Dzisiejszy felieton dedykuję wszystkim tym (nie dla wszystkich, bo to błąd frazeologiczny), których „poziom” debaty publicznej z kampanią wyborczą we wszystkich medialnych wymiarach, „treściami” sławetnego marszu, „występami” w parlamencie RP oraz w PE, zniesmacza, oburza, przeraża, obraża, odstręcza, bulwersuje, dotyka, drażni, żenuje, denerwuje etc. (niepotrzebne skreślić albo i nie). To znaczy ludziom myślącym refleksyjnie, odpowiedzialnie, w szczególności zaś propaństwowo, odpornym na toporną i emocjonalną propagandę (waham się czy użyć słowa inteligentnym, ale o tym za chwilę). Zatem jest to dedykacja obejmująca (mam taką nadzieję) wszystkich moich Wiernych PT Czytelników. W tytule zaś, który jest cytatem zaznaczonym coraz mniej modnym cudzysłowem, nie użyłem kwantyfikatora „nigdy”, bowiem chcąc być precyzyjnym, muszę pokłonić się również probabilistyce, która takiej możliwości wszak nie wyklucza.
Tyle więc mającej pierwszeństwo metodologii, bowiem treść stanowi dziś po raz kolejny problem frekwencji wyborczej, który przywołuję w swojej publicystyce („z uporem maniaka”?) od lat wielu, a dziś wydaje się on bardziej istotny niż kiedykolwiek w historii III RP. Twierdzę wbrew staraniom wszelkiej maści partyjnych „spin doktorów” i manipulatorów, wyznawców postpolityki nie zwracających uwagi na rzeczywistość i prawdę materialną , zwanych też „prawem Kaduka” inżynierami społecznymi, że klucz do rozwoju polskiej demokracji leży w wysokiej, acz świadomej frekwencji wyborczej. Jakiś czas temu przywoływałem tu socjologicznie udokumentowaną prawdę, że niska frekwencja promuje proporcjonalnie kandydatów … najgorszych, więc nie będę się powtarzał, przypominając jedynie o wysokiej społecznej, demokratycznej (!) legitymizacji władzy wybranej przy wysokiej frekwencji.
Przy okazji niejako wspomnę jedynie (wybaczą mi Państwo, mam nadzieję, tę odrobinę prywaty) o moim skromnym swoistym jubileuszu 30-lecia stałego debiutu felietonowego w ogólnopolskim dzienniku z nadtytułem :”Widziane z prowincji”, a tytuł owego felietonu to „Demokracja”, co koresponduje z dzisiejszą tematyką nie tylko historycznie. Wielu rodaków wówczas na fali oczywistego dość i zrozumiałego optymizmu potrzebowało wszak elementarnej i obiektywnej wiedzy na temat kształtującego się często w dziwacznych okolicznościach ustroju. Dodam jeszcze, co ponoć ważne dla wielu moich młodych kolegów „po fachu”, że w PRL-u nie mogłem być dziennikarzem i … nie chciałem. Wracając zaś w tzw. „świetle prawdy” do historii III RP, demokracji i frekwencji wystarczy konstatacja, że to swoista „neverending story” , a chcący się w niej rzetelnie orientować mogą sięgnąć do wielu znakomitych źródeł historycznych, niekoniecznie wierząc w mity produkowane wciąż przez Michnikowe i inne „wolne media”.
Moja ulubiona frekwencja pozostaje więc ciągle problemem, bowiem przez ostatnich trzydzieści kilka lat ledwie przekraczała magiczne 50 %, a 60 przekroczyła bodaj dwa razy. A to oznacza mówiąc najprościej, że prawie połowie naszych współobywateli jest wszystko jedno kto, jak i dlaczego oraz po co rządzi w III RP. Zatem więcej o tym problemie z socjologiczną i politologiczną niemocą interpretacyjną w tle już za tydzień. Natomiast dziś motywem na zastanawianie chcę jeszcze uczynić rozróżnienie, które zawdzięczamy nieodżałowanemu Kisielowi, który odróżniał en block inteligencję i ludzi inteligentnych jednak dość wyraźnie. Sic!
fot. Nicky ?????????? z Pixabay” target=”_blank” rel=”noopener”>Pixabay