Opozycja jest niezbędna, czyli mit społeczeństwa obywatelskiego utopiony w doktrynerstwie i totalności

Opozycja jest niezbędna, czyli mit społeczeństwa obywatelskiego utopiony w doktrynerstwie i totalności Radio Zachód - Lubuskie

fot. Pixabay

Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 29.06.19

Ponoć marzeniem każdego partyjnego przywódcy jest konkurencja głupia, słaba, nieudolna i samokompromitująca się. Taki pogląd na partyjność w sensie zjawiska politologicznego potwierdza jedynie wszystkie złe stereotypy, które towarzyszą działalności politycznej (partyjnej par exelance) ciągle obecne w tzw. przestrzeni publicznej. Jednocześnie wszyscy rozsądni teoretycy i naukowcy, politolodzy czy socjolodzy polityki zgodnym (ale nader rzadko słyszalnym) chórem powtarzają, że aktualnych, cywilizowanych wzorów, czy też  modeli demokratycznego systemu politycznego nie da się zbudować bez partii politycznych. Tu mógłbym przytoczyć całe mądre i dobrze udokumentowane wywody na temat, uwzględniające wszak stałe miejsce (vide Kukiz 15) dla ruchów, kontestatorów systemu, jednak jako swoistego marginesu.

Przejdę jednakowoż do rzeczy w demokracji (liberalnej?) najważniejszej, mianowicie do interesu obywatelskiego, zwanego też eufemistycznie społecznym. Jego zdefiniowanie obok np. racji stanu, czy też etosu służby publicznej powinno być początkiem jakichkolwiek rozważań na temat  aktualnego stanu naszej demokracji. Nie muszę pewnie dodawać, kulawej i niedoskonałej wielce, ale… No właśnie. Po 30. latach jej tworzenia, nie zapominając wszak, że nie wyłoniła się z niebytu jakowegoś, a wniosła ze sobą i postkomunizm i całe masy „homo sovieticus”, o agenturze (również sowieckiej, dziś rosyjskiej) wszelakiej nie zapominając, ale też szczątki niemałe ideologii, marksizmu (nauka, prawo, oświata i ekonomia etc) i jego pokrętnej inżynierii społecznej. Dzisiejsze bowiem „odważne” próby stawiania różnych spraw na głowie, to nie są wyłącznie wyniki pojedynczej, czy też zbiorowej aberracji, która budzi na szczęście jeszcze odruchowy społeczny sprzeciw dostrzegalny np. w wyborach. Demokracja (bezprzymiotnikowa?) musi mieć przecież jakiś ideowy kręgosłup, choćby tradycyjnie zawarty w Dekalogu, dziś ośmieszanym na wyprzódki, ale będącym  fundamentem cywilizacyjnym co się zowie.

O tym, że wartości chrześcijańskie zapisane są w Konstytucji RP już chyba mało kto pamięta. Czy zatem kolejność i ważność spraw społecznych, poczucia sprawiedliwości nie wykluczając, uczenie zwane hierarchią i proporcją można zamienić na dowolność lub totalność, cokolwiek miałoby to znaczyć? To wszak typowy sofizmat, na który każdy rozsądny, pojedynczy człowiek  odpowie jednoznacznie. Po czym wróci do znaczonej „przekazami dnia” upartyjnionej do cna politycznej, totalnej (sic!) młócki, faryzejsko załamując przy tym ręce nad … upadkiem obyczajów.

 

 

Exit mobile version