Freud Zygmunt nie we wszystkim był maniakiem seksualnym, któremu wszystko kojarzyło się erotycznymi igraszkami. Poza szukaniem związku mokrych snów z podświadomym życiem prokreacyjnym doszukał się w mrokach naszych czaszek niekontrolowanych zwierzęcych pierwotnych programów. Jako, że mózg wbrew potocznej opinii nie po to jest nam dany aby zajmował się myśleniem. On ma nam życie ułatwiać, czynić je łatwym i przyjemnym. Stąd bezwiedne odruchy i odruchowe skojarzenia. Psycholodzy, szczególnie ci dla których Freud jest guru, mają swoje sposoby, aby zarabiać kasę na grzebaniu się w tych psychologicznych miazmatach. Nam zwykłym użytkownikom psychologii z dopiskiem „kuchennej”, wszelkie niuanse doszukiwania się we wszystkim impulsów pochodzących gdzieś z okolicy krocza, są, rzecz oczywista, niedostępne intelektualnie. Ich używanie przez nas przypominałoby używanie smartfona do rozłupywania orzechów kokosowych. Tym niemniej w mowie potocznej i równie potocznym rozumieniu psychologii występują tak zwane freudyzmy. Zjawisko zwane freudyzmem, rzecz jasna dla psychologicznych profanów nie ma wartości naukowej. Ma za to wartość publicystyczną, której nie zawaham się niniejszym użyć.
Otóż karuzelowy marszałek i cała rzesza totalnych demokratów mówiąc o potrzebie naprawy państwa i podniesienia go z kompletnej ruiny, nieustannie ma na ustach wysokie zarobki zatrudnionych w spółkach skarbu państwa. Mówią o „tłustych” kotach, o horrendalnych gratyfikacjach, siedzą niczym owsiki, nie powiem gdzie, w kieszeniach polityków wrogiej pisowskiej opcji i z płomieniami żądzy liczą, liczą, i liczą, ile to oni nie zarabiają. W hunwejbinowskim zapale wołają o odcięciu od „koryta”, prywatyzacji, skończeniu z uwłaszczaniem się na spółkach skarbu państwa. Wszystko w imię naprawy państwa. Ich pożądanie tych wszystkich finansowych dóbr prowadzi do psychicznej nierównowagi. Do poważnych zaburzeń postrzegania rzeczywistości.
Wszak gdyby mieli odrobinę inteligencji, jako, że ta odpowiada za trzymanie języka na wodzy, wiedzieliby, że po objęciu władzy te wszystkie dobrodziejstwa systemu synekur stworzonego przez poprzedników, wpadną w ich lepkie łapki. Posiadanie choćby jednej kropli zagłobowskiego oleum, w głowie, sprawiło by, że milczeli by o możliwości owych beneficjów jakie dają politykom spółki skarbu państwa. Za to z troską rozprawialiby o konieczności poprawienia kontroli państwa, ściślejszym powiązaniu, fachowym nadzorze, lepszym dbaniu o zyski i tych wszystkich propaństwowych bredniach zamulających elektorat przekonaniem, że politycy mają dusze charytatywnością przepełnione.
A tak wyłazi z przedstawicieli totalnej demokracji szczera prawda o ich złodziejskich charakterach, o potrzebie nachapania się, dorwania do synekur, rozkradzenie (jak inaczej się nie da) wszystkiego co wpadnie w łapy. Taka liberalno – europejska wersja krasnoarmiejców. A po nich choćby potop.
Zatem szanujmy Freuda, choć był seksualnym maniakiem.