Logiczny, oczywisty i zrozumiały poniekąd tok myślenia stanowi wprawdzie m. in., że określenie „sytuacja bez wyjścia”, jest nie do końca precyzyjna, bowiem ostatecznie można coś zrobić lub nie. Czyli cokolwiek byśmy nie sądzili alternatywa jednak istnieje zawsze. A wspominam o tym kontynuując niejako wywody ubiegłotygodniowe adresowane głównie, jako się rzekło do „ludzi inteligentnych”(copyright by Kisiel), czyli myślących, refleksyjnych, poważnych, odpowiedzialnych, propaństwowców etc., których odstręcza kampanijny poziom debaty (nomen, omen) publicznej. Choć przecież nazwanie debatą tego semantycznego i aksjologicznego chaosu, „zdobionego” wulgaryzmami i idiotyzmami (i nie wiadomo co gorsze!), też może budzić niejaki sprzeciw.
Tak czy owak, cokolwiek sądzić o rzeczywistości (tu i teraz), stawiam tezę natury ogólnej, że z praw i obowiązków obywatelskich należy korzystać niezależnie od okoliczności, a może nawet wręcz przeciwnie. Przewidując jednocześnie wielorakie konsekwencje owych wyborczych wyników, bowiem nie uczestnictwo jest wyborem najgorszym z możliwych (sic!). A’propos, niedawno ktoś, kto określa się jako polityczny symetrysta opisując naszą aktualną, nad wyraz stabilną, wbrew szalonej, totalnej, kampanijnej propagandzie, sytuację gospodarczą i społeczną, skonstatował „symetrycznie”, że rządzący mieli … szczęście. Człowiek zatem nie podatny na demagogiczne hasełka o katastrofie gospodarczej, autorytaryzmie, łamaniu konstytucji, braku wolności etc. wyliczający uczciwie obiektywne trudności ostatnich lat, z którymi obóz Zjednoczonej Prawicy poradził sobie znakomicie, w swoistej intelektualnej bezradności podał powód irracjonalny zgoła. No cóż, czemu nie, wszak szczęście … A ja pamiętam z lekcji historii, że np. Napoleon ponoć błyskawicznie odsuwał pechowców od dowodzenia.
Ale bądźmy poważni, bowiem nadchodzące wybory to będzie również dość ostra cezura cywilizacyjna, która może zmienić w sposób zasadniczy III RP m. in. w kwestiach kulturowych, obyczajowych, społecznych, a nawet ekonomicznych. Nawet jeśli zdrowy rozsądek każe wiele z tych kampanijnych bredni puścić „mimo uszu”, to przecież mamy choćby w materii obyczajowej i społecznej trudne do zapomnienia, niejakie doświadczenia z przeróżnych kampanii, marszów, protestów, strajków czy akcji, że o wypaczającej rzeczywistość i bezkarnej aktywności medialnej, uwzględniającej tzw. „media społecznościowe”(to przecież gigantyczny sterowany biznes!), nie wspomnę.
Nota bene mam poważne wątpliwości natury pragmatycznej w kwestii nagłaśniania wszelkich idiotyzmów pojawiających się w przestrzeni publicznej. Mechanizm taki, znany wszak od wieków, a uczenie zwany „anatomią prowokacji” powoduje, że przeróżni szaleńcy, w tym aktualni i (hmm) przyszli „politycy” budują na owych anonsach swoją rozpoznawalność, a wśród emocjonalnie wzmożonego elektoratu (siła nienawiści do PiS i Kaczyńskiego jest realna) uzyskują nawet status … gwiazd. Nie chcę być złym prorokiem, choć wymowne przykłady Jachiry czy Wielgus, że o naszym szalonym senatorze nie wspomnę, a w kolejce czekają już np. „panie” Lempard i Szatan powinny dać do myślenia również tym, którzy pamiętają, że to właśnie parlamentarzyści stanowią w III RP prawo. Słowem dyktatura chamstwa i lewactwa „ante portas”! A ratunek? CDN
fot.Pixabay