Ponoć w Polsce wszyscy znają się na medycynie, polityce i piłce nożnej. Na sporcie żużlowym takoż, w szczególności zaś Lubuszanie. Na początek zatem dwa epizody z moim udziałem, nieco wprowadzające w tematykę. Otóż przed laty (ponad pół wieku temu) w moim rodzinnym włocławskim domu regularnie bywali najlepsi polscy żużlowcy, którzy po sezonie „odnawiali się biologicznie” w niedalekim Ciechocinku. Woryna, Wyględa, Tkocz oraz Stefan Kwoczała. Ten ostatni był naszym dalekim krewnym z Częstochowy, pierwszym bodaj żużlowcem, inżynierem po studiach politechnicznych.
Wesoły, inteligentny, pełen życia, a „skończył” na wózku inwalidzkim, co podkreślając chcę przypomnieć (były też przecież wypadki śmiertelne na torach), że żużel był i jest (!) sportem bardzo ryzykownym i niebezpiecznym. Od zawsze był też, mimo obowiązującej PRL-owskiej sportowej hipokryzji („amatorzy” na etatach) sportem zawodowym. Natomiast epizod drugi to moje doświadczenie dziennikarskie z kibicowskimi emocjami. Oto około 10. lat wstecz prowadząc ze studia w Zielonej Górze poniedziałkowy, Otwarty Mikrofon Radia Zachód, pozwoliłem sobie na kilka sarkastycznych i kąśliwych uwag na temat lubuskich żużlowych derbów, które zakończyły się tradycyjną (sic!) awanturą stadionowa. Na naszym forum internetowym błyskawicznie zostałem odsądzony „od czci i wiary”, pojawiły się również inwektywy i groźby typu: „Wiemy którędy i kiedy wracasz do Gorzowa”, na szczęście (moje) niezrealizowane. Ale uświadomiły mi, że kibicowska ślepa miłość do żużla, swoich zawodników i „przywiązanie do barw klubowych” sa rzeczą realną, emocjonalną nad wyraz i bezdyskusyjną zgoła. I tu czas przypomnieć co znaczy rzeczony sport zawodowy i jego akceptowane na całym świecie reguły.
Otóż wyznacznikiem pozycji sportowców-zawodowców są przede wszystkim wysokości ich kontraktów, zaś wszystkie inne względy trzeba uznać za drugorzędne. Zatem wybór lepszej (wyższej) propozycji jest tak naturalny jak owa hierarchia. Dziś wszak oficjalnie sportowców się „wycenia, kupuje i sprzedaje”, ale też traktuje jak inwestycję reklamową i markę. Można też ustalić ekwiwalent za wyszkolenie i wypromowanie etc. (casus Świątek). Kto tego nie rozumie powinien trzymać się od sportu zawodowego z daleka. A że kłóci się to w sposób naturalny z ową kibicowską „miłością”? Taki jest zawodowy sport, który ma wiele wspólnego z biznesem i marketingiem, zaś sponsoring nie jest zwykłym „dosypywaniem kasy do kieszeni sportowców” tylko inwestycją również obarczoną ryzykiem.
Czas zatem na krótki komentarz wobec „gorącego” transferu Bartosza Zmarzlika, który jako najlepszy od lat polski żużlowiec (np. jedyny nie skompromitował się w Vojens !) przyjął ponoć bajeczną ofertę z Lublina, wywołując ogromne rozżalenie i frustrację gorzowskich kibiców żużla, naturalne, jako się rzekło. Natomiast emocjonalne wypowiedzi w tej materii tzw. osób publicznych świadczą jedynie o braku wiedzy na temat sportu zawodowego lub cynizmie, i nie wiadomo co gorsze. Tym bardziej więc wiązanie decyzji Zmarzlika (jego prawo i …obowiązek) z polityką to już skrajna demagogia i idiotyzm. Ewentualny sponsoring , a kwoty te są jak na razie „wyssane z palca”, spółek skarbu państwa to wszak naturalna gra rynkowa i marketing.
fot.Pixabay