Zarząd woj. lubuskiego zamiast rzetelnie zmierzyć się ze sprawą dyrektora gorzowskiego WORD podejrzanego o mobbing i molestowanie seksualne pracownic, próbuje „utemperować” jednego z dziennikarzy ujawniających opinii publicznej tę sprawę. Marszałek i jej urzędnicy naciskają na „Gazetę Lubuską” aby zakończyła współpracę z Robertem Bagińskim. Białoruś – to mało powiedziane.
Żeby było jeszcze bardziej tragikomicznie, w 2019r. lubuska marszałek Elżbieta Anna Polak wręczyła temu samemu dziennikarzowi (wówczas bloggerowi) dyplom za „bezkompromisowe punktowanie mankamentów lokalnej polityki”. Robert Bagiński w ocenie lubuskiego zarządu przestał już być bezkompromisowy? A może lokalna polityka pozbyła się w cudowny sposób swych mankamentów?
Bagińskiego nie znam. Nie mam też osobistego powodu by go bronić, ani darzyć szczególną sympatią za pewne sformułowania na mój temat – nie miałem zresztą nigdy okazji ani potrzeby z nimi polemizować. Dziennikarz jednak nie musi budzić sympatii – zwłaszcza powszechnej – ani w środowisku, ani wśród opinii publicznej. Co musi – o tym piszę poniżej.
Anonimowe przesyłki z rzekomymi kompromatami do redakcji GL, wyciąganie zatartych wyroków, władczy wyższościowy ton urzędowych pism, nacisk na redakcję w celu pozbawienia Bagińskiego możliwości pisania – to nie mieści się żadną miarą w standardach „wartych Zachodu” a raczej przystaje do standardów Łukaszenki, niestroniącego jak wiemy od instrumentalnego wykorzystywania ludzi jako broni.
Próby skompromitowania Roberta Bagińskiego przypominają mi to też, jak żywo, sytuację, kiedy lubuski radny Sebastian Ciemnoczołowski groził m.in. mi, że nie znajdę nigdzie w woj. lubuskim pracy, że będę musiał – zapewne z rodziną – wyjechać. Radny nie tyle próbował wybrać mi redakcję, co ustawić dalsze życie. Czy też, napuszczanie przez Wadima Tyszkiewicza internetowych hejterskich hord na mnie, po rozmowie radiowej, która ówczesnemu prezydentowi Nowej Soli najwyraźniej nie wyszła jak sobie życzył. To są rzeczy niedopuszczalne, ale, jak sądzę, dobrze odzwierciedlają białoruski mental tych, którzy szczycą się swą rzekomą europejskością i prodemokratycznością.
Tło nacisków na „GL” o zaniechanie współpracy z Robertem Bagińskim jest moim zdaniem inne i bardzo prozaiczne. O czystość redakcji „Gazety Lubuskiej” chodzi bynajmniej. Słuchając wypowiedzi marszałkowskich urzędników, Urząd Marszałkowski w żaden sposób i tak najstarszego w regionie dziennika już nie poważa. W mojej ocenie, Robert Bagiński ze swoją wiedzą, ale i bezkompromisowością, stal się bardzo niebezpieczny i niewygodny dla lubuskich elit samorządowej władzy dominujących od dawna w regionie. Śledząc pracę tego dziennikarza na przestrzeni ostatnich lat, zagrożony może czuć się jednak w takim samym stopniu każdy polityk, samorządowiec czy urzędnik, który ma coś nieczystego, czy choćby niejasnego na sumieniu, niezależnie od partyjnych barw, w które się ubiera.
Dopóki jednak Robert Bagiński posługuje się prawdą i rzetelnymi informacjami, czy dokonuje publicystycznych ocen, ale w wyraźny sposób oddzielając je od prezentowanych faktów, dopóty jest, powinien i może nawet ma obowiązek być dziennikarzem. I to niezależnie od tego, co w przypadku sformułowań z innych przeszłych publikacji orzekły sądy w tajnych procesach z tytułu art. 212. kk. Dobrze, gdyby zarząd województwa lubuskiego – tak, tego „wartego Zachodu” – pogodził się z tym, zamiast próbować Bagińskiego wyciszyć i wykluczyć z tej czy innej redakcji.