Pożegnanie Angeli Merkel. Pusty plac. Noc. Ona na niewielkim podwyższeniu. Przed nią maszeruje orkiestra. W czarnych błyszczących hełmach odbija się blask pochodni. Całość koszmarnie kojarzy się z III Rzeszą, tak kochającą się w nocnych marszach w świetle pochodni, a odwołujących się emocjonalnie do germańskiej mitologii. Grozy jednak w tym przedstawieniu nie było. Za to całość doskonale komponowała się z kanclerstwem Angeli Merkel. Bez wyrazu i w kiepskim guście. Kanzlerin, Deutschemutter, dobrze dobrana figura do niemieckiego rozpychania się w Europie, figura o której nie można powiedzieć ani nic dobrego, ani ni złego. Doskonała nijakość. A jednak.
Za jej czasów Niemcy stały się hegemonem gospodarczym w Europie. To pod jej przywództwem Unia Europejska przeistoczyła się ze wspólnoty państw w hydrę mającą apetyt na połykanie państw narodowych. Porzuciwszy pierwej chrześcijańskie korzenie, Unia stała się ostoją ideologii neomarksistów Gramschiego i Spinelliego. To za sprawą Angeli Merkel, Niemcy przywdziały maskę, najbardziej demokratycznego państwa świata. Państwa idealnej tolerancji, w którym wolności obywatelskie osiągnęły szczytowy poziom. Angela Merkel stworzyła także mit przyjaznego stosunku do Polski. Mit ten za niemieckie pieniądze rozpowszechniają niemieckie partyjne fundacje, Euroregiony, niemieckie polskojęzyczne media, no i nade wszystko Platforma Obywatelska, która nawet nie zaprzecza, że powstała za niemieckie euro.
Wbrew pozorom jednak, Angela Merkel wyhodowawszy potwora, przekroczyła granicę wyznaczoną Niemcom przez Boga. Lub jak kto woli Historię (Świat). Właśnie na naszych oczach wali się Europa multikulti, emigranci, którzy mieli Niemcy wzmocnić, stali się balastem socjalnym i cywilizacyjnymi. Wymuszona przez Niemcy polityka klimatyczna, owocuje horrendalnymi zwyżkami kosztów energii, a w konsekwencji inflacją, w całej Europie. Gospodarka oparta na geologistyce, czyli przerzucaniu całych gałęzi gospodarczych do krajów taniej siły roboczej, ignorujących prawa pracownicze i ochronę środowiska, dostała zadyszki, rosną koszty transportu, niedotrzymywane są terminy. Wzorzec wymyślony przez globalistów i wielkie korporacje, mający na celu zniszczenie lokalnych gospodarek i nie tak dawno jeszcze lansowanego small biznesu, chwieje się i nie wiadomo jak długo jeszcze potrwa.
A żeby było jeszcze ciekawiej. Pod Berlinem powstaje motoryzacyjny amerykański kolos, który uderzy w najcenniejszą niemiecka gałąź gospodarczą, w przemysł samochodowy. W te wszystkie Mercedesy , Audi i Volkswageny. Także Nord Stream mający z Niemiec uczynić energetyczny hub, dyktujący ceny europejskim partnerom, okazał się gazowym stryczkiem, którym Putin konsekwentnie poddusza także Niemcy, wymuszając inflację w całej Europie.
Mimo tych wszystkich oczywistości Angela Merkel odchodzi w glorii i chwale tak ulubionego w Germanii przedrostka „Grosse”, na który całe 16 lat cierpliwie pracowała. Jej następca zderzy się jednak z twardą rzeczywistością, która już niebawem okaże się znacznie trudniejszym orzechem do zgryzienia jak się wydaje, a wyborczy tryumf nowej niemieckiej koalicji jest wstępem do gorzkiej lekcji „realpolitik”. Mówiąc metaforycznie Świat zapuka w niemiecki stolik i zapyta – „sprawdzam”.
tekst: Krzysztof Chmielnik
foto: Pixabay