Decyzje o dostawach czołgów i innej zachodniej broni to słuszny krok i może on wpłynąć na sytuację na froncie, ale czas cały czas gra na korzyść Rosji i konfrontacja może się nasilić, zanim nowe uzbrojenie trafi na pole walki – mówią w rozmowie z PAP analitycy wojskowości.
„Wiele zależy od tego, w jakim czasie obiecane czołgi Leopard 2 trafią na Ukrainę. Pytanie także, ile ich będzie. Nie ostatecznie, a właśnie w pierwszych dostawach. Szkolenie załogi w warunkach pokoju trwa trzy miesiące. Nawet jeśli skróci się je do kilku tygodni, to jednak wymaga to czasu” – mówi PAP analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Anna Maria Dyner.
„Jest spora obawa, że wcześniej może ruszyć rosyjska ofensywa, o której mówi się w ostatnich tygodniach. To oznacza, że Ukraina będzie się musiała bronić, zanim czołgi trafią na pole walki” – dodaje Dyner.
„Przychylam się do tych opinii, według których czas gra na korzyść Rosji” – mówi PAP Marek Świerczyński, szef działu bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych w Polityce Insight.
„Po ogłoszeniu mobilizacji Rosja nie wszystkich rezerwistów rzuciła od razu na front. Część z nich, a według szacunków może to być ok. 100-150 tys. odbywa szkolenie. To już trwa blisko cztery miesiące. Nie wiemy, jaka jest jakość tego szkolenia, ale może okazać się wystarczająca do podjęcia działań ofensywnych. To samo dotyczy rosyjskiego sprzętu – może i jest stary, ale pytanie, czy nie jest wystarczająco dobry” – dodaje Świerczyński.
Rozmówcy PAP podkreślają, że dostawy nowej broni, w tym nowoczesnego zachodniego sprzętu, należy rozpatrywać w szerszym kontekście, razem z innymi aspektami, takimi, jak ilość i jakość wojsk, sprzęt i amunicja, którymi już dysponują obie strony, warunki pogodowe.
„Wielu z tych danych nie jesteśmy w stanie ocenić, dlatego prognozowanie jest trudne” – zaznacza analityk.
Przewidywanie działań rosyjskich również jest trudnym zadaniem, bo, co wielokrotnie potwierdzały wydarzenia na froncie, często nie są one racjonalne, a mogą zależeć od decyzji politycznej.
„Na pewno czołgi to nie będzie +złota broń+, która sama w sobie okaże się remedium na wszystkie ukraińskie bolączki, jednak z pewnością pozwolą Ukraińcom skuteczniej się bronić, a przy spełnieniu określonych warunków, być może także atakować” – mówi Anna Maria Dyner.
Zaznacza przy tym, że w warunkach „wyścigu z czasem” ważna była decyzja Polski o przekazaniu Ukraińcom ostatnich czołgów T-72 i polskiej modyfikacji PT-91 Twardy. „To sprzęt, którzy Ukraińcy znają, i który może być wykorzystywany od razu po dotarciu na Ukrainę” – wskazuje.
„Czy nowoczesne czołgi zmienią oblicze pola walki? W jakimś stopniu na pewno – to są nowoczesne platformy, o większej sile ognia, ochronie załogi, szerszym spektrum działań. Na pewno ta broń daje większe możliwości niż sprzęt poradziecki” – mówi Dyner.
Jej zdaniem „kilkadziesiąt czy nawet sto czołgów, które obiecano Ukrainie, pozwoli na przedłużanie obrony”, jednak pytanie o ukraińską kontrofensywę wciąż pozostaje otwarte. „Tym bardziej, że zanim znajdą się na polu walki, minie jakiś czas” – dodaje.
„Na sytuację trzeba patrzeć komplementarnie. Dwa tygodnie temu padły obietnice dostarczenia Ukrainie sporej liczby bojowych wozów piechoty, jakiś czas później potwierdzono również, że dostarczone zostaną czołgi. To wszystko razem pozwoli na utworzenie ok. 4 brygad zmechanizowanych lub pancernych” – wyjaśnia Marek Świerczyński.
„Czołg jest używany w natarciu, do przełamania obrony przeciwnika. Umożliwia to przez koncentrację masy, manewru, siły ognia i ochrony. Ale za tym czołgiem musi iść BWP (bojowy wóz piechoty) z piechotą, która natychmiast obsadzi wywalczony teren. I dzięki temu piechota może się poruszać. Sam wóz piechoty tego nie zrobi, bo jest lżejszy, mniej chroniony, ma mniejszą siłę ognia. Jedno z drugim współgra i musi się uzupełniać. Do przeprowadzenia kontrnatarcia czołgi są kluczowe, ale same czołgi nie wystarczą. Oczywiście, czołgi mogą też być używane w działaniach obronnych” – tłumaczy analityk.
„Gen. Załużny mówił w grudniu w wywiadzie dla +The Economist+ o potrzebach Ukrainy. Wymienił wtedy 300 czołgów, 600-700 bojowych wozów piechoty, 500 haubic. Takich ilości Kijów nie otrzymał, nawet na poziomie obietnic. Nikt nie wie dokładnie, ile sprzętu i jakie zdolności mają obecnie Ukraińcy. Jest zrozumiałe, że Ukraina tych danych nie upublicznia ze względów na dobro działań bojowych. Pytanie, czy ta pomoc, która jest, wystarczy. Na ile to jest kroplówka podtrzymująca życie, a na ile – zastrzyk czegoś, czego można użyć w szpicy” – mówi Świerczyński. Ocenia, że zarówno deklaracje, jak i same dostawy, następują „za późno”. „Gdyby Ukraina w lecie miała to, co obiecane jest dzisiaj, jej armia mogłaby odzyskać znacznie większe tereny” – podkreśla.
„Niemniej ważne jest przełamanie tabu i decyzja o przekazaniu na taką skalę zaawansowanego uzbrojenia zachodniego. To ma oprócz wojskowego także wymiar symboliczny i psychologiczny dla Ukrainy, pomaga podtrzymać morale. Jest to też wyraźny sygnał kierowany w stronę Rosji. Trochę źle się stało, że Niemcy zwlekały ze zgodą na wysyłanie Leopardów. Ale ostatecznie kluczowy jest przekaz, że Zachód zamierza nadal wspierać Ukrainę, w tym – militarnie” – podsumowuje Dyner.