Oszczędzę Państwu dziś precyzyjnej, medycznej definicji tej nieoczekiwanie popularnej (nomen, omen) jednostki chorobowej, licząc wszak na powszechną dość wiedzę w tym zakresie. Tym bardziej, że chcę tu użyć jej w sensie przenośnym zgoła. Stan bowiem schizofreniczny w wymiarze społecznym, ale również ekonomicznym i prawnym, a osobliwie politycznym, wydaje się być udziałem większości Obywateli (korekta, nie poprawiać!) III RP. którzy to via media wszelakie ( i znowu – pro domo sua) otrzymują informacje sprzeczne, zmanipulowane, kłamliwe, spreparowane, a w najlepszym wypadku spełniające warunki tzw. dysonansu poznawczego.
Zatem w ramach felietonowego skrótu posłużę się tu przykładem literackim. Otóż Sławomir Mrożek napisał jeszcze w latach 70. ubw. opowiadanie, w którym pewien człowiek założył jednoosobową instytucję skarg i zażaleń o nieograniczonym zakresie tematycznym. Klient opowiadał o swoich bolączkach, porażkach, klęskach życiowych i pretensjach wszelakich, na co ów człowiek-instytucja odpowiadał każdorazowo … o swoich przypadkach, które były obowiązkowo kilkakrotnie bardziej drastyczne, tragiczne i uciążliwe. Jak się pewnie Państwo domyślają klient zawsze wychodził ze świadomością, że jego kłopoty są jednak stosunkowo (!) niewielkie i niezbyt uciążliwe. Jeśli zatem przysłuchujemy się i przyglądamy wystąpieniom naszych parlamentarnych wybrańców, które „burzą krew w żyłach” normalnych (sic!) Obywateli, porażając głupotą, nieuctwem, manipulacją, chamstwem, idiotyzmem, prowokacją, infantylizmem etc., etc., to wystarczy posłuchać tzw. debat i rezolucji w Parlamencie Europejskim, żeby poczuć się … dużo lepiej.
Swoją drogą mam dziś nieodparte wrażenie, że zarówno wspomniany Mrożek, jak i Bareja w swoistej konfrontacji z politycznym „realem”, musieliby poszukać sobie innego zajęcia. Toteż dla porządku jedynie przypomnę , że za każdym parlamentarnym „durniem”, czy prowokatorem (tu i tam) stoją dziesiątki, a nawet setki tysięcy ich wyborców, z zasady wszak anonimowych, ale przecież realnych jak najbardziej. I proszę mi nie mydlić oczu wadliwą ordynacją, czy też mizerną frekwencją (ostatnio we Francji ok. 47%) A’ propos to niezmiennie bawią mnie wyniki sondaży wyborczych, w których frekwencje szacuje się na 70-80% (!). Oczywiście wszystko to z czasem uśredni niezawodny Marcin Palade ale… Przy okazji polecam jego prognozę wyborczą dla Lubuskiego.
Ale ja przypominam sobie mojego profesora „od statystyki”, który mój ówczesny entuzjazm wobec tej operacji „zgasił’ tak oto: ”Panie P., jeśli Kowalski zdradził żonę dwa razy, a pan wcale , to średnio zdradziliście po razie. Jak się to panu podoba?” Oczywiście, nie spodobało mi się. Niemniej uważam, że Palade robi ważną społecznie robotę, nawet jeśli w wielu sondażach ( nie mylić z badaniami) króluje niechlujstwo, tendencyjność metodologiczna i dowolność prezentowania wyników. Cóż, jest w tej materii spory bałagan i nie widać chęci jego uporządkowania. Oczywiście „ofiarami” tego całego bałaganu, a wypadku PE nie waham się użyć określenia (kosztownego) „cyrku”, są odbiorcy tych swoistych komunikatów, z rzadka tylko wspierani przez dziennikarzy i publicystów.
Powszechna i rzetelna wiedza ekonomiczna (fakt, trudna!), prawna, społeczna, a osobliwie polityczna wydaje się jednak nie mieć wielu zwolenników, a zatem zatroskanie o zdrowie psychiczne ( w sensie społecznym) Obywateli wciąż pozostaje w sferze postulatów, na które aktualnie … brak czasu. Następne wybory „za pasem”, a wynik zdecyduje o naszej przyszłości, to wszak komunał, jak każdy inny.
fot.Pixabay