Żart na 10

Żart na 10 Radio Zachód - Lubuskie

Pixabay

Okazuje się, że kabaret, który generalnie zredukował swoje ambicje do prowokowania rechotu na widowni preferującej żarty z gatunku discopolowych, może inspirować edukacyjnie. Nie przeczę, że bywa kabaret o wyższych ambicjach, celowo dymiący jak Piecyk w „Zielonej Gęsi” u Gałczyńskiego, dydaktycznym smordkiem. Nie przeczę, że są takie ewenementy. Są jednak również i takie wypadki, że kabareciarz z niejasnych powodów zostaje samorządowcem. Taka ścieżka kariery u kabareciarza, nie powinna dziwić, bo co może innego robić w życiu człowiek, który żył z rozśmieszania innych. Robi zatem dalej to, co najlepiej umie. Śmieszy, nadal, z tym, że inaczej.

Tym niemniej jednak, jak to w dramacie życia, są sprawy śmieszne i są sprawy smutne. Bo w samorządzie znacznie trudniej kogoś rozśmieszyć, a niektórych można żartem zirytować. Szczególnie kogoś z opozycji, szczególnie w Zielonej Górze, centrum Kabaretowego Zagłębia. Bo czasem zgodnie z wyświechtanym jak flanelowe ineksprimable porzekadłem, najmniej śmiesznie jest pod latarnią. Tu pozwolę sobie nadużyć poczucie humoru Prezydenta Janusza Kubickiego, samorządowego władcę Kabaretowego Zagłębia, którego obsadziłem niniejszym w roli latarni.

W okolicznościach kabaretowo-samorządowej ekologii, w której zaciera się granica tego co jest samorządem, a co kabaretem, ktoś, zapewne nieżyczliwy, co w życiu politycznym jest normą, czytając zbyt wnikliwie oświadczenie majątkowe kabaretowego radnego, odkrył żart, a dokładniej żarcik, polegający na tym, że radny złamał artykuł 10 Kodeksu Wyborczego. Artykuł ten daje bierne prawo wyborcze do rady gminy jedynie mieszkańcom tej gminy. No ale jak to w kabarecie, żart polega, zgodnie z tym co twierdzi Alosza Awdiejew, na wprowadzaniu odbiorcy w jedną rzeczywistość, a potem pokazywaniu mu że jest w rzeczywistości innej.

Ale tu nie idzie o teorię i egzegezę żartów. Nie idzie także o radnego, któremu ostatecznie inkwizycyjnie, a zatem wyprana radykalnie z poczucia humoru, nastawiona rada miasta, jak to się zgrabnie i elegancko mówi, wygasiła mandat. Nie o to chodzi – powtarzam. Chodzi raczej o to, że dzięki tej moim zdaniem, zabawnej sytuacji, w której radny przeświadczony o życiu w jednej rzeczywistości, został brutalnie obudzony w rzeczywistości zgoła odmiennej, zapoznałem się z Kodeksem Wyborczym. Choć rozumiem, że dla kogoś z odmiennym poczuciem humoru, wygaszanie mandatu do śmiesznych nie należy, szczególnie kiedy jest się wygaszonym radnym. A już szczególnie kiedy jest się bohaterem żartu opowiedzianego przez kogoś innego.

Kodeks Wyborczy ma ciekawą z poznawczego punktu widzenia cechę. Wszyscy się na nim znają, a nikt go nie czytał. Mam wrażenie, że zachodzi tu podobieństwo z Konstytucją. Rozumiem nawet tę powszechną u polityków znajomość rzeczy wywiedzioną z relacji z drugiej, a nawet trzeciej ręki. Większości politykom wystarcza bowiem, że znają kogoś, kto zna kogoś, kto przeczytał coś. W końcu poziom czytelnictwa w Polsce bliski jest poziomowi wskazującemu na wtórny analfabetyzm i nie można oczekiwać, aby każdy radny przeczytał Kodeks Wyborczy. W końcu to nuda i nic śmiesznego, więc po co czytać.

Exit mobile version