wyobrażenie siebie
Każdy z nas ma o sobie jakieś mniemanie, ma o sobie własne zdanie i ma swój własny obraz samego siebie. Ma też wyobrażenie o tym jaki chciałby być. To wyobrażenie jest niezwykle istotnym czynnikiem życiotwórczym, bo ono wyznacza nam kierunek tego wszystkiego czym chcemy być, jacy chcemy być i w którym się rozwijać kierunku. I to jest dobre.
Wyobrażenie siebie w przyszłości jest dynamiczną cechą. Zmienia się pod wpływem różnych czynników środowiskowych. Bez względu jednak na jego fleksyjność pozostaje ono najistotniejszym bodźcem zmieniających nas i nasze życie. Z reguły wyobrażamy sobie siebie lepszymi, niż jesteśmy. Doskonalimy obraz samych siebie w myślach i staramy się zrobić wszystko, by zyskał on na realności. I to też jest dobre.
O ile wyobrazić się sobie lepszym nie jest kłopotliwe, o tyle transformacja tego obrazu do rzeczywistości wymaga od nas wysiłku i zaangażowania. Szczególne trudności przysparza nam fizyczność, nad którą praca jest mierzalna i żmudna. Bycie fit to jednak nie wszystko czego pragniemy, bo XXI wiek zniósł elitarność plastyki twarzy i dziś, przy średnio zasobnym portfelu możemy zmienić w twarzy to i owo. Na początek… I to dobrym już nie jest.
być jak Jun Kazama
Na przełomie wieków bardzo popularną grą wśród młodzieży był Tekken. Kiedy przychodziło do wyboru wojownika chłopcy wybierali najczęściej postać Marshall’a Law’a lub Lee Chaolan’a, a dziewczęta Niny Williams albo Jun Kazamy. Nie tylko ich postacie w kultowej grze, ale same imiona i nazwiska budziły podziw grających. I każdy mógł być jak Lee albo Jun. I to było dobre.
Nawet kiedy naprzeciwko siebie stawali zawodnicy, którzy byli wielbicielami tego samego bohatera, to i z tym nie było problemu. Autorzy Tekkena przewidując taką ewentualność wprowadzili możliwość walki dwóch tych samych postaci, z tym tylko rozróżnieniem, że miały one inny strój. Nikt nie miał do nikogo pretensji. Każdy mógł być tym, kim chciał. I to było dobre.
Wśród grających wtedy, już ponad dwie dekady temu, pojawiała się idea, że oto szkoda, iż każdy nie może być sobą, że nie może stworzyć swojej wirtualnej postaci, którą wszedłby w nienamacalny świat. Minął czas. Programiści dźwignęli i ten temat. Dziś każdy może stworzyć swoją wirtualną postać, odpowiednika siebie samego. I to nie byłoby takie złe…
…gdyby nie to, że przy tworzeniu swojego sieciowego obrazu, zaczynamy siebie bez miary poprawiać. Ta korektyzacja rozciąga się na całą przestrzeń naszej obecności w sieci. Czym bowiem jeśli nie awataryzacją jest arsenał możliwości udoskonaleń osadzonych choćby w programach pokroju fotoszopa czy armii aplikacji mających za cel wygładzić zmarszczki, usunąć znamiona, dodać blasku włosom, niebieskości oczom niebieskim, wyszczuplając talię ująć tu, by dodać tam, gdzie więcej by się chciało. I tak, popuszczając wodze fantazji, uwodzeni przez możliwości cudownej technologii stajemy się demiurgami samych siebie w nowym, nieznanym dotąd, rozpoznaniu. I stworzył/a swój awatar, na obraz i podobieństwo swoje. Lecz lepszym go stworzył/a. I widział/a, że było dobre. I to jest złe. Bardzo złe.
życie nas mija obok nas
Nic lepszego nie może nam się zdarzyć w życiu, niż doskonalenie siebie w rzeczywistości, nic gorszego, niż doskonalenie w świecie wirtualnym. Ten proces doskonalenia prowadzi do uzyskiwania coraz wyższych poziomów nieskazitelności. Im bardziej jesteśmy doskonali w świecie nierzeczywistym, tym więcej oddalamy się swoim wizerunkiem od swojego obrazu w świecie realnym. Superbohater ja, superbohater samego siebie coraz bardziej nam imponuje, fascynuje i budzi podziw. Jesteśmy takimi, jakimi chcielibyśmy wyglądać. I to jest złe, bo nasz doskonały obraz to kłamstwo. My tacy nie jesteśmy.
Admiracja dla swojego awatara w rzeczywistości oddala nas od nas. Co gorsza, zaczynamy samych siebie coraz mniej akceptować i oddalać się od człowieka, którym jesteśmy w stronę mitu, który nie istnieje. I tak, niepostrzeżenie, życie zaczyna mijać nas obok nas, chociaż z nami w roli głównej. Stajemy się coraz mniej sobą, a coraz więcej swymi wizerunkami w przestrzeni wykreowanej. Żyjemy własnym awatarem. W różnych wariantach, mutacjach wszelakich, z których każda jest groźna.
Bycie superbohaterem nie wymaga zmiany wyglądu, nie staje się dzięki wirtualnym perfectuom, ale rodzi z czegoś, co z wirtualnymi dokonaniami na samym sobie nie ma nic wspólnego. Bycie lepszym jest dobre i właściwe, ale nie o kreację chodzi, a o rzeczywistość, bo jesteśmy ludźmi, nie awatarami.
foto. Pixabay