Dzisiejsze spotkanie to nasze wspomnienia – powiedział PAP Jan Bąk ps. Złoty. „To także okazja, aby móc po latach znów zobaczyć naszych kolegów” – zaznaczył z kolei Jerzy Zawadzki ps. Mały.
W sobotę w Parku Wolności na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego odbyło się spotkanie prezydenta Andrzeja Dudy i prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego z powstańcami warszawskimi.
Jednym z uczestników spotkania był Jan Bąk ps. Złoty, który w czasie powstania był w grupie kapitana „Jura”. Jak powiedział PAP, przyjechał prawie dwa tysiące kilometrów, aby być na uroczystościach w Muzeum Powstania Warszawskiego. „Dzisiejsze spotkanie to dla mnie wspomnienia” – podkreślił.
Bąk podczas okupacji mieszał na ul. Marszałkowskiej. „Ćwiczyłem się w tym, aby wziąć udział w powstaniu. Kiedy już ono wybuchło, miałem 14 i pół roku, byłem w grupie kapitana +Jura+” – wspominał. Wziął udział w całym powstaniu. „Nasza jednostka była przenoszona trzy razy. Na ul. Królewskiej po raz pierwszy zetknęliśmy się z Niemcami. Potem zostaliśmy przeniesieni na ul. Sienną, choć tylko na dwa dni, bo w tej okolicy zrobiło się niebezpiecznie. Natomiast do końca powstania byliśmy już na ul. Złotej” – powiedział.
Podczas powstania „Złoty” był łącznikiem. Często był także wysyłany na ul. Świętokrzyską. „Na rogu ul. Marszałkowskiej był szpital oraz dowództwo. To dam dostawałem dzienne hasła i odezwy, które następnie przynosiłem do swojej grupy” – powiedział PAP. Trudność tego zadania polegała na tym, że nie można było tego zapisać, należało natomiast zapamiętać. „Szło się tam na godzinę czwartą, a jak już się znało hasło i odezwę, to biegło się z powrotem do dowództwa, któremu z kolei się je podawało” – wspominał powstaniec. Hasło i odezwa obowiązywały 24 godziny.
W rozmowie z PAP Jan Bąk podzielił się także jednym ze swoich trudnych powstańczych wspomnień. „Kiedyś musieliśmy się wycofać, bo był za duży napór Niemców. Jednak jeden z naszych kolegów został wewnątrz domu, bo był ranny. Kiedy w budynek uderzył niemiecki pocisk, zasypały go cegły, a że dodatkowo leżały obok niego przygotowane wcześniej butelki samozapalające, czego nie można było robić, to został bardzo ciężko ranny – miał spalone do kości nogi. Następnego dnia nasza koleżanka sanitariuszka postanowiła po niego wrócić i przyniosła go na swoich plecach” – powiedział.
Spotkania w Muzeum Powstania Warszawskiego są okazją do spotkań z kolegami z okresu powstania. Jerzy Zawadzki ps. Mały powiedział PAP, że „najbardziej wspominam to, które miało miejsce podczas 70. rocznicy, ponieważ spotkałem swojego dawnego kolegę z oddziału, z którym nie widziałem się siedemdziesiąt lat”. „Niestety, on w zeszłym roku zmarł” – dodał.
„Braliśmy razem udział w akcji na Nordwache (posterunek żandarmerii niemieckiej – PAP). W czasie tamtych uroczystości mój kolega wspominał, jak tańczyłem kozaka. Nie wiedziałam, co mógł mieć na myśli, ale myślę, że chodziło mu o jedną sytuację z tej akcji. Jak już wpadliśmy do biur Nordwache, to wsiał tam wielki portret Hitlera. Któryś z powstańców go zdjął i położył na biurku. Ja go z tego biurka złapałem i cisnąłem z całej siły o parkiet. Zacząłem skakać po nosie i oczach tego Hitlera. On to widocznie nazwał tańczeniem kozaka” – wspominał Zawadzki.
Powstaniec kilka dni po akcji na Nordwache brał także udział w wyzwoleniu „Gęsiówki”. „Do moich obowiązków było wyprowadzanie więźniów” – poinformował. „Jak szliśmy, ja odwracałem głowę, bo [od więźniów – PAP] był nieprzyjemny zapach. Przypuszczam, że za półtrora miesiąca pachniałem tak samo, bo trafiłem do obozu w Pruszkowie, a potem w Sachsenhausen” – zaznaczył.
W spotkaniu uczestniczyła również Michalina Nastkiewicz (po mężu Kuc) ps. Krystyna, która podczas powstania była łączniczką między Ostrołęką a Warszawą, a kiedy była taka potrzeba, pomagała również w sanitariacie. „W czasie powstania byłam w krótkiej sukieneczce i boso. Bez domu, bez rodziców, których już nie było” – wspominała w rozmowie z PAP.
„Sprowadzałam w pewnej grupie osób, idąc dwanaście dni, krowy, jako żywność dla powstańczej Warszawy. Szłam nawet po zaminowanym polu” – powiedziała PAP. „Szliśmy bez jedzenia i bez picia. Raz pewien człowiek pozwolił nam u niego przenocować na słomie. Wszyscy mężczyźni jedli słoninę, którą dał im gospodarz. Ja nigdy nie jadałam skwarek, nie chciałam ich jeść, bo mi nie smakowały. Koledzy jednak powiedzieli, że muszę coś zjeść, ale to było okropne” – opowiedziała „Krystyna”.
„Dwa razy mieliśmy takie przejścia, a było to sto dwadzieścia kilometrów. Musieliśmy nieraz iść na krótko przy stójce. Przy stójce ładowałam plecak, a jeden z kolegów szedł przede mną z pistoletem, że było go widać, a drugi za mną, więc nikt nie śmiał mi tego plecaka ruszyć” – powiedziała. Choć jak zastrzegła, „nie wiem, co tam było, ale musiały to być ważne rzeczy”.
Powstanie Warszawskie, które wybuchło 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17.00, było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. Do walki w stolicy przystąpiło około 40-50 tys. powstańców. Planowane na kilka dni, trwało ponad dwa miesiące. W czasie walk w Warszawie zginęło około 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych. Straty wśród ludności cywilnej były ogromne i wynosiły około 180 tys. zabitych. Pozostałych przy życiu mieszkańców Warszawy, około 500 tys. osób, wypędzono z miasta, które po powstaniu Niemcy zaczęli systematycznie burzyć.