Dziś od północy obowiązuje u nas cisza wyborcza, czyli „okres, w którym pod groźbą kary (wykroczenie to zagrożone jest karą od 500 tys. do 1 mln złotych) zabroniony jest jakikolwiek rodzaj agitacji politycznej. Z założenia ma ona być czasem, w którym obywatele, po kampanii wyborczej mogą zastanowić się jakiego chcą dokonać wyboru. Zakazem objęte są wszelkie wystąpienia polityczne, manifestacje, audycje radiowe i telewizyjne z udziałem kandydatów, publikacje na ich temat, czy naklejanie plakatów wyborczych. Zabronione jest także publikowanie wyborczych sondaży”.
Nota bene u wielu, a sam do tej nieformalnej grupy obywateli się zaliczam, ów aktualny czas- zakaz wywołał uczucie ulgi poprzedzone obywatelskim (sic!) zmęczeniem emocjonalną, gwałtowną (eufemistycznie rzecz ujmując) i brutalną kampanią wyborczą. Nie uwzględniam tu tendencyjnie zgoła uczuć wszelkiej maści sztabowców czy spin doctorów, którzy wszak pracowali na swoje nagrody, ale też w swojej masie kandydatów, z których jedynie znikoma liczba (560.) cieszyć się będzie już za kilka dni parlamentarnym sukcesem.
Jeśli zatem dziś poświęcam tyle uwagi tej konstrukcji prawnej będącej częścią zapisanego w ustawie kodeksu wyborczego, to ze względu na charakterystyczne dość niejasności interpretacyjne, które wobec współczesnych technik oraz możliwości elektronicznych i medialnych wydają się być bezradne. Są też tacy, którzy będą się jutro pasjonować śledzeniem bezkarnego przekraczania powyższego zakazu. Natomiast przyłapani i zagrożeni karą mogliby „od biedy” zaskarżyć ją do sądu, ale ta możliwość wiąże się z kolei z ryzykiem sądowej dowolności orzeczeń, czyli mówiąc wprost ważne jest kto skarży, ale i kto sądzi. Taki lokalny koloryt naszej anarchistycznej „praworządności” w wykonaniu „wolnych”(swawolnych?) sędziów. Ale wracając do samej koncepcji owej ciszy to pewnie wielu z Państwa zaskoczy informacja, że ta nie obowiązuje w licznych państwach Zachodu (np. w Niemczech), a już w Stanach Zjednoczonych „ichni” Sąd Najwyższy orzekł (w 1992 r.) że jest niezgodna z konstytucją ! No, ale z amerykańską.
Skoro już jesteśmy przy konstytucji, tym razem Konstytucji RP z 1997 roku (26 lat!) jeszcze do niedawna „modnej” w przeróżnych manifestacjach, to jej niektóre puste treści i zapisy, a osobliwie interpretacyjne dysonanse aż się proszą o zmianę choćby przez nowelizację. Zatem przyszedł czas na tytułowe obywatelskie nadzieje związane z … nową kadencją parlamentu. Nawet jeśli wielu z Państwa „znając życie” potraktuje je raczej jako marzenia graniczące z „cudem”, to jednak warto je wyartykułować choćby w telegraficznym skrócie i wybiórczo. Wspomnianą wcześniej nowelizację Konstytucji RP bowiem warto będzie uzupełnić np. reformą sądownictwa, profrekwencyjnymi zmianami w kodeksie wyborczym, ograniczeniem immunitetów, ale też zależnym od woli większości parlamentarzystów „zakazem” uprawiania demagogii i wszelkich form „totalności” zarówno po stronie opozycji jak i władzy, że o języku debat (parlamentarnym!) nie wspomnę. Takie to mam (niech będzie!) obywatelskie marzenia lub jak kto woli nadzieje, i dalece nie tylko. Podsumowując zaś rzecz całą dodam hasłowo zgoła: Przywróćmy naszemu parlamentowi należną mu powagę w ten trudny czas, bez oglądania się na innych! Czego Państwu i sobie życzę z … nadzieją.
fot.Pixabay