Widziane z prowincji
Dzisiejszy felieton jest niejako kontynuacją (a będzie jeszcze c. d.) ubiegłotygodniowych rozważań w kontekście jakości naszej klasy politycznej, czyli naszych wybrańców na wszystkich szczeblach władzy, ale też ich tożsamości ideowo-politycznej, już z uwzględnieniem tzw. dyskursu politycznego , medialnego głównie (pro domo sua). Ale na początek proponuję opowieść o czasach dla wielu młodych PT Czytelników zamierzchłych wręcz (prehistoria?), ale pouczającą wielce. Oto w pamiętnym roku 1981. zwanym też nie bez kozery „festiwalem Solidarności” dostałem paszport, o który zabiegałem wielokrotnie i bezskutecznie.
W PRL-u (kolejna uwaga dla młodych) obowiązywała bowiem odpowiedzialność rodzinna, a moja starsza siostra tuż po studiach w 1975. roku, ujmując rzecz kolokwialnie „zwiała na Zachód”, co mnie pozbawiło szans na ów dokument na lata. Dość, że kiedy „komuna” mając na głowie inne ważne problemy przyznała mi prawo do wyjazdu do Wielkiej Brytanii, skwapliwie z niego skorzystałem, udając się do Londynu, gdzie osiadła moja siostra. Wyposażony m.in. w znaczki „S”, stałem się tam sensacją towarzyską lokalnego pubu. Spora grupa tubylców, znajomych mojej siostry i szwagra obdarowanych uprzednio owymi znaczkami, wysłuchiwała z uwagą moich relacji z najgorętszego bodaj miejsca na kuli ziemskiej (tak to określali).
Moją uwagę zwrócił młody, inteligentny Anglik, który słuchał ze szczególnym zainteresowaniem, dopytywał o szczegóły (warunki życia, władzę, a nawet przeliczniki walutowe) i po długim czasie znienacka, puentująco niejako zapytał: „To dlaczego sobie takich wybieracie?”. Ręce mi opadły! Ale po dłuższej refleksji (naście lat?!) zrozumiałem jedno, że PRL-u nie dało się wytłumaczyć w kategoriach zrozumiałych dla młodego sympatycznego Angola z londyńskiego pubu, niezbyt zorientowanego (jak to u Brytyjczyków) w sprawach nie dotyczących U. K. Jemu nawet nie przyszło do głowy, że władza może nie pochodzić z …wyboru, a słyszał, że w PRL-u odbywają się jakieś głosowania (BBC), ale nie wiedział, że to fasadowa komunistyczna ustawka, niemająca z prawdziwymi wyborami nic wspólnego.
Dziś więc bez względu na niedoskonałość choćby ordynacji wyborczej, czy wręcz całego konstytucyjnego ładu (pacta conventa) III RP kwestionowanie legitymacji do rządzenia legalnie wybranej władzy graniczy … z obłędem. Napędzanym wszak kompromitującą intelektualnie „filozofią”(sic!) opozycyjnej, totalnej walki o władzę na wszystkich szczeblach, która wszelkie tożsamości ideowo-polityczne, często wręcz niemożliwe do zdefiniowania i totalnie (nomen omen) wyprane ze wszystkich treści i przejawów uczciwości (intelektualnej!), prawdy , zdrowego rozsądku, a osobliwie racji stanu i podstawowych interesów zwykłych obywateli RP. Nie muszę w tym miejscu przypominać Państwu, że „żyjemy (dziś) w ciekawych czasach”, w najgorszym znaczeniu tej chińskiej proweniencji klątwy.
Co czyni ten swoisty „kontredans” szczególnie trudnym do zaakceptowania, zaś teza, że wystarczy zmienić władzę w RP , aby wszystko było, tak jak było jest zwyczajnie absurdalna. Stąd też „jakich sobie wybierzemy” w najbliższych wyborach różnych szczebli władzy jest rzeczą tak niezwykle istotną. Zatem, jako się rzekło ciąg dalszy tych obywatelskich refleksji już za tydzień.