coś zasmucającego. Bohater stanu wojennego, szary i bez znaczenia uczestnik popijawy w Magdalence i żul plujący na polski mundur. Wczoraj bohater zbiorowej tęsknoty za wolnością, symbol oporu, dzisiaj twarz antypolskiej i antydemokratycznej proniemieckiej kamaryli. Myślę, sobie nawet, że Kiszczak, który świadomie najpierw współtworzył legendę Frasyniuka, aby potem ją zniszczyć, nie cieszył by się z tej przemiany.
W naszej kulturze jest bowiem postać o zgoła odwrotnej ścieżce rozwoju. Sienkiewiczowski Kmicic, który z wioskowego żula, poprzez wierną służbę u zdrajcy, stał się obrońcą króla i ojczyzny, dla których ryzykował życiem. Ta sienkiewiczowska propozycja drogi życiowej potrzebuje jednak siły charakteru, hartu woli i rezygnacji z osobistych korzyści. Frasyniuk może nie chciał, może nie umiał, a może nie miał potencjału. Wybrał plucie na polskich żołnierzy, aby się przypodobać komuś w pewnej telewizji.
fot. Pixabay