W ubiegłym roku w Berlinie w wieku 95 lat zmarła niemiecka pisarka Leonie Ossowski urodzona jako Jolanthe von Brandenstein. Wychowała się na niemiecko-polskim pograniczu w Osowej Sieni koło Wschowy, która wówczas była częścią Niemiec .
Jej ojciec szlachcic był właścicielem ziemskim, natomiast matka poetką i pisarką. Po II wojnie światowej została wraz z rodziną przymusowo przesiedlona do zachodnich Niemiec. Pracowała m.in. w fabryce, laboratorium fotograficznym, jako recepcjonistka a także pracownik socjalny ds. więźniów młodocianych. W latach 70-tych po raz pierwszy sentymentalnie odwiedziła miejsce swojego dzieciństwa i rozpoczęła literacką działalność na rzecz polsko-niemieckiego zbliżenia. W 2007 r. za wkład w polsko-niemieckie pojednanie otrzymała medal „Zasłużona dla Kultury Polskiej”.
Myślę, że warto przypomnieć postać pisarki tym bardziej, ze 13-lat temu powstał na ten temat reportaż. Wtedy nauczycielki z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Janusza Korczaka we Wschowie: Jolanta Pawłowska i Małgorzata Wojnarowska rozpoczęły uczenie miłości do swojej „Małej ojczyzny” niepełnosprawnych podopiecznych, korzystając z autobiograficznej książki niemieckiej pisarki. Leonie Ossowski opisuje w niej swoje dzieciństwo spędzone w pałacu w Osowej Sieni i atmosferę przedwojennego niemiecko-polskiego pogranicza. Polska młodzież podążyła śladami bohaterów. Był rok 2007. W Berlińskiej dzielnicy Grunewald odnalazłem mieszkanie wtedy 82-letniej pisarki. Za oknem moją uwagę przykuła zielona ściana budynku, którą oplatał bluszcz przywieziony przez gospodynię wiele lat temu z Osowej Sieni. To nie jedyna pamiątka z miejsca urodzenia: obok herbaty, ciastek na stole pojawiają się też zdjęcia…
…To są stare zdjęcia, które już znałam, ale fakt, że to wszystko zostało przygotowane przez młodych Polaków bardzo mnie wzruszył. Pani Jola Pawłowska włożyła w to tyle wysiłku. Tutaj na przykład widać z jednej strony pomnik Bismarcka, który zbudował mój praprawujek. Teraz w tym miejscu jest pomnik byka. To mnie ubawiło. … tu jest pokój mojej matki… to było jej biurko. Te małe obrazki, to moi przodkowie (podchodzi do ozdobnej serwantki i wyciąga swoje skarby). Tu mam świecznik, było ich 6, są 2. Mam jeszcze coś innego (wyciąga błyszczący przedmiot). To jest miska do chrztu, ona jest ( gdzieś tu musi być data) z 1783 roku. Mój przodek, nazywał się Schlichting, był spokrewniony z Schlichtingami ze Szlichtyngowej. Są na nim wygrawerowane imiona wszystkich ochrzczonych. Tu np. są moi wnukowie.
Kolory dzieciństwa
Urodziłam się w Osowej Sieni w 1925 roku, jako trzecie dziecko Lothara von Brandenstein. Posiadłości były od 750 lat w posiadaniu rodziny mojego ojca. Zamek ma około 50 pokoi : rodzice mieszkali na dole, a my dzieci piętro wyżej. Byłam rozbrykanym i bezczelnym dzieckiem. Jeździć konno nauczyłam się w wieku 5 lat, często mnie zrzucały i uciekały przez granicę. Polscy chłopi, którzy tam mieszkali, przyprowadzali je z powrotem. Już jako dziecko zauważyłam, że stosunki Polaków i Niemców były w Osowej Sieni bardzo dobre – mieszane małżeństwa na porządku dziennym, bardzo przyjazne relacje . Skończyło się dopiero na przełomie 1935 i 1936 roku. Po 1939, czyli od wybuchu wojny zaczęło robić się strasznie. Moi rodzice byli ludźmi, którzy preferowali wartości liberalne i demokratyczne, w tym duchu też nas wychowali. Jest dla mnie bardzo ważne, że mogę to powiedzieć : szanowaliśmy każdego człowieka! Odgłosy nadchodzącej burzy. Jak pojawili się naziści, dla mnie dziecka nie miało to żadnego znaczenia. Jedyne co się zmieniło, to fakt, że nasz kowal paradował w mundurze SS. Uważaliśmy to za śmieszne i nie żałowaliśmy sobie ironicznych uwag. Mieszkaliśmy daleko, na wsi, przy polskiej granicy. Jak wybuchła wojna, wszystko się zmieniło. Odczuwało się wrogość pomiędzy Niemcami a Polakami, to było coś nowego. Do zakończenia działań zbrojnych nie doświadczyliśmy wojny. Zaczęła się dla nas tak naprawdę dopiero 24 stycznia, gdy musieliśmy stąd wyjechać. Wtedy nie Polaków się baliśmy, ale Rosjan. W nocy słyszeliśmy jadące kolumny. To byli Niemcy, którzy mieszkali w Polsce i teraz uciekali. Budziło to we mnie grozę… W końcu przyszedł rozkaz od burmistrza, że możemy ruszać … Każdy mógł zabrać tylko 25 kg bagażu i nic więcej. W takiej chwili się nie myśli. Stratę mienia rozpamiętywali tylko starsi, oni patrzyli, płakali i mówili, że wszystko stracone! Miałam wtedy 19 lat, byłam mężatką w ciąży. Rozdzielona z rodzicami. Naraz musiałam stać się dorosła. Takie tam historie… To były ciężkie czasy, żadnych pieniędzy, nic…
Bolesny powrót do dziecięcych wspomnień – lata 70.
Zdałam sobie sprawę, że wszyscy Niemcy piszą książki o Śląsku, Pomorzu, Wschodnich Prusach, jak to było do 1945 roku. Nikt nie interesował się, co było potem? Postanowiłam, że pojadę na 3 miesiące do Osowej Sieni i będę pracować u jakiegoś rolnika. To mi się nie udało, bo w komunizmie nie tak łatwo było o uczciwą legalną pracę. Zanim dostałam pozwolenie na pobyt we Wschowie, musiałam najpierw 3 razy pojechać do Warszawy. To była prawdziwa heca. Byłam pierwszą Niemką, która to zrobiła i która o tym napisała. Śląsk, Pomorze i wschodnie Prusy to były białe punkty, nikt się tym nie zajmował, stracone dla Niemiec i tyle. Gdy zobaczyłam swoją ojczyznę, nie płakałam, tylko się złościłam, że tak wiele rzeczy zastało zmarnowanych. Park zniszczony, dom w ruinie… straszne. Spotkałam kobietę, siostrę mojego polskiego chrześniaka. Mówię do niej: „Ireno, pamiętasz mnie jeszcze?”. „Nie zabrałam nic z pałacu, nie zabrałam nic z pałacu”- odpowiada. „Czemu nie, czemu nie” ? – zapytałam. Sądziła, że wróciłam, aby sprawdzić, jak wyglądają nasze posiadłości. To było smutne, ponieważ wszyscy Polacy myśleli, że przyjechałam jako właścicielka tych terenów, że zechcę to wszystko z powrotem. Tygodniami przekonywałam ludzi, że to nieprawda. Mówili: „Co chce ta Niemka, co ona chce. Wygoniliśmy ją z małą torbą, a on wraca samochodem i robi sobie 3- miesięczny urlop?”. Wtedy wpadłam na pomysł. Jednego Polaka, który przyjechał ze wschodu, spytałam, czy nie chce odzyskać majątku na wschodzie? Stwierdził, że tutaj zmarła jego żona, dzieci chodzą tu do szkoły, zasadził drzewa i ma swój dom. Wtedy powiedziałam, że ze mną jest tak samo. Od tego czasu nastąpiła wielka przyjaźń. Kiedy wyjeżdżałam po trzech miesiącach, mój samochód był zapełniony kaczkami, gęśmi, ciastami. Każdy przychodził z prezentem. Tak samo było też, jak przyjechałam powtórnie w 1994 roku. Mówić prawdę, całą prawdę… Pierwsza książka o Osowej Sieni nosi nazwę „Wiśnie”. Opisałam w niej swoją sytuację w wiosce w roku 1973. Potem zaczęły działalność związki wypędzonych. Chciały zwrotu Śląska i wymyśliły hasło „Śląsk jest nasz”! Zdenerwowałam się, ponieważ wiedziałam, że tak nie jest. Jako sprzeciw napisałam „Wilcze jagody”, polityczną książkę tłumaczącą co tam się wydarzyło. Ja też jestem ofiarą tej wojny, ale wojny, którą wywołali Niemcy. To jest kwestia sprawiedliwości. To my źle się obchodziliśmy z Polakami, zabraliśmy im wszystko, mężczyzn wywoziliśmy do obozów koncentracyjnych, rozrywaliśmy rodziny, mordowaliśmy, to wszystko jest w tej książce! Zdenerwowało mnie, że wspominają tylko o swoich stratach, zapominając co my Niemcy zrobiliśmy Polakom! O tym trzeba mówić! Związki wypędzonych były wobec mnie wrogie, a jak otrzymałam nagrodę, to zaczęli mnie obrażać, bo zdradziłam ! Zostałam jednak przy swoim, trzeba widzieć rzeczy tak, jak się naprawdę wydarzyły. Chciałabym, aby między Polakami i Niemcami była taka sama przyjaźń jak między Niemcami a Francuzami, byśmy znowu byli równoprawnymi sąsiadami. Ja jestem już za stara, już tam nie pojadę, napisałam 4 powieści i wiele pomniejszych historyjek, opowiadań. Już nowych książek nie napiszę. Zawsze jednak będę walczyć o przyjaźń pomiędzy Polakami i Niemcami, bo wierzę, że ona może istnieć!
Posłuchaj audycji.
Rozmowa z Jolantą Pawłowską po powtórnej emisji.
Podczas nagrań do reportażu w Berlinie i Osowej Sieni..
Osowa sień i Wschowa na starych fotografiach.