Ropiejące migdałki

Ropiejące migdałki Radio Zachód - Lubuskie

Pixabay

„Czemuś biedny – boś głupi, czemuś głupi – boś biedny”, myśl ta reprezentuje co prawda czeską biżuterię intelektualnych wzmożeń, ale jakby nie patrzeć wyziera z niej paździerzowa rzeczywistość miast sanujących swoje kompleksy galeriami handlowymi. Moda na galerie handlowe, jako stygmaty wielkomiejskości, należy do gatunku tych jakie nakazują prowincjonalnym elegantom, nosić dresy z logo jakiejś szpanerskiej firmy, najlepiej niemieckiej albo amerykańskiej, koniecznie na całe plecy.

Do rozumu samorządowych władców słabo dociera szkodliwy finansowy aspekt (dla gminnego, albo miejskiego budżetu) tych finansowych pijawek. W miastach metropolitarnych miejski budżet nie opiera się na lokalnych kupcach w takim stopniu jak w ośrodkach powiatowych, do jakich co tu kryć należy Zielona Góra. Jak bardzo się różnią miasta metropolitarne, od powiatowych uzmysławia, wieczorna wizyta letnią porą na rynkach Warszawy, Krakowa, Wrocławia i … Zielonej Góry. W metropolitarnych miastach straty jakie przynoszą miejskim budżetom wielkie handlowe wampiry, rekompensowane są dochodami z ruchu turystyczno-rekreacyjnego. Galerie w metropoliach są elementem obligo, potwierdzeniem metropolitarnego statusu, przyciągających klientów z prowincji, głodnych mega przestrzeni handlowej, a także ułatwieniem dla turysty szukającego znanych sobie marek. Zaś supermarket przy figurze Chrystusa w Świebodzinie, jest dowodem intelektualnego zagubienia władzy i pretekstem do żartów z prowincjonalnych zachcianek. Tym bardziej, że strat z powodu likwidacji lokalnego handlu, nikt w samorządach nawet nie szacuje.

Kolejna galeria w Zielonej Górze, w samym jej centrum komunikacyjnym, ujawnia tęsknotę do bycia czymś, czym się nie jest, czyli metropolią. Zaś stan techniczny i estetyczny Wzgórza Ceglanego, otoczenia Palmiarni, tej enklawy niegdysiejszej tradycji zielonego miasta, rok po wielkim remoncie, potwierdza nieobecność władzy w rzeczywistości. Obsmarowany graffiti napis, mający być w zamyśle wizytówką przyjazności miasta i jego otwartości na ekologię, zdradza smutną prawdę o tym, że władza nie ma sensownego pomysłu na to, jak z pięknego potencjalnie miasta uczynić miasto atrakcyjne. Najpierw dla mieszkańców, a potem dla turystów.

Piszę to, bo właśnie wróciłem z Warszawy, z miasta zalanego przez dziesiątki tysięcy turystów, miasta gdzie na każdym prawie skwerku można sobie pobiwakować na leżaczku, do miasta, w którym władza od 30 ponad lat nie wie co zrobić z poniemieckim cmentarzem, zamienionym na park. I która się rwie do tego, aby wyciąć każde drzewo, byle zbudować kolejny parking albo jakąś betonowo-kamienną paskudę. Miasta w którym piękny rynek, w letnie wieczory ziewa z nudów, pokazując ruszające się plomby i ropiejące migdałki.

fot.Pixabay

Exit mobile version