Wojna zmienia wszystko. Znana sentencja dotyczy ogółu relacji, zasad i oceny rzeczywistości. Mimo, że ta prowadzona za naszą granicą, nie dotyka nas w sposób bezpośredni, nikt nie ma wątpliwości, że oddziałuje na newralgiczne obszary funkcjonowania państwa i ekonomiczne wskaźniki. Rosnąca inflacja jest jednym z takich właśnie efektów geopolitycznego oddziaływania. Podobnie rzecz ma się do cen paliw czy energii. Giełdy nie pozostawiają złudzeń, a koszt baryłki ropy utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie. To wszystko z kolei sprawia, że rosną ceny żywności, a w ślad za nimi muszą wzrosnąć wynagrodzenia. I tak dalej, i tak dalej.
W naszych politycznych realiach sytuację oczywiście próbuje się przedstawić tak, by „ugrać” na tym jakieś punkty, jednak nikt, kto z dystansem podchodzi do oceny faktów, nie ma złudzeń co do rzeczywistych przyczyny takiej sytuacji. Wojna kiedyś się skończy, a gospodarcze wskaźniki wrócą do normy. Kiedy do tego dojdzie, warto pokusić się o inną refleksję i przeanalizować kto, i co zrobił na przestrzeni ostatnich lat, by uodpornić nas na sytuacje kryzysowe.
W minionych tygodniach światło dzienne ujrzały dokumenty, z których wynika, że przed kilkunastu laty były plany sprzedaży jednej z rafinerii spółkom powiązanym z rosyjskim kapitałem. Na krótkiej liście dopuszczonych do negocjacji firm, dwie z nich reprezentowały interesy Kremla, który był wielce zainteresowany przejęciem strategicznej instalacji w Polsce. Co znamienne, ówcześni rządzący robili wszystko, by stworzyć dobry klimat do zbudowania przyjaznych „biznesowych” relacji. Bezrefleksyjnie dążono do zacieśniania związków z dawnym związkiem, a były premier mówił coś o resecie relacji i braku przeciwwskazań, by nad Wisłą rozgościł się rubel.
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zaprojektować współczesność uzależnioną od kaprysów Moskwy. Gdyby te i inne działania ekipy Tuska udało się zrealizować, dziś stalibyśmy w jednym szeregu z Berlinem, Francją i Węgrami bezradnie rozkładając ręce nad wykrwawiającą się Ukrainą. To jest właśnie miara naszej suwerenności, a nie to czy stać nas na kilogram pochodzących z Hiszpanii czereśni, czy nie.