Choć ta likwidacja jest fikcją (przyznaje to między wierszami w komunikatach sam pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz z doświadczeniem w UOP) i łamie prawo (nie można likwidować powołanego ustawą bez zmiany ustawy), pozycja likwidatora daje dużą i uznaniową swobodę. Pozorna likwidacja, ale straty bardzo realne. Na miejscu pułkownika nie spałbym spokojnie
I tak, likwidacja zawiesza szczególną ochronę pracowników (zwolnienie np. kobiety w ciąży nie jest problemem), zasadniczo zabrania inwestycji i zobowiązań innych niż niezbędne do dokończenia procesu likwidacji. Nakazuje wezwanie wierzycieli, zebranie należności i spłatę zobowiązań. Likwidator może odpowiadać za zaciągnięte nowe zobowiązania całym swoim majątkiem osobistym, co jest słabym, ale jednak jakimś bezpiecznikiem.
Działalność likwidowanego (latami?) podmiotu będzie trudna. Nikt rozsądny ze spółką w likwidacji żadną korzystną dla likwidowanego podmiotu umową się nie zwiąże. Z płatnością przelewem poniżej ustawowego limitu transakcji też kontrahenci będą ostrożni. A kto wystartuje do 2-letniego przetargu np. na ochronę w sytuacji takiej niepewności? Zostaną podtrzymujące życie umowy krótkoterminowe. Dobrze w tych realiach będą mogli czuć się tylko „znajomi króliczka” dysponujący insiderską wiedzą z czeluści ministerialnego intelektu.
Fakt, likwidację można cofnąć, ale wielu jej skutków się nie da. Rynkowa i ekonomiczna pauperyzacja mediów narodowych (publicznych) będzie już nieodwracalna, a naprawienie tych szkód potrwa lata. A skoro jakiś podmiot straci, to warto zapytać, kto zyska.
No i wreszcie – jeśli ktoś dowiedzie, że likwidacja od początku jest pozorna, ale powstałe straty są realne, kto poniesie odpowiedzialność? Na miejscu pułkownika od kultury nie spałbym wcale spokojnie. W ogóle bym nie spał.
Ktoś pewnie czytając ten tekst do tego miejsca myśli – „broni gość swego stołka i apanaży”. Stołka – pewnie tak, bo wygodny i trochę się do niego przywiązałem przez lata spędzając na nim niekiedy kilkanaście godzin na dobę. Apanaży? Jeśli ktoś uważa, że biedronkowe zarobki rekompensowały rozpętywany przez politycznych knurów i lochy hejt na Radio, na mnie, na moich współpracowników (różnej zresztą orientacji światopoglądowej), to sam chyba nienajwyżej się ceni.
I jeszcze tytułem przypisu.
Swą tępą radość z likwidacji wyraziła wczoraj na portalu “X” Krystyna Sibińska (aż 19 415 głosów w ostatnich wyborach), nota bene od lat związana z prywatnym medium w Gorzowie. Jak napisała, cieszy się z likwidacji Radia Zachód, bo “nie dało się go słuchać”.
Proszę Pani: moim skromnym zdaniem (konwencja felietonu mi na to pozwala) to Pani nie da się od lat już słuchać i w działalności poselskiej na rzecz Lubuszan, czy szerzej Polaków, nie ma się czego od dawna doszukiwać. Zrobiła Pani swym bełkotem w piąteczkowy wieczór dużą krzywdę wielu ludziom. I mniejsza o publicystykę, która może, ale nie musi się Pani podobać, ale którą jednak swą działalnością publiczną Pani współtworzy. Gorzów i okolice mają dwóch parlamentarzystów. Byłoby mi wstyd, że jednym z nich jest właśnie Pani. Na szczęście to nie mój problem.