Ponoć przyzwyczajenie jest (consuetudo altera natura hominis) drugą naturą człowieka, a prawda ta ogólnej natury, jest starożytnej proweniencji. Zatem warto czasem przyglądać się, tu i teraz, przeróżnym zbiorowym reakcjom (również, a może przede wszystkim) wyborczym, które skutkują społecznie, kulturowo i politycznie, a nade wszystko ekonomicznie. Proszę się nie obawiać Drodzy Czytelnicy, nie mam zamiaru tu przytaczać wszystkich tych komunałów o „wadze kartki wyborczej”, „jakości kandydatów”, partyjnych listach, czy też mechanizmach wyborczych zawartych w zgrabnej (i potępieńczej zarazem) formule „na obraz i podobieństwo”. Choć przecież korci mnie, by przypomnieć, że nasza frekwencja wyborcza (na wszystkich przedstawicielskich szczeblach) oscylująca wokół 50% to spektakularna porażka demokracji rodzimej.
Co nota bene oznacza ni mniej ni więcej, że ok. połowy naszych współobywateli (rodzina, sąsiedzi, przyjaciele, koledzy etc.) wcale nie interesuje, kto, dlaczego, jak i po co rządzi, mówiąc najprościej. To sytuacja społecznie wysoce niebezpieczna, tym bardziej, że na horyzoncie nie widać żadnych sensownych, mogących skutkować pozytywnie pomysłów w tej materii. W tle zaś przede wszystkim sejmowa arytmetyka, polityczna nawalanka, hucpa i… totalność opozycji. I żeby było jasne nie mam szczególnych predylekcji do potępiania całej (en block) klasy politycznej, która jest również tak pod względem intelektualnym, jak i etycznym niezwykle wręcz zróżnicowana. Cóż, przyzwyczajenie wyborcze w połączeniu z gnuśnością wyborców (?) skutkuje wszak brakiem jakościowych zmian. Swój udział ma tu oczywiście rodzimy segment medialny, ale to temat na odrębny felieton, tym bardziej, że ów medialny „pas transmisyjny” ma jednak swoje źródła w partyjnych interesach ubranych często w pokrętną retorykę.
Tytułowe zaś przyzwyczajenie, w wymiarze społecznym skutkuje niebezpieczną, z punktu widzenia tak rozwoju, jak bezpieczeństwa, dezorientację związaną np. z… nadmiarem informacji (często nawet sprzecznych), który nieomal niczym się nie różni od niedoinformowania. Zatem przeróżne „przekazy dnia” przygotowywane często przez cynicznych i bezczelnych partyjnych fachowców od PR i manipulacji, „odklepywane” przez partyjnych funkcjonariuszy w mediach wszelakich mają ogłupionych odbiorców wprowadzić w ów stan przyzwyczajenia właśnie, który gwarantuje polityczne status quo, wzmacniane przez robione „na kolanie” sondaże poparcia. „Wolna amerykanka” w tej materii, jeśli chodzi o wiarygodność i metodologię… jest elementem tej układanki, w której ewentualny obywatel-wyborca ma wierzyć, a nie myśleć, przyzwyczajając się do takiego stanu.
Natomiast wśród polityków, a może wręcz politykierów (via media) trwa nieustanny plebiscyt na najgłupszą wypowiedź. Tu rywalizacja na klikalność z powodu wygłupu, manipulacji i wszelkiej maści idiotyzmów odbywa się głównie w sieci, ale dalece nie tylko. Warto wspomnieć, że zwykle za każdym politycznym, również „internetowym trollem” stoi kilkadziesiąt tysięcy głosów jego wyborców! A 'propos ponoć „obudził się” (dosłownie – „mąż jeszcze śpi”) „zielony” Poseł Ziemi Lubuskiej, który udanie zastąpił wybieranego z przyzwyczajenia, z tej samej listy „Szalonego Stefana”. Gratulacje zatem dla… promotorów tego dziwacznego pomysłu.