Tym razem, niejako wbrew tradycji tej rubryki, nie będzie ani przeprosin, ani tym bardziej dystansowania się od trywialnego nad wyraz cytatu w tytule. Wielowymiarowość bowiem i swoista homogenizacja problemów , zarówno pekuniarnych (przepraszam za słowo), jak nierozerwalnie z nimi związanych medialnych (pro domo sua) , w sensie najszerszym, każe owe zjawiska przedstawiać w całej różnorodności, nawet metodologicznej. Tym bardziej, że „hitem” ostatnich tygodni stała się zasobność portfeli naszych wybrańców, w związku z ujawnieniem ich oświadczeń majątkowych. I nawet jeśli metodologia (praktyka takoż) wypełniania i weryfikacji tych dokumentów pozostawia wiele do życzenia, to są one wszak fragmentem większej całości, która nazywa się najogólniej … wynagrodzeniem za pracę, a demagogiczne z gruntu hasła, że „demokracja musi kosztować” nie wiele w tej materii zmieniają.
I tu pojawia się problem wyceny pracy, bowiem wynagrodzenie wyrażone w „brzęczącej mamonie” jest najprostszą i zliczalną jej formą, choć jako się rzekło również trywialną poniekąd. Z tym problemem z wielu względów nie poradziliśmy sobie wszak jako społeczeństwo ( w tym rządzący, oczywiście) przez ostatnich kilkadziesiąt lat, toteż jest on i będzie jednym z licznych, niemożliwych do zlikwidowania „garbów” tzw. transformacji ustrojowej. Tu chcę odwołać się do moich osobistych, akademickich doświadczeń, jako nauczyciela, oczywiście. Oto, kiedy mówiłem studentom o modelach sprawiedliwości, tendencyjnie zaczynałem od „wszystkim po równo”, który to model spotykał się zrazu z upraszczającą akceptacją, ale już kilka zdań wyjaśnienia powodowało zwykle u tych młodych ludzi radykalną zmianę stanowiska w sprawie.
Moja determinacja w tej materii, podpowiadała mi wówczas eksperyment, dowodzący stopnia jej skomplikowania. Poprosiłem więc studentów żeby w możliwie najszerszym rodzinnym gronie zainicjowali dyskusję o płacach. W razie gdyby temperatura domowych sporów stawała się zbyt gorąca zalecałem jej przerwanie i oświadczenie, że był to tylko eksperyment. Jak się Państwo pewnie domyślają, w wielu wypadkach dyskusja się udała, a pogląd, że „ja pracuję ciężko i za mało zarabiam, a on nic nie robi i ma kupę kasy” , pojawiał się nader często. Tak czy owak skomplikowana nad wyraz, wielowątkowa i ważna społecznie materia wyceny pracy najszerzej rozumianej, nic a nic nie przybliża nas do jakichkolwiek sensownych rozwiązań.
Podobnie zresztą jak w pokrewnym poniekąd przypadku majątków, czy też szerzej rzecz ujmując własności, która to kategoria jest (przypomnę!) fundamentem ustroju „miłościwie nam panującego” w III RP, czyli … kapitalizmu. Tu jest bodaj jeszcze gorzej, a o istotnych zjawiskach z początku owej transformacji typu uwłaszczenia, przekształcenia, prywatyzacje, ale też przeróżne afery i przekręty, że o ordynarnych złodziejstwach i mafiach nie wspomnę, nikt już nawet wspominać nie chce, a co dopiero rozliczać (sic!). Nawet krotochwilne zgoła powiedzonko, że „pierwszy milion ($), trzeba ukraść”, popularne swego czasu wśród rodzimych „liberałów” naraz okazało się … sierotą! Choć ja chętnie zlustrowałbym np. majątek … Balcerowicza, bowiem gnębi mnie moja ulubiona alternatywa (albo, albo) z łacińska brzmiąca wszak „tertium non datur”, ale w najbrutalniejszej formie (całkiem mi obcej!) już „idiota albo złodziej, trzeciej możliwości nie ma” .
P.S. Natomiast przebojem sezonu i tak pozostanie informacja Onetu o tym, że Kaczyński zgromadził „ćwierć miliona (250 tys.) oszczędności, i że kwota robi wrażenie” (sic!). No tak, ale ja nie znam nikogo przy zdrowych zmysłach, kto by traktował Onet poważnie.
fot. Pixabay