Uważni (i poważni) obserwatorzy polityki jako takiej i całego entourages’u, od polityki światowej, aż po lokalną, ze zgrozą odnotowują jej stałą erozję, głównie w sferze pojęciowo(językowo)-ideowej. Oczywiście nie sposób tu pominąć (pro domo sua) przemożnej roli mediów wszelakich, ale spróbujmy tak uczynić, choćby dla jasności tego wywodu, mając jednocześnie świadomość owej roli, trudnej wszak do przecenienia. Dyskurs polityczny bowiem (głównie medialny, jako się rzekło) posługuje się pojęciami, które w słownikach politologicznych, mają swoje precyzyjne dość definicje, choć ich bieżące stosowanie, czyli definicje projektujące, coraz bardziej rozszerzające i często intencjonalnie zmanipulowane, dawno już przekroczyły wszelkie reguły logiki, przyzwoitości, że o „staromodnej” prawdzie nie wspomnę.
Dziś więc chcę Państwu przypomnieć o populizmie, który wszak w rejestrze politycznych „inwektyw” używanych w owym dyskursie należy bodaj do najłagodniejszych. Chodzi jednak o to, że w gruncie rzeczy ów dyskurs (od międzynarodowego po lokalny) w sensie merytorycznym de facto nie istnieje, tworząc „za to” tzw. semantyczny chaos, że o aksjologicznym zamieszaniu określonym onegdaj przez o. prof. Jacka Salija jako „bajoro aksjologiczne”, ze wstydu nie wspomnę. Zanim zatem spróbujemy opisać tę polityczną materię przyjrzyjmy się pokrótce słownikowej definicji tego centralnego w tym wywodzie pojęcia. Populizm ( z łac. populus „lud”)-tendencja społeczno-polityczna, zjawisko polityczne polegające na odwoływaniu się w swoich postulatach, retoryce i działaniach do idei „woli ludu”, często stawianego w kontrze do „elit”.
Populizm jest też definiowany jako ideologia, w której „lud” jest postrzegany jako siła wyższa, przeciwstawiany jest „elitom” postrzeganym jako skorumpowane i reprezentujące partykularne interesy. Populiści zazwyczaj przedstawiają „elity” jako zamknięty estabilishment polityczny, gospodarczy, kulturalny i medialny (układ?!). Oskarżają też „elity” o stawianie interesów własnych lub interesów innych grup (np. obcych krajów etc.) ponad interesy zwykłych ludzi… Czy coś to Państwu przypomina?
I nie chodzi, a przynajmniej nie wyłącznie, o kolejny „zabobon”(ponowoczesny, jak najbardziej), czy obrotową, stygmatyzującą inwektywę, którą można traktować przeciwników politycznych jak maczugą efektownie i bez uzasadniania. Zdrowy rozsądek bowiem podpowiada, że populistyczne, w większym lub mniejszym stopniu są nieomal wszystkie partie polityczne, spośród tych aspirujących do rządzenia lub rządzących. I nie jest to w żadnym razie jakaś polska specyfika. A pragmatyka polityczna (rządzenia i bycia opozycją) dodaje, że bez takiego przekazu i takich celów nie da się wygrać żadnych wyborów. Na przykład kokietując wyłącznie wspomniane „elity”. Chciałbym starym zwyczajem zostawić Państwa z tą wiedzą, ku refleksji np. wyborczej, ale cisną mi się „pod klawiaturę” przykłady i wyjątki z historii III RP. Wobec tego o nich już za tydzień.
*pojęcie „zabobonu” zaczerpnąłem z rewelacyjnej książki z lat70. ubw. autorstwa o. Innocentego Bocheńskiego „100 zabobonów”