Oglądnąłem w ramach poświątecznego bezrybia film „Constantine” z Keanu Reevesem, w roli egzorcysty. Film oparty na jakimś amerykańskim komiksie, jest tysięczną, a może milionową wersją wciąż powracającej w kulturze, niczym bumerang, tej samej opowieści. Walki dobra ze złem. Już w Babilonie znano ten motyw. Biblia go powieliła, a Nowy Testament doprowadził do intelektualnej kulminacji. Każda kolejna opowieść o człowieku zawieszonym pomiędzy transcendentnym dobrem i złem, to kiepska kopia lub tandetna przeróbka dla gawiedzi, niezdolnej do przeżywania Dobrej Nowiny, w wersji niejasełkowej. No ale…
Wspominam film, nie dlatego, że jakoś specjalnie mnie poruszył, ale dlatego, że skojarzył mi się z tym co objawiło się przy okazji Bożego Narodzenia w mediach społecznościowych w ramach tak zwanego dyskursu politycznego. To owo „coś” wymaga moim zdaniem egzorcysty. Egzorcysty, bo poziom emocjonalnej agresji, koncentrującej zło w stopniu niesłychanym, leży już nie tylko poza zakresem tego co zwykło się nazywać publiczną debatą, ale także grubo poza zasięgiem medycyny. W wielu bowiem przypadkach można mieć wrażenie, że ma się do czynienia z ośmiogwiazdkowym opętaniem. Opętaniem, które nie cofnie się przez żadną świętością, aby opluć, ukąsić, zatruć jadem kogoś, kogo się nie lubi.
Święta Bożego Narodzenia z ukrytą metaforą rodzącego się w nas Jezusa, próbują w swoim duchowym wymiarze zwrócić nam uwagę, na konieczność odnajdowania w sobie boskiej cząstki. Tymczasem spora część rodaków bożonarodzeniowe życzenia potraktowała jako pretekst do hejtowania. Święta, w których tradycją jest budzenie się w nas dobra, niektórzy uczynili okazją do demonstrowania swoich demonów. Zamiast Boga obudzili w sobie demony.
W moim życiu spotykam się z takim atakiem tych demonów po raz pierwszy. Żyłem bowiem, jak dotąd, w czasach, w których zło kryło się, było chowane, gdzieś w głębi. Było czymś wstydliwym. Nie wypadało się nim obnosić niczym markową odzieżą. Tego roku jednak, z jakiś tajemniczych powodów cześć moich rodaków postanowiła uczynić z nienawiści sztandar pod którym zamierzają wmaszerować w Nowy Rok. Bez żenady demonstrując nienawiść jako zasługę. Uczestniczą w swoistym wyścigu, kto bardziej w tej nienawiści ohydny, bardziej diabelski, bardziej szatański. Internet swoimi algorytmami pozwala zmaterializować i przeliczyć na lajki popularność nienawiści. Podłość zamienia się lajkowatość.
Mam w związku ze skojarzeniem tego co dzieje się w necie a filmem „Constantine”, taką refleksję, że zło karmi się złem i najbardziej nie lubi święconej wody oraz modlitwy. Nie warto zatem, takie mam odczucie, dyskutować ze złem na argumenty. Zło nie reaguje na argumenty, ono żywi się naszą złością, cieszy się kiedy nas sprowokuje do grubego słowa i obelgi. Nie ma zatem sensu z tymi internetowymi demonami wymieniać się myślami, ani próbować ich nawracać złośliwymi komentarzami. Traktujmy ich tak jak egzorcyści traktują opętanych. Święconą wodą, modlitwą, współczuciem, a najlepiej banem. Zatem, opętanych nie komentujemy, a banujemy. Nie wyzłośliwiamy się. Banujemy. Ban to internetowe wieczne potępienie.
fot.Pixabay