Niech Państwa nie zwiedzie ten krotochwilny poniekąd ton pierwszej części tytułu, na pograniczu parafrazy, bowiem dziś poważnie jak najbardziej o swoistym środowiskowym fenomenie artystyczno-ideologiczno-politycznym, z PRL-owskimi korzeniami, z którym mamy w Polsce do czynienia od dłuższego czasu, acz na przykładzie. Aktualnej wszak jego intensywności, zacietrzewienia, nienawiści, zbiorowej histerii i „owczego pędu”, skłonności do prowokacji i kompromitującego „wygłupu” z ostracyzmem środowiskowym w tle, nie można porównać do niczego w krótkiej wciąż historii III RP. I nawet „artystyczny” styl emocjonalnych nad wyraz kampanijnych występów (-ków), podsycanych i nagłaśnianych przez stabloidyzowane do cna „wolne media” nie wyjaśnia tu wszystkiego.
Tytułem wstępu jednak postanowiłem opowiedzieć Państwu ciekawy, lokalny epizod teatralny ( przepraszam za rym) z bohaterką ostatnich tygodni w (nomen, omen) roli głównej, o celności zaś tego felietonowego zabiegu zdecydują Państwo sami, jak zwykle chciałoby się rzec. Oto 14. Lutego 1976 roku w gorzowskim teatrze (im J. Osterwy) na Scenie XX Wieku, miała miejsce premiera sztuki Sławomira Mrożka „Emigranci” wyreżyserowanej jako przedstawienie dyplomowe przez Agnieszkę Holland, ówczesną absolwentkę szkoły filmowej w Pradze. To był czas gorzowskiej dyrekcji Andrzeja Rozhina, zaś w rzeczonym spektaklu zagrali „aktorzy prowincjonalni” Jan Wojciech Krzyszczak i Sylwester Woroniecki, a opiekunem artystycznym owego dyplomu pani Agnieszki był sam Andrzej Wajda. Warto dodać, że doświadczenia i obserwacje poczynione w trakcie przygotowania tego spektaklu w Gorzowie zaowocowały debiutanckim filmem wyreżyserowanym przez Holland (z opieką artystyczną Wajdy, oczywiście!) pod wielce znaczącym tytułem „Aktorzy prowincjonalni”. Ten psychologiczno-obyczajowy obraz, w którym m. in. Rozhin zagrał reżysera, miał premierę 10 sierpnia 1979 roku, został przez krytyków zaliczony do ważnego w owym czasie w polskim kinie nurtu „moralnego niepokoju”. Niektórzy twierdzili nawet, że ów nurt był swoistą zapowiedzią tzw. „karnawału Solidarności”(?!) Dlaczego więc wspominam o tym lokalnym epizodzie w bogatej nadzwyczaj artystycznej biografii Holland znaczonej licznymi nagrodami zagranicznymi i polskimi oraz mocną i ważną pozycją w globalnym „świecie filmu”, dzięki której np. Wajda dostał Oscara („honorowego”!) za tzw. całokształt twórczości?
Czy zatem takie i inne życiorysowe, w tym rodzinne ( w sieci dużo jest o tatusiu i wujku Bierucie- proszę sprawdzić!) meandry naszej bohaterki są w stanie wyjaśnić jej aktualną histeryczną, emocjonalną, nieprzejednaną postawę wobec Polski i jej demokratycznie wybranego konserwatywnego rządu, PiS-u, Kościoła i tradycji ? Z tym dylematem jak zwykle zostawiam Państwa próbując ominąć tę swoistą rafę w postaci „Zielonej granicy” spełniającą kryteria politycznej agitki ubranej artystycznie w przedziwny … moralitet, gdzie polscy mundurowi zwyrodnialcy na usługach rządzących „faszystów ”i „rasistów”(ściśle według definicji Lenina i Stalina) znęcają się nad biednymi migrantami. A wszystko to w filmie, który przypadkiem (ponoć przypadki są tylko w gramatyce?) ma premierę tuż przed wyborami i nie uwzględnia żadnych oczywistych globalnych politycznych kontekstów. Warto dodać, że pani Agnieszka, reżyser tej agitki od dawna mieszka w Stanach Zjednoczonych Ameryki i … nigdy nie była na granicy białorusko-polskiej, ale …
foto. Pixabay