Wbrew pozorom trwająca, burzliwa i emocjonalna nad wyraz kampania wyborcza z ogólnokrajowym referendum w tle, jest również niezwykłą okazją do przypomnienia i nagłośnienia wielu istotnych problemów społecznych, politycznych, a nawet ustrojowych III RP narosłych przez owe trzydzieści lat z okładem. No bo jeśli nie teraz, to kiedy? I choć nie mam wątpliwości, że strategie wyborcze ugrupowań opozycyjnych oparte o obłędną i kompromitującą intelektualnie „filozofię” totalności i rozhuśtane do granic emocje, poparte wulgarnymi i nienawistnymi hasłami, nie tylko odstręczają od polityki ludzi przyzwoitych, myślących refleksyjnie i propaństwowo, ale mogą też ich zniechęcić do samego udziału w akcie wyborczym (frekwencja!).
Nie bez znaczenia jest tu również swoisty informacyjny i manipulacyjny „mur” tzw. „wolnych mediów ”opisujących naszą aktualną rzeczywistość nie tylko tendencyjnie, ale wręcz kłamliwie, tworzących swoisty „świat równoległy”. Rzecz jest zatem warta odrębnego potraktowania, ale już z uwzględnieniem pouczającej przygody tzw. symetrystów, czyli jednak obywateli (sic!) myślących, krytycznych, ale co by nie rzec, zatroskanych o przyszłość i chętnych do … dialogu w powyborczej perspektywie niezależnie od wyników. Ich inteligencję obrażają prymitywne i wulgarne opozycyjne hasełka, ale też jednostronna krytyka posunięć rządzących w każdej dziedzinie. O tym więc już za tydzień, bowiem dzisiejsza tytułowa fraza zobowiązuje do refleksji o niebo szerszej i głębszej, rzekłbym w demokracji fundamentalnej zgoła.
Otóż logika demokratycznego porządku zapisanego wszak ekspresis verbis w Konstytucji RP (czytać, nie machać!) zakłada ustrojowo przede wszystkim system przedstawicielski, którego rzeczone referendum jest ważnym, ale jednak uzupełnieniem, niezależnie od tego jakby nam się owa demokracja bezpośrednia podobała. I tu czas na swoiste przypomnienie, że nasi wybrańcy (przedstawiciele) mają nam obywatelom RP… służyć, a nie nami rządzić (!), bo to jednak nie to samo. To taka oczywista dość fundamentalna teza, całkiem już zapomniana, również na niższych szczeblach władzy. Jeśli zatem tę zasadę sobie przypomnimy będzie nam łatwiej podejmować personalne decyzje przy urnach. Oczywiście podzielam tu tęsknotę wielu za jakąś formą jednomandatowości, która jako jedyna pozwala w prosty sposób na personalną ocenę i weryfikację naszych kandydatów na „wybrańców”, nawet przy nieszczęsnym konstytucyjnym zapisie, że „poseł reprezentuje Naród”. Rozmarzyłem się? Może, ale to naturalna reakcja na pobieżny choćby przegląd list kandydatów do parlamentu, która przywodzi na myśl nieśmiertelną myśl tow. Lenina, że „i kucharka może rządzić państwem”. To, że szykuje się nam w kolejnej kadencji jeszcze większy „cyrkowy wysyp” performerów, nieuków, kłamców, manipulatorów i … agentów wydaje się bowiem rzeczą nieuniknioną (?)
Wracając zaś do referendum jako ustrojowego narzędzia, które wszak warto wykorzystywać częściej, pytając np. o redukcję liczby posłów, czy likwidację senatu, a może też (hmm) zakaz szkalowania Polski na forach międzynarodowych, czy inne istotne dla Polaków sprawy, przyzwyczajając Rodaków do bezpośredniego udziału w demokracji. Nawet jeśli aktualne referendum wobec zmasowanej antyreferendalnej kampanii nie przekroczy progu 50%, to jego wynik i tak będzie „wisiał jak miecz Damoklesa” nad przyszłym rządem!
fot.Pixabay