Niemiecka postawa wobec kryzysu rosyjsko-ukraińskiego wyrasta z problematycznych motywacji i może wydawać się wielu obserwatorom z zewnątrz równie zawodna, co obłudna, a ponadto mimowolnie przypomina dawne układy historyczne – mówi PAP belgijski historyk prof. David Engels.
„I jest tak nawet jeśli obecne Niemcy przynajmniej militarnie nie stanowią już jakiekolwiek zagrożenie dla sąsiadów”
– podkreśla profesor Engels.
„Odmowa wysłania broni na Ukrainę, zaproponowanie Rosji wzmocnienia +neutralności klimatycznej+ w zamian za deeskalację konfliktu i wreszcie dostarczenie 5000 hełmów jako jedyna pomoc Ukrainie – to wszystko spowodowało, że niektórzy zastanawiali się, czy to dziwne zachowanie jest jakąś formą celowej mistyfikacji”
– zauważa badacz.
„Wiele osób próbuje więc odkryć racjonalną i całościową strategię w wypowiedziach niemieckich polityków, analizach niemieckich mediów, a przede wszystkim w konkretnych niemieckich działaniach (a raczej ich braku) wobec Rosji i Ukrainy. Sprowadza się do ponownego podzielenie kontynentu przez Niemcy, zarówno ze względu na ich zależność od rosyjskiego gazu, jak i chęć oddzielenia niemieckiej strefy wpływów w unijnej części Europy od rosyjskiej strefy wpływów na Wschodzie”
– przekonuje Engels.
Oprócz tego – zaznacza analityk Instytutu Zachodniego – „obecna polityka Niemiec wobec Rosji nie jest już kierowana przez ujednoliconą +pozytywną+ strategię polityczno-siłową, jak to miało miejsce w XX czy XIX wieku. Ale raczej przez rozproszoną kombinację różnych, w dużej mierze +negatywnych+ imperatywów”.
Pierwszym przykładem takiego imperatywu jest zdaniem prof. Engelsa zależność energetyczna od Rosji. „Ponieważ nie opiera się na chęci sojuszu z Rosją, ale na surrealistycznej decyzji Angeli Merkel, wzmacnianej ideologiczną presją niemieckich Zielonych, o stopniowym wycofywaniu nie tylko węgla, ale także energetyki jądrowej w ciągu kilku lat, tak by poszukiwanie taniego gazu stało się dla Niemiec bezalternatywną koniecznością”.
„Można oczywiście powiedzieć, że da się tę energię importować (np. w postaci gazu płynnego) z USA – drożej, ale przynajmniej w ramach tradycyjnego zachodniego systemu sojuszniczego. Jednak tutaj natykamy się na kolejny przykład +negatywnej+ polityki Niemiec, ponieważ duża część niemieckiego społeczeństwa i niemieckiej polityki naznaczona jest głęboką niechęcią do USA i NATO w wyniku dziesięcioleci lewicowo-zielonej agitacji przeciwko +amerykańskiemu imperializmowi+. To naturalnie przekłada się na pewną sympatię dla (rzekomej) +słabszej+ Rosji”
– uważa Engels.
⬆ Fot. PAP/Albert Zawada
Według niego tylko w ten sposób można wyjaśnić „paradoks, polegający na tym, że właśnie ci lewicowi politycy, którzy w Niemczech krytykują wszystko, co jest nawet odrobinę konserwatywne, jako +nazistowskie+, lubią ultrakonserwatywną Rosję czy na przykład Iran”.
„Ta niechęć do zachodniego systemu sojuszniczego jest także nieco surrealistyczną konsekwencją demilitaryzacji Niemiec po II wojnie światowej. Zamiast autentycznego zakwestionowania pruskiego militaryzmu i odpowiedzialnej postawy wobec użycia siły, Niemcy rozwinęły paradoksalną i nieco dziecinną formę +wojowniczego pacyfizmu+, zastępując swoją (zmiażdżoną) militarną arogancję nową, moralną arogancją”
– twierdzi Engels.
„Przez dziesięciolecia Niemcy trzymały się z daleka od pomocy swoim zachodnim sojusznikom w jakiejkolwiek konfrontacji militarnej z niemal absurdalnym moralizmem, ograniczając się w najlepszym razie do wezwania do +umiarkowania+ i wysyłania lekarzy – i oczywiście do sprzedaży swojej broni”
– podkreśla.
„Na koniec dochodzimy do powtarzanego do znudzenia argumentu, mówiącego że Niemcy nigdy więcej nie powinny iść na wojnę z Rosją z powodu swojej +historycznej odpowiedzialności+. To też jest nie tylko czysto negatywnym uzasadnieniem, ale jednocześnie policzkiem wymierzonym wszystkim zachodnim sojusznikom i niepokojącym zniekształceniem rzeczywistości historycznej. Bo pierwszym celem niemieckiej ekspansji militarnej i etnicznej w przeszłości nie była +Rosja+, ale przede wszystkim Polska i Ukraina…”
– mówi historyk.
„Polska dobrze by zrobiła – po raz kolejny w swojej historii – nie polegając zbytnio na zapewnieniach o +zachodniej wspólnocie wartości+ i +solidarności europejskiej+, ale raczej rozwijając własny wojskowo-dyplomatyczny system obrony”
– apeluje badacz.