Manchester City nie obroni trofeum, Real i Bayern w półfinale

Fot. PAP/EPA/ADAM VAUGHAN

Fot. PAP/EPA/ADAM VAUGHAN

Piłkarze Manchesteru City nie powtórzą ubiegłorocznego triumf w Lidze Mistrzów. W rewanżowym meczu ćwierćfinałowym po regulaminowych 90 minutach i dogrywce zremisowali z Realem Madryt 1:1, a następnie przegrali w rzutach karnych 3-4. W pierwszym spotkaniu było 3:3.

Rywalem „Królewskich” – z 14 zwycięstwami najbardziej utytułowanego klubu w historii rywalizacji o Puchar Europy – będzie Bayern Monachium. Niemiecki zespół pokonał w rewanżu Arsenal Londyn 1:0, a w Anglii przed tygodniem było 2:2. 

Drugą parę półfinałową po wtorkowych meczach tworzą Paris Saint-Germain, który wyeliminował Barcelonę Roberta Lewandowskiego, oraz Borussia Dortmund. 

Po losowaniu ćwierćfinałów parę Manchester City – Real określono mianem „przedwczesnego finału”. Pierwsze starcie na Santiago Bernabeu, zakończone remisem 3:3, mogło zadowolić najbardziej wybrednych fanów futbolu, a w zgodnej opinii ekspertów i mediów był to jeden z najlepszych meczów w historii Champions League. W rewanżu zachwytów i goli było mniej, ale dramaturgii nie brakowało. 

„Królewscy” przed rokiem w półfinale – po remisie (1:1) na własnym stadionie – w Manchesterze przegrali aż 0:4 i byli tłem dla gospodarzy. W środę wyglądało to dużo lepiej. Już w 12. minucie po akcji Brazylijczyków – podawał Vinicius Junior, a piłkę do siatki skierował – choć na „raty” – Rodrygo, goście objęli prowadzenie. 

Później przewaga miejscowych rosła z każdą minutą. Jeszcze w pierwszej połowie Norweg Erling Haaland trafił w poprzeczkę, a nieco przypadkowa dobitka Portugalczyka Bernardo Silvy minęła bramkę. Później kilka razy ze świetnej strony pokazał się bramkarz hiszpańskiego zespołu Andrij Łunin, ale nie zapobiegł stracie gola w 76. minucie, kiedy strzałem pod poprzeczkę wyrównał Belg B+Kevin de Bruyne. 

Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia w pojedynku dwóch trenerów, Carlo Ancelottiego z Realu i Josepa Guardili z City, z największą liczbą wygranych meczów w LM, choć Hiszpan zdecydował się na pokerowy ruch i zdjął z boiska swojego najlepszego snajpera – Haalanda. Później boisko z powodu kontuzji opuścić musiał Vinicius Junior. 

W konkursie „jedenastek” pierwszy pomylił się Chorwat Luka Modric, a później w roli głównej wystąpił Łunin. Ukraiński bramkarz obronił strzały Bernardo Silvy i Chorwata Mateo Kovacica, pokonał go jego vis a vis – Ederson, ale w piątej serii szansy nie zmarnował Niemiec Antonio Ruediger, który tym samym odkupił część win za błąd przy wyrównującej bramce mistrza Anglii. 

– Najważniejsze były mentalność i nastawienie. Wiele drużyn ugina się pod naporem City, a my to wytrzymaliśmy. Presja? Jak chcesz grać w Realu to musisz zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności, ale presji nie czujesz. Trener Ancelotti daje nam dużo wiary, pewności, spokoju i… wolności

– powiedział angielski piłkarz „Królewskich” Jude Bellingham. 

„The Citizens” dołączyli do szeregu drużyn, którym nie powiodło powtórzenie sukcesu w LM. Dotychczas jedynym zespołem, któremu ta sztuka się udała – i to dwukrotnie, w latach 2018-19, był… Real. 

W drugiej środowej parze ćwierćfinałowej także odpadła ekipa angielska, która również po losowaniu uchodziła za faworyta dwumeczu. Arsenal Londyn, ponownie z Jakubem Kiwiorem w rezerwie, uległ w Monachium Bayernowi 0:1, a że w pierwszym spotkaniu było 2:2, to „Kanonierzy” muszą co najmniej o rok odłożyć nadzieje na pierwszy od 2009 półfinał LM. 

Champions League to jedyna szansa dla Bayernu na zatarcie złego wrażenia po nieudanym jak dotychczas sezonie. W niedzielę Bawarczycy po 11 latach stracili – na rzecz Bayeru Leverkusen – tytuł mistrzowski, a wcześniej odpadli też z Pucharu Niemiec. Wiadomo, że z drużyną pożegna się trener Thomas Tuchel, ale może zostawić w gablocie cenne trofeum. 

Środowe spotkanie miało wyrównany przebieg. W pierwszej połowie najbliżej szczęścia byli Jamal Musiala z grającego bez kilku ważnych zawodników Bayernu i norweski pomocnik gości Martin Odegaard. Rozstrzygnięcie nastąpiło w 63. minucie, kiedy dośrodkowanie Portugalczyka Raphaela Guerreiro strzałem głową na gola zamienił Joshua Kimmich. 

Bayern zameldował się w półfinale LM po czterech latach. W 2020 roku, w edycji storpedowanej przez pandemię koronawirusa i jeszcze Z Robertem Lewandowskim w składzie, zwyciężył, pokonując w finale Paris Saint-Germain 1:0. 

– Zrobimy wszystko, by znów znaleźć się w finale, ale… taki jest cel każdego półfinalisty. Zespół spisał się wyśmienicie. Na początku dużo było piłkarskich szachów, ale w drugiej połowie chyba górę wzięło nasze pucharowe doświadczenie. Po ostatnich niepowodzeniach to wielki dzień dla zawodników, kibiców, sztabu, całego klubu

– skomentował Tuchel. 

Powtórka finał sprzed czterech lat jest możliwa, bo drugą parę półfinałową stworzą PSG i Borussia Dortmund. 

Francuski zespół odrobił z nawiązką stratę z pierwszego meczu, przegranego u siebie 2:3, zwyciężając na wyjeździe 4:1 Barcelonę z Lewandowskim w składzie. 

Zespół ze stolicy Katalonii pozostawał niepokonany od 27 stycznia, a sześć poprzednich spotkań, w tym dwa w Champions League, rozstrzygnął na swoją korzyść. Będzie musiał jednak poczekać co najmniej rok na awans do półfinału najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek w Europie, w którym ostatnio był w 2019 roku. 

Początek rewanżu w Barcelonie był wymarzony dla gospodarzy, gdyż w 12. minucie Brazylijczyk Raphinha dał im prowadzenie. Wszystko zmieniła czerwona kartka, jaką w 29. minucie zobaczył urugwajski obrońca Ronald Araujo. 

Jeszcze przed przerwą wyrównał wygwizdywany przez miejscową publiczność były zawodnik „Barcy” Ousmane Dembele, a w 54. minucie paryżanie objęli prowadzenie po strzale Portugalczyka Vitinhi. Później w roli głównej wystąpił największy gwiazdor PSG – Kylian Mbappe. W 61. minucie podwyższył na 3:1 z rzutu karnego, a w 89. czwartym golem przypieczętował awans swojego zespołu czwartym trafieniem. 

W drugim wtorkowym ćwierćfinale kibice obejrzeli jeszcze więcej goli, a sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Borussia przystępowała do rewanżu z Atletico Madryt po porażce na wyjeździe 1:2, ale już do przerwy – prowadząc 2:0 – odrobiła stratę z nawiązką. 

Między 49. i 64. minutą losy rywalizacji całkowicie się odwróciły – wówczas goście doprowadzili do remisu. Wkrótce nastąpił… kolejny zwrot. Tym razem dwie bramki w krótkim czasie zdobyli gracze BVB. Wynik 4:2 już się nie zmienił i to Borussia zagra znalazła się w czołowej czwórce. 

Zespół z Dortmundu nie grał w półfinale europejskich pucharów od pamiętnej edycji 2012/13, kiedy – z trzema Polakami w składzie – dotarł do finału LM, przegranego na Wembley z Bayernem Monachium 1:2. W tym roku decydujący pojedynek po 11 latach znowu zawita na ten słynny londyński obiekt… 

Półfinały rozegrane zostaną na przełomie kwietnia i maja oraz tydzień później. Finał – 1 czerwca.

Ancelotti: przed karnymi byliśmy pewni awansu

Trener piłkarzy Realu Madryt Carlo Ancelotti przyznał, że przed serią rzutów karnych w rewanżowym meczu z Manchesterem City w jego zespole panowało przekonanie o awansie do półfinału. „Po prostu nasz wysiłek i poświęcenie nie mogły nie zostać nagrodzone” – tłumaczył Włoch.

– Uwielbiam, gdy drużyna daje z siebie wszystko i poświęca wszystko w tak ważnych meczach jak ten

– podkreślił szkoleniowiec „Królewskich” po zakończonym remisem (3:3 i 1:1) dwumeczu, który lider hiszpańskiej ekstraklasy rozstrzygnął na swoją korzyść w konkursie „jedenastek” 4-3. 

To była słodka zemsta Realu, który w poprzedniej edycji LM w półfinałowym rewanżu został rozbity przez City 4:0. Teraz goście długo grali głęboko cofnięci i ograniczali się do prób kontrataków. 

– Wyciągnęliśmy wnioski. Wierzę, że nie było innego sposobu na pokonanie Manchesteru City na jego stadionie. Jestem dumny z tego, czego dokonaliśmy

– dodał Ancelotti, który podczas rzutów karnych nerwowo przechadzał się wzdłuż linii bocznej, aż do momentu, gdy niemiecki obrońca Antonio Ruediger zdobył decydującego gola. 

– Kiedy nadeszła seria rzutów karnych, byliśmy całkowicie przekonani, że przejdziemy dalej. Po prostu nasz wysiłek i poświęcenie nie mogły nie zostać nagrodzone. Jeśli wykonujesz odpowiednią pracą, wygrywasz. Broniliśmy się w tym meczu naprawdę dobrze. Tak, to prawda, chodziło o przetrwanie, ale powtórzę – celem był awans. Real to klub, w którym zawsze walczy się o znalezienie jakiegoś rozwiązania, nawet w sytuacjach, w których wydaje się, że nie ma wyjścia, że musisz polec. A nam się udaje. Real ma to coś, że często wychodzi z rozmaitych opresji, że dokonuje czegoś, na co już nikt nie liczy

– tłumaczył. 

Ancelotti podkreślił, że jego odpowiednik, trener Manchesteru City Josep Guardiola, mimo frustracji związanej z dominacją jego drużyny, która nie przyniosła pozytywnego zakończenia, z godnością przyjął odpadnięcie z rozgrywek. 

– Pep to dżentelmen, zawsze nim był i taki pozostanie. Pogratulował nam, życzył powodzenia i tak właśnie robi prawdziwy dżentelmen, człowiek z klasą

– przekazał Włoch. 

Kapitan Realu Nacho Fernandez powtórzył słowa trenera, że defensywa nie leży w DNA „Królewskich”, ale innego sposobu nie było. 

– Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej defensywy, zwykle jest na odwrót. Jednak gra na tym stadionie przeciwko tej wspaniałej drużynie wymaga poświęceń. Dziś możemy być dumni z tego, jak się broniliśmy. Wiele wycierpieliśmy, ponieważ City to bardzo silny zespół, który potrafi i kocha dominować, ale Real Madryt zawsze walczy do końca Teraz liczy się tylko to, że jesteśmy w półfinale. Liga Mistrzów pełna jest magicznych wieczorów. O takich spotkaniach marzy się od dziecka. Wciąż mam gęsią skórkę

– zaznaczył Nacho. 

Mimo niepowodzenia Guardiola, zgodnie ze słowami Ancelottiego, zachował spokój i nie miał pretensji do swoich piłkarzy, a nawet ich chwalił. 

– Przede wszystkim gratulacje dla Realu, głównie za solidność i solidarność w defensywie. Bronili bardzo głęboko, a zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Niczego nie żałuję, o nic nie mam pretensji. Zagraliśmy wyjątkowo dobrze we wszystkich elementach, ale niestety nie dało nam to zwycięstwa. Taki bywa futbol. Pewnie w każdej innej dyscyplinie przy tych wskaźnikach bylibyśmy ostatecznie górą

– ocenił Guardiola. 

W poprzednim sezonie drużyna z Manchesteru sięgnęła po potrójną koronę, triumfując w Premier League, Pucharze Anglii i Lidze Mistrzów. Teraz była na dobrej drodze do powtórzenia tego sukcesu, co byłoby wydarzeniem bez precedensu. 

Po 3:3 tydzień wcześniej na Santiago Bernabeu już w 12. minucie rewanżu Rodrygo dał prowadzenie gościom. Mistrz Anglii odpowiedział tylko trafieniem Belga Kevina de Bruyne w 76., choć liczby wskazują na wyraźną przewagę miejscowych, np. w strzałach 33-8 czy w rzutach rożnych 18-1. 

Seria rzutów karnych rozpoczęła się po myśli „The Citizens”, bo pierwszy „jedenastki” nie wykorzystał Chorwat Luka Modric. Później jednak ukraiński golkiper Andrij Łunin obronił strzały Portugalczyka Bernardo Silvy, który kopnął w sam środek bramki, i Chorwata Mateo Kovacica, a w piątej kolejce kropkę nad i postawił niemiecki obrońca Antonio Ruediger, który wcześniej popełnił błąd przy straconym golu. 

– Piłka nożna polega na strzelaniu goli, a rywale z rzutów karnych radzili sobie z tym nieco lepiej od nas. Wcześniej jednak nasza gra, zaangażowanie, starania, po prostu wszystko było wyjątkowe

– zaznaczył Guardiola. 

– Rzuty karne to loteria. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. My ten mecz powinniśmy wygrać wcześniej, ale nie wykorzystaliśmy szans, jakie sobie wypracowaliśmy. Zagraliśmy najlepiej jak potrafiliśmy, ale to nie wystarczyło

– dodał. 

Już w sobotę jego piłkarzy czeka kolejny ważny sprawdzian – w półfinale Pucharu Anglii zagrają na Wembley z Chelsea Londyn. 

– Jak zawsze postaramy się wypaść najlepiej jak potrafimy. Półfinał Pucharu Anglii zobowiązuje. Ale najpierw musimy odpocząć, przetrawić odpadnięcie z Champions League

– zakończył hiszpański szkoleniowiec. 

Manchester City sześć kolejek przed zakończeniem rozgrywek jest liderem angielskiej ekstraklasy, z dwupunktową przewagą nad Arsenalem Londyn i Liverpoolem.

Brytyjska prasa: porażki rozczarowujące, ale nie niesprawiedliwe

Odpadnięcie obu angielskich klubów w ćwierćfinałach piłkarskiej Ligi Mistrzów jest rozczarowujące, ale nie niesprawiedliwe, bo Manchester City nie potrafił zadać Realowi Madryt decydującego ciosu, a Arsenal był jednak słabszy od Bayernu Monachium – ocenia brytyjska prasa.

Czwartkowy „The Times” pisze, że droga na londyński stadion Wembley, gdzie odbędzie się tegoroczny finał Ligi Mistrzów, pozostaje w zasięgu wzroku Manchesteru City, ale już tylko z powodu Pucharu Anglii, bo wraz z decydującym rzutem karnym w wykonaniu Antonio Ruedigera, marzenia o drugiej z rzędu potrójnej koronie runęły w gruzach. 

Jak zwraca uwagę, Real po raz siódmy w historii Pucharu/Ligi Mistrzów wyeliminował obrońcę tytułu i w każdej z poprzednich sześciu takich sytuacji, udało mu się później sięgnąć po trofeum, zatem mało kto teraz obstawiać będzie, że nie zrobi tego ponownie. 

„The Times” nie zgadza się z oceną menedżera Manchesteru City Pepa Guardioli, który mówił, że jego zespół zagrał wyjątkowo w każdym elemencie, ale nie zdołał wygrać.

– To jednak upiększanie sytuacji. City przeprowadziło 120 ataków, podczas gdy Real miał ich 19 w trakcie zapierającej dech w piersiach rywalizacji i miał przewagę w rzutach rożnych 18 do 1, ale nieustającemu charakterowi ich ataku nie dorównywała bezwzględność potrzebna do złamania obrony gości więcej niż jeden raz

– zauważa. 

Również „Daily Telegraph” ocenia, że akceptacja porażki przez Guardiolę, związana z tym, do jakiego stopnia Real Madryt zdominował jego zespół, jest nieuzasadniona i można się zastanawiać, czy naprawdę piłkarze Manchesteru City nie mogli zrobić więcej. Gazeta rozważa też, czy ściągnięcie z boiska Erlinga Haalanda i Kevina De Bruyne – nawet jeśli ten pierwszy był niewidoczny w meczu – było dobrym pomysłem, bo w końcówce angielskiemu zespołowi brakowało piłkarza, który zadałby decydujący cios. 

– W zeszłym roku o tej porze wydawało się, że City wygrywając 4:0 u siebie z Realem w drugim meczu półfinałowym, wywołało pewnego rodzaju zmianę układu sił w Lidze Mistrzów. Teraz wydaje się, że mogło to być tylko tymczasowe

– pisze dziennik. 

„The Guardian” natomiast zwraca uwagę na wiarę, którą mieli piłkarze Realu Madryt w to, że są w stanie wygrać na Etihad Stadium, co w ostatnich sezonach udaje się bardzo niewielu drużynom. Przypomina, że Manchester City jest niepokonany na własnym obiekcie od 17 miesięcy, a w Lidzie Mistrzów po raz ostatni przegrał u siebie w 2018 roku. 

Jeśli chodzi o mecz Arsenalu z Bayernem Monachium, gazety zgadzają się co to tego, że małe detale okazały się tym, czego zabrakło londyńczykom do awansu, a biorąc pod uwagę aktualne problemy niemieckiego zespołu, odpadnięcie „Kanonierów” należy postrzegać jako niewykorzystaną szansę. 

– Bayern Monachium, czujący ból po utracie korony w Bundeslidze, wściekły z powodu osłabienia swojej wielkości i dominacji, przechodzący tak zły sezon, że jego menedżer Thomas Tuchel jest już skończony, pokazał tutaj, że wciąż jest siłą, z którą należy się liczyć, docierając po raz pierwszy od czterech lat do półfinału Ligi Mistrzów. Młody Arsenal Mikela Artety przez większość meczu co najmniej dotrzymywał kroku i nie stracił nerwów; jeśli czegokolwiek im zabrakło, to momentów, które mogłyby przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę, zarówno w pierwszym meczu, jak i tutaj

– ocenia „The Times”

„Daily Telegraph” pisze, że odpadnięcie z Bayernem Monachium – co samo w sobie nie przynosi ujmy, biorąc pod uwagę klasę przeciwnika, ale to jednak Arsenal był faworytem dwumeczu – oraz ligowa porażka z Aston Villą Birmingham, redukująca szanse na mistrzostwo Anglii, spowodują, że powrócą pytania, czy zespół Artety jest gotowy udźwignąć wyzwanie w decydujących momentach. 

– Arteta mówił o „niewiarygodnej okazji” do zmiany historii; o pisaniu przez Arsenal „własnej historii”, ale wyniki pokażą, że zawalili swoją szansę. Tak, to młody, energiczny zespół, który bez wątpienia robi ogromne postępy z sezonu na sezon, ale szanse są po to, by je wykorzystywać, zwłaszcza gdy mogli dotrzeć do ostatniej czwórki po raz pierwszy od 2009 roku. I to właśnie odróżnia najlepszych od reszty. Może to i trochę więcej doświadczenia

– przekonuje gazeta. 

„The Guardian” pisze, że to był wieczór, w którym Bayern Monachium udowodnił, że kiedy nadchodzi Liga Mistrzów, jest zupełnie innym zespołem, a być może nekrologi dla przeżywającej problemy potęgi zostały napisane zbyt szybko, bo wciąż ma on jeszcze w pamięci mentalność seryjnych zwycięzców.

– Mimo to, była to stracona szansa dla Mikela Artety i jego zawodników. Arsenal miał mocne podstawy po dobrej pierwszej połowie, ale po przerwie był gorszy i pozostawił wrażenie wyraźnie bezbarwnego

– komentuje. 

Gazeta podkreśla, że już sama pierwsza od 2010 roku obecność Arsenalu w ćwierćfinale Ligi Mistrzów powinna sprawić, iż nie można ich występu w tych rozgrywkach nazwać porażką. Jednak Arteta z pewnością stanie przed trudnym zadaniem podniesienia swoich graczy na duchu po tygodniu, który i w kraju, i za granicą przyniósł nieskończenie mniej niż obiecywał.

Exit mobile version