Spadkobiercy asasynów

Spadkobiercy asasynów Radio Zachód - Lubuskie

fot. Pixabay

ENGLISH VERSION HERE

 

Talibowie okupujący tereny dzisiejszego Afganistanu stali się problemem światowym, problemem z którym współczesny świat nie jest sobie w stanie póki co poradzić. Jak to możliwe, że najnowocześniejsza i najpotężniejsza armia świata nie wyszła z Afganistanu zwycięska? Odpowiedzi należy szukać w historii, historii tych, którzy te tereny podbili i podporządkowali, a terrorystów, których schemat działania pozostał niezmienny potrafili wyeliminować z rzeczywistości.

 

Przełęcz Chawak

„Była to kolejna nocna operacja  Aleksandra i jego konnej piechoty i kolejna przeprowadzona z szaleńczą szybkością”. Szaleńcza szybkość, to klucz działań militarnych jego armii. Szybkość generowała zaskoczenie, a zaskoczenie sukces. Od buntu Teb przez podbój dzisiejszego Afganistanu po Indie zwycięstwa Aleksandra opierały się o niewiarygodne przemieszczanie wojsk. Zdolność przekonywania swoich żołnierzy do długich forsownych marszy i znoszenia niedogodności i trudów była tu nie do przecenienia. Potrafił ich namówić do wszystkiego i mimo, że mieli do niego pretensje, szli za nim. Najbardziej spektakularne było przejście w 330 r. p.n.e. przęłęczy Chawak, która otwiera drogę do dzisiejszej doliny Pandższiru (kiedy piszę ten tekst prowincja ta jest jedyną, która nie poddała się Talibom). 

Był środek zimy, kiedy Aleksander przeszedł z armią Chawak. Zajęło mu to zaledwie dwa tygodnie. Marsz lodowatą przełęczą, w głębokim śniegu, przy mrozie i wietrze stanowił niewiarygodnie trudną przeprawę. Dodatkowo w drugim tygodniu skończyła się żywność i żeby przetrwać zaczęto jeść zwierzęta juczne, a ponieważ nie było drewna na opał, mięso jedzono na surowo. Przed zachorowaniem od spożywania surowizny chronił ich sok z sylfionu, zioło które rośnie do dziś i wykorzystywane jest jako lek. Kiedy żołnierze dotarli na szczyt przełęczy na wysokość 3500 m n. p. m. otworzył się widok na północny Afganistan. Uzurpator perskiego tronu Bessos był tak zdumiony przejściem Aleksandra zimową porą przez przełęcz Hindukuszu, że mimo 30 tysięcy jazdy, którą miał pod komendą, uciekł przez Oksos (Amu-daria) paląc wszystkie łodzie, by Aleksander nie mógł ruszyć za nim w pościg.

Dla Aleksandra nie było jednak żadnych przeszkód, nawet rzeki o wartkich nurtach i szerokich korytach czy niezdobyte dotąd twierdze. Budował tratwy ze skór i trawy, rzucał pomosty nad przepaściami, na sam widok których wrogowie często poddawali swoje warownie. Zwykle po podbiciu krainy przekazywał władzę pokananemu wrogowi, który utrzymywał swoje przywileje za lojalność wobec niego jako władcy. Nielojalność była karana surowo.„Aleksander za wszelką cenę chciał pokazać, że poddanie się władzy macedońskiej powinno być dla jego przeciwników priorytetową opcją”. Podbój, podporządkowanie krain dzisiejszego Afganistanu zajęło Aleksandrowi  dwa lata. Starając się zapobiec rewoltom pozostawił satrapie Baktrii potężny oddział 10 tys. piechoty i 3500 jazdy. Wykorzystał też obecność tysięcy ludzi, których osiedlił w swych nowych miastach”. Ożenił się też (po raz pierwszy) z księżniczką baktryjską Roksaną, córką Oksyartesa. To małżeństwo umocniło jego panowanie na tych terenach więcej, niż jakikolwiek militarny podbój. 

W efekcie działań jakie podjął na tych terenach Aleksander, po jego śmierci kultura helleńska nie tylko nie upadła, ale przetrwała śladowo do naszych czasów. W wyniku walk „spadkobierców” po Aleksandrze satrapia baktryjska przypadła Seleukosowi I, jednemu z jego najbliższych towarzyszy, który założył wiele kolejnych miast wzmacniając kulturę grecką na dalekim wschodzie imperium. Po powstaniu Partów królestwo baktryjskie straciło kontakt z resztą Imperium Seleucydów i stało się samodzielnym państwem, poszerzając swe granice przez ponad sto lat, utrzymując swój helleński profil m.in. adaptując alfabet grecki do zapisu mowy baktryjskiej. Miejscowi lekarze w Kandaharze (hakimowie) wywodzą swoje pochodzenie od lekarzy, którzy przybyli tu z ekspedycją Aleksandra, a jego wpływ na te ziemie odczuwalny jest po dziś dzień.

 

Nizaryci

„Członkowie sekty trzymali się z pozoru prostej i niezawodnej strategii: zabić wszystkich, zwłaszcza przywódców możnych narodów, którzy w jakikolwiek sposób im się sprzeciwią. Przeciągali na swoją stronę młodych mężczyzn, gotowych zginąć w walce w zamian za obietnicę, że po śmierci pójdą natychmiast do raju, jako męczennicy za wiarę muzułmańską.” W założonych przez siebie blisko 100 warowniach na niezdobytych szczytach od Afganistanu po Syrię zakładali w nich specjalne ogrody, „gdzie odurzano młodzieńców wielką ilością haszyszu i innych nieziemskich rozkoszy. Później zapewniano młodym ludziom stały dostęp do haszyszu, żeby wymóc na nich posłuszeństwo i zrobić z nich nieustraszonych morderców.” Stosowanie narkotyków sprawiło, że miejscowa ludność zaczęła mówić o nich haszaszin, palacze haszyszu. Stąd właśnie pochodzi ich późniejsza nazwa „asasyni”. 

Armie mogolskie podbiły i podporządkowały sobie tereny na kórych pojawili się asasyni za czasów Czyngis-chana, ale kiedy jego wnuk Mongke-chan postanowił podbić Bagdad, kulturalną i finansową stolicę świata arabskiego, na drodze armi wiedzionej przez brata chanowego Hulegu, jednego z największych dowódców tamtych czasów, stanęli asasyni. Wielki Mistrz Nizarytów wysłał do Karakorum posłów z ofertą rzekomego poddania, ale byli to raczej skrytobójcy, którzy mieli zabić wielkiego chana. Mongołowie udaremnili zamach, a chan postanowił doszczętnie zniszczyć sektę i zburzyć jej warownie. Hulegu zastosował taktykę przerażenia potęgą i dobrodziejstwem łaski. Wojska runęły ze wszystkich stron na Alamut, najważniejszą warownię asasynów, podczas gdy jednocześnie do imama sekty wysłana została informacja o łasce w przypadku poddania.  19 stycznia 1256 roku imam poddał się wojskom Hulegu. Wiosną 1257 roku wszystkie fortece asasynów padły. „Po zniszczeniu sekty asasynów armia Hulegu przetarła sobie szlak do Bagdadu, największego i najbogatszego miasta muzułmanów”.

Oblężenie Bagdadu ujawniło po raz kolejny zdolność Mongołów do improwizacji. Wykorzystali palmy daktylowe do miotania pocisków i rozpoczęli bombardowanie miasta. Hulegu zniszczył zapory i zmienił bieg Tygrysu, żeby zatopić obóz kalifa. Rozpoczęte w ostatnim tygodniu stycznia oblężenie zakończyło się kapitulacją 5 lutego 1258 roku. „Od założenia miasta minęło 515 lat. W dobie swej hegemonii Bagdad pochłonął cały świat, niczym nienasycona pijawka. Miasto poniosło wreszcie karę za przelaną krew i wyrządzone zło; krzywda została pomszczona. 

W ciągu zaledwie dwóch lat armia mongolska dokonała czynu, jaki – mimo wysiłków ponawianych przez dwa wieki – nie powiódł się ani europejskim krzyżowcom z Zachodu, ani Turkom seldżuckim ze Wschodu. Mongołowie podbili centrum świata arabskiego. Żadnym obcym wojskom nie udało się później zająć Bagdadu ani tym bardziej całego Iraku – aż do inwazji amerykańsko-brytyjskiej w 2003 roku. Czterdzieści lat od zajęcia Buchary przez Czyngis-chana do upadku Bagdadu to najczarniejsza karta w dziejach muzułmanów”.

 

Vigilia Pretium Libertatis

Obie historie rzucają odmienne światło na współczesnych nam Talibów, których asasyni byli moralnymi i religijnymi przodkami, światło które jednak się w jakiś sposób przenika i uzupełnia. Odwaga, konsekwencja, pomysłowość, improwizacja, rozmach, nieustraszoność to cechy, których nie brakowało ani armii Aleksandra, ani Hulegu. Działali przez zaskoczenie i z jasnym planem. Wiedzieli po co idą, jak zwyciężyć i jak po zwycięstwie zorganizować życie podbitych terenów. Oferowali pokój, wolność przekonań, wyznania i kultury, ale zdradzeni nie okazywali żadnej łaski mordując buntowników do ostatniego i niszcząć miasta, warownie przez nich zajmowane. Bezwzględność wobec zła odstraszała naśladowców. Czego my dziś nauczyliśmy się od naszych przodków? Czego możemy się od Aleksandra i mongolskich chanów nauczyć? W czym popełniliśmy błąd? Piszę my, bo przecież Polska jest częścią nie tylko NATO, ale przede wszystkim świata Zachodu, tej cywilizacji, która przyniosła światu wolność, dziś może nie zawsze źle rozumianą w rozbuchanej do granic absurdu tolerancji, ale jednak jest wolność, o której w swobodach codziennego życia mieszkańcy większej części świata mogą tylko pomarzyć. 

Za kilka dni będziemy obchodzili dwudziestą rocznicę ataków na World Trade Center. Będzie to najsmutniejsza z rocznic. Smutniejsza więcej niż ta pierwsza, bo po dwóch dekadach od ataku na wolny świat, przez decyzje amerykańskich demokatów poczucie względnego bezpieczeństwa, które z takim trudem odbudowywaliśmy w zaledwie kilka dni runęło jak Bagdad pod naporem Mongołów. W USA wyborów jesienią nie będzie, na zmiany nie ma nadziei. Talibowie mają czas, są jak złodziej, który spokojnie czeka i obserwuje, by włamać się w nasze życie w dogodnym momencie. My na ten moment nie będziemy przygotowani. Nie można bowiem żyć w lęku, że każdy dzień może przynieść śmierć w zamachu. Póki co, jeszcze nie poddał się Pandższir. Ostatnia nadzieja Afganistanu, ostatnia nadzieja Zachodu, ostatnia nadzieja Wolności…

Zemsta Talibów nie będzie czekać. Przez dwadzieścia lat przygotowywali się do przejęcia władzy. Zyskali mnóstwo nowych narzędzi, mają wsparcie zza granicy, nie tylko państw którym zależy na osłabieniu pozycji USA czy UE, ale także poszczególnych komórek terrorystycznych. Kiedy i z której strony nastąpi odwet? Nie będą się śpieszyć. Mają czas. Dwadzieścia minionych lat to był postęp technologiczny w różnych sferach, nie ominął on i Talibów. WTC przy tym, co nam szykują był tylko niewielkim fajerwerkiem. 

Ci zaś, którzy dziś namawiają do przyjmowania uchodźców niech mają świadomość, że ściągają na nas śmierć albo gniew Talibów. Przy wsparciu Putina, który de facto rządzi na Białorusi, jedyną opcją ratowania życia ludzkiego w Europie jest decyzja UE o wybudowaniu muru wzdłuż całej granicy wschodniej. Muru nie przed uchodźcami, bo tacy z Afganistanu samolotami do Mińska nie przylecieli, ale przed terrorystami, których obecność w Europie jest na rękę Chinom, Rosji i kilku innym reżimom. W przeciwnym razie zaczniemy liczyć ofiary po naszej stronie.
Nie udało się swtorzyć Królestwa Greko-Baktryjskiego w Afganistanie, jak Aleksandrowi, gdzie obok siebie żyły wspólnie i dla siebie dwie kultury Wschodu i Zachodu. Nie udało się zniszczyć sekty współczesnych asasynów jak wnukowi Czyngis-chana. Musimy chronić siebie, żeby spróbować ochronić tych, którzy pozostali tam, opuszczeni przez swoich sojuszników, przez nas, decyzją jednego człowieka – Joe Bidena.

 

Nie ma nadziei na pokój. Dlatego trzeba szykować się do wojny, bo jak głosi napis u wejścia do siedziby NATO w Mons: Vigilia Pretium Libertatis. 

tekst: Simon White
foto: Pixabay

Exit mobile version