– Mieszkańcy Zielonej Góry otrzymują zniekształcony obraz rzeczywistości dlatego będziemy odkłamywać przekaz oferowany przez media prezydenta Kubickiego – ogłosili kilka dni temu radni Platformy Obywatelskiej i postanowili uskutecznić medialno-wizerunkową ekspansję, dającą, ich zdaniem, odpór miejskiej propagandzie. Jej skutek można oglądać na kilku bilbordach, które zostały wyklejone propagandowymi hasłami uderzającymi w radnych Zielonej Razem oraz jednego radnego Prawa i Sprawiedliwości.
Pomijając estetykę (bo każdy może przecież inaczej oceniać atrakcyjność bilbordu), to pod względem wizerunkowym akcja średnio udała się politykom PO. Sam sposób prezentacji tematu i hasła (a raczej jego braku) wskazuje, że raczej nikt nie pokusił się o skonsultowanie tego ze specami od wizerunku i polegano chyba na partyjnym oku. A partyjniactwo, jak wiadomo, rzadko kiedy idzie w parze z nauką i logiką. Szczególnie gdy partyjne ego znalazło się już poza górną skalą wszelkich statystyk.
Ktoś, kto uważnie obserwuje scenę polityczną w Zielonej Górze, będzie miał za chwile niezły ból głowy. Dlaczego? Bo okaże się, że ci, którym tak bardzo nie podoba się medialny przekaz urzędu miasta, robią praktycznie to samo.
Jakieś wątpliwości? Oto fakty… Od kilku miesięcy, pod płaszczykiem Lubuskiego Centrum Informacyjnego (LCI), w niemal identyczny sposób, jak media związane z miastem, działają bowiem służby Urzędu Marszałkowskiego. Pod piękną przykrywką zorganizowano tam samorządową telewizję, która regularnie wypuszcza do internetu programy informacyjne. Do tego dochodzi kosztowna promocja kanału na portalu społecznościowym. Cenowo jest dobrze, bo dobra, skuteczna propaganda musi przecież dobrze kosztować. Treść przekazu jest tu oczywiście w pełni kontrolowana przez najważniejszych polityków Platformy. Więc jeśli platformerscy żołnierze, czy wręcz „pretorianie”, w osobach radnych zarzucają, że ekipa Janusza Kubickiego wytwarza informacje na swój użytek i publikuje je w zależnych od siebie mediach, to wprost można uznać, że powiedzonko „przyganiał kocioł garnkowi…” nie będzie tu żadnym gołosłowiem.
Podjazdowa wojna, którą dwa ośrodki władzy (Miasto Zielona Góra i Urząd Marszałkowski) toczą między sobą od ponad dwóch lat, prędzej czy później spowoduje, że pojawią się poważne „ofiary”. Być może pierwszą jest dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, który jak wieść gminna niesie o konkursie na zajmowane przez siebie stanowisko dowiedział się z mediów.
Didaskalia (dla niewtajemniczonych – to taki tekst poboczny) mają jednak to do siebie, że wytrawny gracz będzie z nich potrafił wyczytać to wszystko, co jest zaprzeczeniem oficjalnego komunikatu.
Na koniec dwa zdania o jednym członku zarządu województwa lubuskiego, który dał „popis” w Radiu Gorzów. Przysłuchując się audycji z udziałem członka można było odnieść wrażenie, że ów gentelmen w średnim wieku pomylił czas, miejsce i okoliczności. Tadeusz Jędrzejczak, bo o nim mowa, wygłosił bowiem kwiecistą mowę na temat Kościoła Katolickiego w kontekście aborcji, oczywiście wpisując się w obowiązujący od niedawna lewacki trend. Mimo że Jędrzejczaka trudno oskarżać o lewactwo, bo to przecież solidny socjalista o ugruntowanych PZPR-owskich poglądach, to można odnieść wrażenie, że i tutaj w końcu nastał czas rewolucji. Oto z wywodu Tadeusza Jędrzejczaka możemy się bowiem dowiedzieć, że Kościół Katolicki ma wpływ na uchwalanie prawa w Polsce, że księża kontrolują niemal wszystko, począwszy od szpitali, przez szkoły, po całą resztę. Prawdziwą wisienką był jednak tekst, iż kościół ma fobie na temat sexu, proponuje dyktat, a prof. Andrzej Zoll, cytuję: „może sobie mówić co chce”. Jędrzejczak przyznał również wprost, że w całej sprawie strajku kobiet chodzi o walkę z kościołem, a nie o aborcję, czy wyrok Trybunału Konstytucyjnego.
Pomijając styl, warto chyba odświeżyć panu „członkowi” pamięć. Otóż to konstytucja z 1997 roku zawiera regulacje mówiące o ochronie życia od poczęcia. I tę konstytucje podpisał prezydent Aleksander Kwaśniewski, który sprawował najwyższy urząd w państwie właśnie z namaszczenia lewicy. O to, że przez lata przepisy prawa nie były w tym aspekcie respektowane, może pan mieć pretensje tylko do swoich kolegów, którzy takimi przepisami uraczyli Polaków w 1997 roku.
Szkoda, że konstytucja jest tak wybiórczo traktowana przez osoby, które rzekomo bardzo dbają o jej zapisy. To nie przystoi nikomu, a już na pewno nie urzędnikowi wysokiego szczebla.
Daniel Sawicki
fot. Pixabay