Trójkowi kabareciarze twierdzili swego czasu a’rebours, że „skojarzenia to przekleństwo”, ale przecież historia jest(?) nauczycielką życia, bez względu na czas i skalę. Oto w zamierzchłych latach 70. ubw. w czasie letnich egzaminów wstępnych na lubelską AM, wśród licznych kandydatów i ich rodzin „grasował” sprytny i skuteczny do czasu, acz czarujący oszust. I tu jestem winien szczególnie młodym Czytelnikom kilka wstępnych informacji do tej pitavalowej opowieści z sądowym finałem, choć losy skazanego… Ale nie uprzedzajmy faktów.
Otóż Akademia lubelska, podobnie jak inne nieliczne wówczas uczelnie medyczne w Polsce, kształcąca głównie lekarzy, co roku była oblegana przez kandydatów w proporcjach kilkudziesięciu na jedno miejsce. Zaś powszechna dość opinia głosiła, że szanse kandydatów bez „pleców” lub też łapówek są bliskie zeru. I tu wkraczał nasz bohater, o którym powiedzieć, że „grasował” wg. slangu milicyjno-prokuratorskiego było jednak niejaką przesadą. Bonifacy K. był bowiem młodzieńcem o gładkiej powierzchowności (niebieskooki blondyn w okularach), schludnie ubranym, elokwentnym, uprzejmym i inteligentnym, słowem wzbudzającym zaufanie, szczególnie zaś u rodziców kandydatów na lekarzy.
Delikatnie zatem nielicznym wybranym dawał ów do zrozumienia, że może pomóc ich pociechom w staraniach o upragnione miejsce na studiach. Od nich, nielicznych zrazu pobierał znaczne kwoty, wszystko skrzętnie notując i … czekał na oficjalne wyniki. Po fakcie skrupulatnie oddawał łapówki tym, których pociechy się nie dostały. Przy czym ci szczęśliwcy z listy przyjętych, którzy skorzystali z oferty Bonifacego byli święcie przekonani, że to on tego dokonał. Ów genialny w swej prostocie proceder (znowu slang) trwał 3 lata, aż do momentu kiedy delikwent powodowany chciwością stracił czujność i nie zwrócił pieniędzy wszystkim, których dzieci się nie dostały. Ci z kolei wszczęli raban u władz uczelni wg. wzoru: „Jak to, przecież zapłaciliśmy?!” Reszty pewnie Państwo się domyślacie, jakkolwiek plotka głosiła, że z niewątpliwych zdolności sądownie skazanego skorzystała ponoć SB.
Zaś odpowiedź na zasadnicze dziś zgoła pytanie dotyczące tej historii o morał, lub choćby podobieństwo, czy też skojarzenie z naszą aktualną rzeczywistością, nie tylko wszak polityczną, pozostawiam jak zwykle Państwa domysłom i interpretacjom, ciągle jeszcze wolnym. Dopóki europejska „milicja myśli” im. Altiero Spinellego Wam tego nie zakaże w imię wolności, miłości i tolerancji (represywnej rzecz jasna!) oraz praworządności (sic!). Swoją drogą jak ten Orwell to wszystko przed 83. laty („Rok 1984”) zgrabnie przewidział.
A ja sam pisałem o tym jeszcze w kwietniu br. w felietonach „Spinelli” i „Marsz przez instytucje”(zachod 24.pl). Choć mój przyjaciel twierdzi, że cytowanie samego siebie to najgorszy rodzaj publicystycznego narcyzmu, toteż pozostawię Państwa z powyższym adresem nieskromnie twierdząc, że zawarte tam tezy są dziś jeszcze bardziej aktualne, a niewczesny wydawałoby się żart o przemianowaniu majowych Marszów Szumana na Marsze Spinellego jest dziś bardziej realny niż śmieszny. W związku z tym tak podzielność uwagi jak i świadomość swoistych „naczyń połączonych” między polityką krajową i globalną, a w szczególności europejską jest naszym szczególnym obowiązkiem. Nawet jeśli „skojarzenia to przekleństwo”…