Media od jakieś czasu przestały informować. Zajęły się i to dosyć skutecznie dezinformacją i praniem mózgów. W najlepszym przypadku generowaniem szumu informacyjnego. Nie ma sensu podawać przykładów. Są zbyt liczne. I nie chodzi o jakieś konkretne media, ale o tych, którzy tworzą medialny przekaz. O twórców medialnego kontentu. Generalnie idzie o manierę wmawiania odbiorcom rozmaitych bredni, bez weryfikowania ich sensu. Szczególnie przez tych, którzy jako twórcy przekazu medialnego nie używają mózgu, a jedynie poprzestają na korzystaniu z funkcji „kopiuj”, „wklej”. To w gruncie rzeczy nie krytyka kogoś tam, ale nas. Nas dziennikarzy.
Bezkrytyczne zaufanie do rozmaitych ekspertów, dzisiaj o dosyć podejrzanych intencjach, prowadzi do tego, że jako publicyści rezonujemy, bezrefleksyjnie rozmaitymi fobiami, niedouctwem, manipulacjami, propagandą. I aby nie bujać w chwastach abstrakcji i uogólnień, zajmę się powodziami, które w mediach nazywane są klęskami żywiołowymi.
Logika jednak nakazuje uznać za klęskę żywiołową nie tyle rozmiar szkody wyrządzanej przez naturę, ale jej niespodziewaność. Innymi słowy klęska żywiołowa, to zjawisko, które zaskakuje. Tymczasem w powodziach nie ma niczego zaskakującego. To zjawisko od zarania ludzkości występujące, które w starożytnym Egipcie, było nawet źródłem cywilizacyjnego sukcesu.
Zjawiska pogodowe, nawet te nagłe, mają swój historyczny zapis i każda większa rzeka w Europie jest pod względem powodzi dokładnie opisana. Tym samym wiadomo, że powódź MUSI nastąpić. Wiadomo, jakie będą skutki. Ba – wiadomo, które obszary zostaną zalane i jak wysoko sięgnie fala powodziowa.
Sprawa jest błaha kiedy rozbijamy na tydzień w pobliżu rzeki namiot, ale kiedy na polderze budujemy miasto, to jest to nie tyle błąd, ale obłęd. Obłęd biorący się z przekonania, że rzeka która wylewała w swojej historii setki razy, w tym 100 leciu nie wyleje.
W tle tego cywilizacyjnego obłędu, w który, jako cywilizacja goniąca za zyskiem, coraz głębiej popadamy, istnieją komputery i informatyka. I absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby sporządzić mapy pokazujące, które tereny i z jakim prawdopodobieństwem są zagrożone powodzią. Na takiej mapie zaznaczono by na przykład kolorem czerwonym tereny na których powódź może się zdarzyć raz na 10-20 lat, na pomarańczowo tereny zagrożone powodzią raz na 50-100 lat, a na żółto takie na których powodzie bywały jeszcze rzadziej.
Świat, w którym nauka jest obowiązkowym aspektem oceny rzeczywistości, to świat w którym podobno żyjemy. To nasz świat. Kształcimy specjalistów od wszystkiego. Latamy w kosmos, a nad Marsem latamy dronami. Nie udawajmy zatem, że zaskakuje nas większy deszcz i nie wierzmy rozmaitym durniom twierdzącym, że powódź nas zaskoczyła. Bo to mniej więcej tak, jakbyśmy wierzyli, że istnieją szklanki, które nie nie biją i ubrania, które się nie drą. Nie powtarzajmy głupot. Nie bądźmy echem dla nieuków. Nie rezonujmy zabobonami.
Tekst: Krzysztof Chmielnik
Foto: Pixabay