Przed wielu laty mój profesor etyki głosił, acz z tajemniczym uśmiechem na ustach, że prawo do błędu jest jednym z najważniejszych bodaj praw człowieka, tuż po tych fundamentalnych z prawem do życia na czele. Tajemnicę zaś tego uśmiechu profesora poznawaliśmy z wolna w trakcie konwersatoriów z etyki, w miarę dyskusji o szczegółach, a osobliwie o zakresie formalnym i materialnym, ale też zwyczajowym owego prawa oraz jego konsekwencjach w powiązaniu z intencjami.
Zatem naturalną cezurą jego obowiązywania była jest i będzie zgoda na jego kształt i treść, która w wymiarze indywidualnym artykułowana elegancko z angielska „nobody’s perfect”, przy uwzględnieniu wielu wyjątków ograniczanych m. in. sumieniem i intencjonalnością nie budzi wątpliwości. Natomiast już w wymiarze zbiorowym, a osobliwie politycznym często prowadzi na manowce m.in. społecznej niesprawiedliwości i krzywd.
Bieżąca reaktywność rządzących wobec wielu trudnych nad wyraz wyzwań powoduje niejakie oddalenie od spraw i problemów w dłuższej perspektywie czasowej jednak podstawowych.
Rzecz w tym, że osobiście nie znam zbyt wielu, którzy by refleksyjnie ów wymiar polityczny, ale też społeczny, gospodarczy, a nawet kulturowy ściśle wszak dziś ze sobą powiązane potrafili przełożyć na „kampanijną młóckę” wzmacnianą przez stabloidyzowane do cna „wolne media”. O zjawiskach aż nadto widocznych w trakcie tej kampanii, czyli totalnej polityzacji wszystkiego, totalnej mediatyzacji (pro domo sua) i wielu innych brzydkich trendach – z wulgaryzacją i chamstwem w tle – dyskutować nie warto, choć najnowsze sygnały dotyczące i tak już patologicznego rynku medialnego, niespotykanego w żadnym cywilizowanym kraju (nowy niemiecki udziałowiec „Rzepy”) raczej nic dobrego nie wróżą.
Jednocześnie ten narastający „medialny szum” na tle chaosu semantycznego i etycznego („bajoro aksjologiczne”- o. prof. Salij OP) powoduje, że zbiorowo jako wspólnota zaczynamy tracić z pola widzenia problemy podstawowe, społeczne, prawne, gospodarcze i kulturowe, powiązane jako się rzekło z polityką w sposób pragmatyczny zgoła. Zaś bieżąca reaktywność rządzących wobec wielu trudnych nad wyraz wyzwań powoduje niejakie oddalenie od spraw i problemów w dłuższej perspektywie czasowej jednak podstawowych.
Tu zaś pojawia się długa „litania” zaniedbań III RP od zarania jej istnienia, czyli od początku tzw. transformacji ustrojowej z „długim cieniem Magdalenki” na czele. A wszystkie te rażące zaniedbania i niesprawiedliwości obciążają głównie formacje rządzące przed laty (niezależnie od zmian nazw!), które w wielu wypadkach im skutecznie i przestępczo patronowały, ale też są i będą wyzwaniem, być może nawet wyrzutem sumienia, dla rządzących obecnie i po jesiennej elekcji.
Te wszystkie „terapie szokowe”, wywołujące powszechne zubożenie, migracje zarobkowe i „dziedziczoną biedę”, patologiczne uwłaszczenia i „prywatyzacje”, przeróżne „lipy” i przekręty, z którymi nie poradził sobie nasz wymiar sprawiedliwości (en block) mimo szczerych wysiłków aktualnej władzy. Władzy, która nota bene zmaga się jeszcze z (przypadek?) oburzającą anarchią w sądownictwie, gdzie rozpolitykowani sędziowie, łamiąc w sposób spektakularny i ewidentny formalne w tej materii i jasne zapisy Konstytucji RP wydają m. in . kuriozalne wyroki „na złość”(!) rządzącym.
Te wszystkie oraz inne nie wymienione tu rażące patologie, zaszłości i zaniedbania III RP to wszak swoisty „program” dla tych, którzy obejmą władzę po jesiennych wyborach. Margines błędów bowiem w tej materii został wyczerpany już dawno i żadną miarą nie podpada już pod tytułową formułę.