W Zielonej Górze, ale nie tylko, odgrzewane są poniemieckie historyczne kotlety. Celebruje się historię rozmaitych niemieckich artefaktów, wydaje się panegiryczne książki, organizuje obchody ku czci. Na pozór nie ma w tym niczego złego, ponieważ Zielonogórzanie powinni znać historię swojego miasta. Niemieckość i pruskość jest oczywistym składnikiem tożsamości miasta w którym żyjemy. Jednak w naszym mieście są także wątki czeskie, austriackie, łużyckie i polskie. Niestety, lenistwo intelektualne jak przypuszczam, tych wątków w publiczną świadomość nie wplata. Szkoda bo Zielona Góra była pruska ledwie 120 lat, a niemiecka 75. Pruskość wniosła do Zielonej Góry niewiele cywilizacyjnego dobra. Niemieckość czerpiąca z zysków wygranej wojny z Francją, dała istotny skok cywilizacyjny trwający jakieś 20 lat. Do I WŚ. To są fakty, z którymi nie da się dyskutować.
Symbolem historycznej nieświadomości mieszkańców i samorządowców, a także sporej części lokalnych elit, jest konik stojący u podnóża wzgórza, na którym panoszy się Palmiarnia. Wiemy, że konik stał kiedyś w Krośnie. Niektórzy wiedzą, że przed koszarami. Niewielu wie, że ów pomnik, tak niewinnie wszak wyglądający, należy do dzieł stricte nazistowskich. Jego artystyczne przesłanie da się sformułować jako pochwałę okiełznania źrebięcia przez młodzieńca, w rytuale stawania się mężczyzną. Jako symboliczne ukazanie siły woli, która ma podporządkować sobie naturalny porządek rzeczy. I taką narrację wciskali hitlerowscy gefrajtrzy poborowym przybywającym do jednostki wojskowej w Crossen am Oder, kiedy ćwiczono ich w żołnierskim rzemiośle, zanim z tych koszar w 1939 roku ruszyli do napaści na Polskę.
Przeniesienie konika w sielskie otoczenie, zdejmuje ów symboliczny przekaz, a konik prowokuje do zupełnie innych refleksji. Pod Palmiarnią, wśród winnicy, żołnierska symbolika przestaje być obecna. W Krośnie przed byłymi koszarami, zapomniany już nieco nazistowski przekaz, wraca do pierwotnego kontekstu.
Władza, rzecz jasna zrobi co zechce, nie bacząc na racjonalność. Tak jak niemiecka władza metodą administracyjnego chcenia uznała w latach dwudziestych XX wieku, że Grunberg ma 700 lat i z tej okazji zorganizowała wielkie miejskie święto. Tymczasem zapewne lokalni regionaliści nie wiedzą jak wówczas nazywało się nasze miasto, ale chcą za rok czcić zgodnie z niemiecką tradycją 800 lecie miasta. I nie mają najmniejszej nawet świadomości, że w kronikach Uniwersytetu Jagiellońskiego, w których zanotowano nazwiska studiujących w Krakowie studentów, z datą 1411 widnieje student Adam Ade de Zyelona.
W tym przesadnym koncentrowaniu się na niemieckości Zielonej Góry, Krosna i innych lubuskich miast objawia się prowincjonalny kompleks, który nie pomaga miastu w rozwoju. Warto zdawać sobie z tego sprawę.