Wielu komentatorów wywołanej covidem sytuacji politycznej zdaje się nie rozumieć rzeczywistości. A rzeczywistość kreowana jest z jednej strony przez ewidentne niebezpieczeństwo jakim jest nieznany wcześniej wirus, a z drugiej przez presję pokolenia ludzi, dla których poważne kataklizmy jak wojna, epidemie, klęski żywiołowe są jedynie opowieściami starych zgredów.
Dostatek, wręcz konsumpcyjny raj, w jakim żyją społeczeństwa Zachodu, a na skraju którego, od jakiegoś czasu, żyją młodzi Polacy, sprawia, że młode roczniki społeczeństwa współczesnego mają mentalność, którą ja nazywam tabletkową. Cywilizacja bowiem, pędząc na złamanie karku w rozwojowym amoku, na wszystkie znane dolegliwości wynalazła cudowne wprost pigułki. Na kaca, na syndrom niespokojnych nóg, na obżarstwo, na apetyt, na bezsenność, na spędzanie płodu, na zwapnienie kości, na mocny korzeń i tysiące mniej lub bardziej realnych problemów jakie trapią nowoczesnego Europejczyka.
I nagle nad ten konsumpcyjny raj spada epidemia, niczym grad na sad tuż przed zbiorem. Tłucze po liściach i dojrzałych owocach, niemiłosiernie, a mieszkańcy tego konsumpcyjnego raju, nauczeni, rozwiązywania problemów pigułką, nie dostają jej. Ba nie można jej nawet nigdzie kupić. Raj nie jest przygotowany na epidemię. Rozmiękczeni wieloletnim dobrobytem, zniewoleni rozdawanym przez państwo i przez lata socjalem, rozkapryszeni Europejczycy, żądają od władzy jak od bankomatu, zawsze gotowego wesprzeć w potrzebie, skutecznego działania.
Owej metaforycznej pigułki. Państwo zaś w mięciutkim pancerzu biurokratycznego sadełka, nie ma niczego na stanie. A grad wali i końca nie widać. Władza liczy jedynie straty i kłamie, że sobie poradzi. No bo przecież wybory, słupki popularności, demokracja i ten tego. Słowem koniec beztroskiej zabawy. I nie wiadomo, czy ludności zmienić pampersa, czy walić ją dechą po łbach, aby zmądrzała.
Rzecz oczywista w raju zawrzało. Jak to? Władza nie zmienia pampersa, nie daje pigułki, a zamiast tego nakłada kagańce, zniewala kwarantannami, zabrania chodzenia na piwo, wyjazdu na wakacje. A to jakim prawem?! Rozlegają się więc okrzyki, że tyrania, że terror, że odbieranie wolności. Demonstracje na majdanie, jedna za drugą. Jeden chce grzechotki, a inny lalki co sika i płacze. Sielanka tak nagle się zakończyła, a przecież miała trwać do końca świata i 3 dni dłużej. Filozofia róbta co chceta, według której tak pięknie się żyło, wypięła zadek na publikę skłonną do taplania się w błotku, jako namiastce wyzwolenia. Władza w strachu, że wyborcze masy postawią ptaszki nie w tych kratkach co trzeba. Miota się od ściany do ściany. Wszyscy szukają pigułki szczęścia, aby ją tłumowi rzucić i zatkać nią, za przeproszeniem, ryj.
I zjawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czarodziej z krainy Cudownych Medykamentów, z pigułką szczęścia, na którą tak wszyscy czekali. Na gumnie poruszenie, bo jedni pędzą do kolejki, aby się zaszczepić, a inni grymaszą, że nie czerwona i mało słodka. Władza nie wie jak zdziecinniałym do cna tłumom dogodzić, czy liczyć na entuzjazm, czy wciskać pigułki na siłę. Bombarduje lud propagandą z ust profesorów od lat biorących pod stołem granty od czarodziejów z krainy Cudownych Medykamentów i analizuje słupki poparcia.
A lud jak to lud, przyzwyczajony do darmowych lizaków, zawsze będzie narzekać i chcieć więcej.
Autor: Krzysztof Chmielnik
Fot. Pixabay