W sprawie rzekomego molestowania seksualnego przez kard. Sapiehę młodych kleryków i księży pojawiają się nowe wątki. Ujawniają je dziennikarze „Rzeczpospolitej”, nazywając je wątpliwymi, a nawet sfałszowanymi przez funkcjonariusza UB. Czy wywołany w połowie lutego „skandal” wokół osoby kardynała jest efektem nierzetelnego dziennikarskiego śledztwa?
Spekulacje dotyczące tego, że Karol Wojtyła wiedział o pedofilii w Kościele, zanim jeszcze został papieżem doprowadziły do osoby kard. Adama Stefana Sapiehy – biskupa krakowskiego w latach 1911–1951 (od 1926 arcybiskupa metropolity).
Niedbałe dziennikarskie śledztwo
Pierwsza zaczęła „Gazeta Wyborcza”, publikując na stronach internetowych tekst: „Kardynał Sapieha, Książę Niezłomny Kościoła, mentor Karola Wojtyły, molestował kleryków – wynika z dwóch niezależnych śledztw dziennikarskich”. Pierwsze śledztwo miał przeprowadzić holenderski dziennikarz Ekke Overbeek, autor książki „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”. Drugie Marcin Gutowski, dziennikarz TVN24, autor reportażu „Franciszkańska 3”. W dniu publikacji materiału „GW” książki Overbeeka nie było jeszcze na rynku księgarskim (ukazała się 8 marca), emisja reportażu Gutowskiego miała się odbyć za kilka dni (6 marca). Temat podchwycił jednak Artur Sporniak z „Tygodnika Powszechnego”, który podobnie jak Gutowski „dotarł” do sensacyjnych materiałów, z których miało wynikać, że kard. Sapieha wykorzystywał seksualnie kleryków i młodych księży.
Ubecki szwindel
Materiały, do których dotarła „Rzeczpospolita”, a których nie mieli w rękach dziennikarze opisujący sprawę, rzucają na nią inne światło. Ich analiza prowadzi do wniosku, że dokumenty, w których opisano erotyczne wyczyny kard. Sapiehy, są nie tylko wątpliwe, ale także z dużym prawdopodobieństwem sfałszowane. Ubeckie akta oraz bohaterów tej historii łączy jedna postać: funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa ppor. Krzysztof Srokowski (w resorcie bezpieczeństwa od 1947 r.).
W przesłanych do Warszawy 19 września 1950 r. materiałach kompromitujących kardynała Sapiehę są odpisy donosów ks. Anatola Boczka (którego oficerem był Srokowski i który przez lata trwał w konflikcie z kard. Sapiehą) oraz zeznania ks. Andrzeja Mistata, byłego sekretarza metropolity krakowskiego, sporządzone właśnie przez Srokowskiego.
Ks. Mistat rzekomo złożył zeznania podczas „procesu kurii krakowskiej”. Problem w tym, że oryginału zeznania ks. Mistata w ogóle nie znaleziono w aktach sprawy karnej. Poza tym ów proces odbył się w 1953 r., nie w 1949 r. i kardynał Sapieha w nim nie uczestniczył, bowiem zmarł 23 lipca 1951 r.
Zeznanie to miało zostać złożone trzy i pół roku przed rozpoczęciem procesu kurii krakowskiej, w którym w ogóle nie uczestniczył, lecz w jego sprawie karnej” – zaznacza gazeta.
W całej historii nierzetelne wydaje się również to, że, poza rewizją, nigdzie nie występuje nazwisko ppor. Srokowskiego. Wszystkie przesłuchania księdza prowadzili dwaj inni funkcjonariusze UB. Co najmniej dziwnym byłoby, gdyby to jedno prowadził Srokowski, i że z akt sprawy zniknął tylko ten jeden – oryginalny – protokół – pisze Rzeczpospolita.
Zresztą donos ks. Anatola Boczka, (z 14 września 1950 r.), w którym obszernie opisuje seksualne nadużycia kard. Sapiehy jest łudząco podobny do relacji ks. Mistata, która miała powstać rok wcześniej, a którą najpewniej dla „ratowania skóry” Srokowski sporządził i antydatował właśnie we wrześniu 1950. To wyjaśniałoby brak oryginału zeznania w aktach sprawy ks. Mistata. Oba te dokumenty trafiły do Warszawy i wylądowały w teczce z materiałami na Sapiehę.
CZYTAJ TEŻ: Z okazji rocznicy śmierci św. Jana Pawła II msze, marsze i Drogi Krzyżowe
Hochsztapler, nie funkcjonariusz
Od połowy 1950 r. posada ppor. Krzysztofa Srokowskiego w Krakowie była mocno zagrożona. Pojawiły się w stosunku do niego zarzuty natury kryminalnej, które stawiały mu m.in. osoby przez niego zatrzymywane. Jedna z nich (kobieta) oskarżyła go o kradzież biżuterii. W maju 1950 r. za udział w bójce i pobicie interweniującego funkcjonariusza milicji został ukarany naganą. W czerwcu 1950 r. jego przełożeni wnioskowali do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego o przeniesienie go na inny teren. Argumentowali, że jest to „konieczne, gdyż w ostatnim czasie poderwał sobie autorytet poprzez niewłaściwe postępowanie z agenturą (poszedł z informatorem księdzem pić do restauracji)”.
W styczniu 1952 r. pojawiają się pod jego adresem poważniejsze zarzuty: defraudacja pieniędzy z funduszu operacyjnego przeznaczonego na wynagrodzenia dla tajnych współpracowników oraz fałszerstwo dokumentów. Srokowski zostaje zawieszony w obowiązkach, zostaje też usunięty ze struktur partyjnych.
Krzysztof Srokowski 13 września 1952 r. został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Poznaniu na pięć lat więzienia. W czasie procesu udowodniono mu, że będąc funkcjonariuszem MBP, wystawił dziesięć fikcyjnych pokwitowań „rzekomo pochodzących od ludzi związanych z aparatem B.[ezpieczeństwa] P.[ublicznego], którzy potwierdzili odbiór pieniędzy na ogólną sumę 2300”. Sam przywłaszczył około 5 tys. złotych z funduszu operacyjnego, bez żadnych pokwitowań. Ponadto groził przypadkowym przechodniom służbową bronią i zdekonspirował informatora (ks. Anatola Boczka), z którym w miejscu publicznym pił alkohol. W wyniku amnestii zmniejszono mu wyrok do trzech lat. Po odsiadce powrócił w okolice Krakowa.