Jakiś czas temu obchodziliśmy kolejną rocznicę Sierpnia 80. Zwinięto sztandary, ścichło echo słusznych laudacji, zakończona zaduma nad smutnym losem anonimowych bohaterów tamtych dni. Pora na refleksję pozbawioną rewolucyjnej temperatury. Jako uczestnik tamtych wydarzeń odczuwam potrzebę zrozumienia klęski tego ruchu. I nie chodzi mi o rok grudzień 1981, ale o wiosnę 1989 roku. Włodzimierz Czarzasty powiedział do Władysława Frasyniuka zdanie: „Wyście nie obalili komuny, Wyście się z nią dogadali”. Andrzej Gwiazda temat ujął zdaniem: „Przy okrągłym stole komuniści dogadali się ze swoją agenturą w Solidarności”. W tej zresztą sprawie grono uczestników Okrągłego Stołu wytoczyło prof. Zybertowiczowi, który zacytował Andrzeja Gwiazdę, proces. Ja w tej sprawie mam swoje zdanie i uważam, że część doradców Solidarności wywodziło się z PZPR i to nie tego z ludzką twarzą, ale tego z twarzą Trockiego. Nazwisk znanych trockistów będących doradcami Solidarności i uczestnikami Okrągłego Stołu nie będę podawać, bo jak ktoś nie ma pojęcia o kim piszę, to szkoda mi czasu na wyjaśnienie.
Solidarnościowe masy nie miały, o czym się celowo zapomina, postulatów politycznych. Chciały wyższych płac i pełnych półek. Ludzie pracy roku 1980 nie mieli zamiaru „obalać komuny”. Rozumieli geopolityczne uwarunkowania. Rozumieli, że w Jałcie Zachód zadecydował, że należymy do Rosji Radzieckiej i nikt o zdrowych zmysłach wtedy tego nie kwestionował. Wszyscy mieli w pamięci Węgry 1956 i Czechosłowację 1968. Wiedzieli, że w Polsce stacjonuje 500 tysięcy radzieckich żołnierzy. Ale wspomniani solidarnościowi trockiści, którzy przyjechali jako doradcy z Warszawy do stoczni, poprowadzili ten szlachetny i patriotyczny ruch ku zderzeniu czołowemu z partyjnym betonem, który korzystając z nieprzejednanej postawy solidarnościowych elit pozbył się Edwarda Gierka zbyt, według opinii twardogłowych towarzyszy z KC, uległego. Stan wojenny był już tylko logiczną konsekwencją tego układu sił. Moskwa gierkowski eksperyment uznała za niepowodzenie i do głosu doszła promoskiewska orientacja w PZPR.
Solidarnościowe przywództwo wbrew legendzie było niejednolite i skonfliktowane. Poza ludźmi szlachetnymi, w jego gronie byli agenci rozmaitych służb: polskich, radzieckich, amerykańskich, izraelskich, niemieckich. Wszyscy mieli interes w tym, aby konflikt nabrzmiał i wybuchł. Służby krajów komunistycznych chciały „ruskiego miru”, czyli trzymania społeczeństwa „za pysk”, a agentura zachodnia jątrzyła licząc na społeczną eksplozję, co osłabiłoby ZSRR. Nie ma w tej sprawie pełni wiedzy, ale hipoteza o infiltracji Solidarności przez własną i obcą agenturę ma historyczne uzasadnienie. Każde bowiem polskie powstanie ten aspekt spełniało. Zryw kończący się klęską, na którym ktoś odległy zyskiwał.
Po stanie wojennym starannie przez władzę dobrani członkowie solidarnościowych elit a także agenci wpływu jacy w ruchu solidarnościowym działali, zasiedli z twórcami stanu wojennego do okrągłego stołu. Operacja grubej linii, czy jak kto woli grubej kreski, miała zagwarantować ciągłość władzy ekipy zgromadzonej przy Jaruzelskim i Kiszczaku. Dzisiaj coraz więcej o tym wiemy. Wojna na Ukrainie dosyć jasno nam to ujawnia. Dawni partyjni wodzowie mieli co prawda zniknąć w pierwszego szeregu, ale mieli nadal mieć wpływ na to co się w Polsce dzieje. Zniknęli częściowo z polityki, a odnaleźli się w gospodarce. Na ic miejsce pojawili się młodzi uśmiechnięci, wyszkoleni za oceanem, socjaldemokracji z pezetpeerowskimi życiorysami. Tak zaprojektowano IIIRP. Nie wszystko poszło zgodnie z planem. Demokracja wpuszczona szparę w drzwiach zburzyła pieczołowicie ustawione pionki, ale z grubsza potoczyło się w zaplanowaną stronę. Powstała karykatura państwa z wielością zwalczających się ugrupowań i gigantycznymi problemami gospodarczymi. Garbem do socjaliźmie.
Część moskiewskiej agentury, po upadku Imperium Sowieckiego stało się roninami. Jedni z nich zniknęli, a inni poszukali sobie nowych panów. Nowymi panami, którzy przytulili osieroconych ale nadal chętnych do agenturalnej współpracy, okazali się Niemcy i Unia Europejska. Część z nich poszła do rozgrabionego biznesu, a część do polityki. Do biznesu, aby się uwłaszczać, albo rozłożyć gospodarczo kraj na zlecenie zagranicznych korporacji, a do polityki, aby ustanowić taki system polityczny i takie prawo aby Polska została krajem drugiej kategorii. Swoiste europejskie kondominium z centralą już nie w Moskwie, ale gdzieś indziej. Na Zachodzie. W tym opisie nie ma niczego odkrywczego. To wręcz banały.
Powiecie Państwo, że to zbyt śmiała hipoteza. Może. Ale proces jaki profesorowi Zybertowiczowi wytoczyły oskarżeni przez niego o agenturalność tuzy solidarnościowej elity „dogadujący się” z twórcami stanu wojennego przy Okrągłym Stole, wskazuje na duże prawdopodobieństwo tej hipotezy. Podobnie jak to, co robi przeciw Polsce część opozycji, jawnie działająca na korzyść innych państw. A poniżanie Polski gdzie tylko się da, walka z polskim rządem, opór przeciwko pozytywnym zmianom w Polsce nakazuje, jeśli nie uznać postawioną wyżej hipotezę za prawdziwą, to przynajmniej skłania do głębszego zbadania jej słuszności. Sprawa reparacji jak papierek lakmusowy ujawnia środowiska przeciwne Polskiej racji stanu.
fot.Pixabay