Cokolwiek sądzić o zbliżających się nieuchronnie wyborach parlamentarnych, a osobliwie kampanii wyborczej, która jak chcą niektórzy weszła już w fazę szaleństwa, a ponoć ma być jeszcze gorzej, na co zwyczajnie nie staje wyobraźni, to przecież pewne fundamentalne w tej materii zasady są niezmienne od lat. Wśród nich pojawiają się też zjawiska patologiczne , z którymi radzimy sobie raz lepiej, raz gorzej, mimo że formalno-prawni puryści niejednokrotnie „łapią się za głowę”.
Toteż już na wstępie przypominam, że bezwzględnie namawiam do udziału w tym wyborczym (przepraszam za słowo) procederze wszystkich ludzi myślących, inteligentnych i przyzwoitych, ze świadomością wszak, że oceniamy ugrupowania i kandydatów ubiegających się o reelekcję po ich osiągnięciach, uwzględniając również tzw. efekt nowości, ale też obietnice i programy. I tu pojawia się problem jako się rzekło fundamentalny zgoła, bowiem duża część elektoratu totalnego, tak jak nasza opozycja (ciekawe kto „wymyślił” tę kompromitującą intelektualnie formułę?) nie zwraca uwagi na żadne, tym bardziej roztropne i spójne programy, bo wystarczają im z gruntu irracjonalne przecież emocje negatywne, takie jak nienawiść i pogarda. Przy okazji przypomnę, że starożytnej proweniencji „roztropna troska o dobro wspólne” wciąż stanowi najdoskonalszą, choć syntetyczną definicję polityki.
Wracając jednak do wyborczych zdroworozsądkowych zasad związanych nieodmiennie z tym brzemiennym w rozmaite skutki wyborem, który automatycznie z powielonego przez miliony aktu obywatelskiego oddaje nasze losy w ręce wybrańców, obdarzając ich swoistym kredytem zaufania. Co do intencji, ale nade wszystko skutków podejmowanych w naszym imieniu i z naszego nadania decyzji we wszystkich nieomal dziedzinach naszego życia. Dlatego też wybory wbrew trywializującym je idiotyzmom, szczytom demagogii, cynizmu i chamstwu w kampanii należy traktować ze śmiertelną (nomen, omen) powagą i odpowiedzialnością zarówno w kwestiach partyjnych, nawet jeśli się partii jako takich nie lubi, jak personalnych.
Toteż nierzadka u ludzi inteligentnych i kulturalnych niechęć do brania udziału w czymś co w trakcie kampanii pokazuje swoją najbrzydszą , a nawet szaloną jako się rzekło twarz, ku uciesze gawiedzi, jest nie do zaakceptowania. Mimo wszystko. Podobnie zresztą jak głosowanie dla dowcipu, na znak protestu, a młodzież, która często bierze udział w tego typu happeningach ma nawet określenie bardziej dosadne, z kręgu anatomii raczej. Jeśli więc ów patetycznie zwany obywatelskim obowiązkiem i prawem akt znajdzie się racjonalnie wśród naszych imperatywów kategorycznych to pozostaje nam (hmm) bagatela, prześwietlenie partii i kandydatów z osobna również w kwestiach ideologicznych. Myślenie bowiem, że ideologie, zwłaszcza te zbrodnicze i niebezpieczne dla naszej cywilizacji zniknęły wraz z … „końcem historii”( F. FukuYama) jest równie bałamutne , co niebezpieczne. Ale to już temat na kolejny felieton.
Dziś nieco wbrew moim zasadom niepowielania idiotyzmów odniosę się do pojęcia użytego przez aktora Seweryna w filmiku pełnym knajackiego języka, wulgaryzmów, chamstwa i nienawiści, czyli „faszystów”, które ten „enteligent” zaczerpnął wprost z repertuaru Józefa Wiesarionowicza Stalina. Pogratulować mocnego ideologicznego wzorca.