W Polsce rekomendowane przez powołane do tego instytucje są testy molekularne na wykrywanie SARS-CoV-2. Dają one najbardziej wiarygodne wyniki. Szybkie testy serologiczne bywają fałszywie ujemne i mogą rodzić poważne skutki prawne dla diagnostów je wykonujących – zaznaczyła w rozmowie z PAP Alina Niewiadomska, prezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych.
Zwróciła też uwagę na to, że diagności pracują w określonym systemie prawnym i muszą stosować metody badawcze zgodne z aktualnym stanem wiedzy medycznej. Laboratoria muszą spełniać określone standardy oraz stosować się do rekomendacji organów uprawnionych do ich wydawania.
„W tej specyficznej sytuacji – szerzenia się koronawirusa – ktoś musi brać odpowiedzialność za metody diagnostyczne. Aktualnie sytuację epidemiczną nadzoruje resort zdrowia i Główny Inspektor Sanitarny, a rekomendacje dla diagnostów wydaje konsultant krajowy”
– wyjaśniła.
Konsultant Krajowa w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej prof. Katarzyna Dzierżanowska-Fangrat, w piśmie przekazanym KRDL, w diagnostyce zakażeń SARS-Cov-2 zaleciła – zgodnie z wytycznymi WHO – stosowanie testów molekularnych, a nie tzw. szybkich testów kasetkowych (serologicznych) wykrywających przeciwciała. Jak podkreśliła w dokumencie:
„Tylko zastosowanie metod molekularnych pozwala na spełnienie laboratoryjnego kryterium potwierdzenia przypadku COVID-19, zgodnie z obowiązującą definicją przypadku na potrzeby nadzoru nad zakażeniami ludzi nowym koronawirusem”.
Prezes KRDL wytłumaczyła, z punktu widzenia praktyka – diagnosty, że test serologiczny na podstawie pobranej próbki krwi nie ma aż tak dużej wiarygodności.
„Testy serologiczne mają inną filozofię oznaczania. O ile w przypadku technik molekularnych oznaczmy mRNA wirusa, to w przypadku testów serologicznych filozofia jest zupełnie inna. Tutaj układ immunologiczny człowieka odpowiada na antygen produkując przeciwciała IgM/IgG. W przypadkach niektórych patogenów czas pojawiania się przeciwciał jest znany. Wiadomo, że pojawią się np. w piątej dobie od zakażenia. Jednak w przypadku koronawirusa SARS-CoV-2 nie wiadomo jeszcze dokładnie, kiedy to następuje”
– wyjaśniła. Epidemia na świecie trwa od grudnia – i jej zdaniem – w takim czasie nie da się w pełni określić charakterystyki wirusa ani też charakterystyki testu.
Dodała, że największym problemem szybkich testów jest to, że dają one za dużo wyników fałszywie ujemnych, a to rodzi problem nie tylko dla samego zakażonego, ale całego systemu ochrony zdrowia.
„W przypadku wyników fałszywie ujemnych, tracimy tych ludzi z pola widzenia. Otrzymują oni wynik, że nie są zakażeni, bo akurat znajdują się w tzw. okienku serologicznym (organizm nie wytworzył jeszcze przeciwciał – PAP) i w tym czasie są nosicielami tego wirusa, zakażają innych”
– wytłumaczyła.
Jej zdaniem w takiej sytuacji rodzi się faktyczny problem, dla osób, które odpowiadają za bezpieczeństwo Polaków, czy dopuścić takie testy, które nie do końca dają wiarygodny wynik.
Jej zdaniem można sobie łatwo wyobrazić sytuację, w której pacjent otrzyma wynik negatywny, a po dniu lub kilku okaże się, że jest zakażony.
„Ma on wtedy możliwość dochodzenia swoich praw. Osoba taka poniosła faktycznie szkodę, bo nie była w odpowiednim czasie poddana kwarantannie lub leczona”
– stwierdziła.
W Polsce pracuje 16,7 tys. diagnostów laboratoryjnych.