Monteskiusz nieznany

Monteskiusz nieznany Radio Zachód - Lubuskie

fot. pixabay

Reportaż Grażyny Walkowiak, emitowany na antenie Radia Zachód, dotyczący dramatu w zielonogórskim DPS’ie, wstrząsnąć może każdym, kto ma w sobie choćby wątły ślad po wrażliwości na ludzkie cierpienie.

Nasza koleżanka redakcyjna, w której głosie słychać nieprofesjonalną, a prywatną zgoła i słuszną emocję, ujawniła ludzki dramat starych ludzi. Ratujemy klimat, bezdomne psy, hodowane na futra norki, seksualnych odmieńców, drzewa, litujemy się nad czarnoskórymi w USA, a starzy ludzie umierają we własnych odchodach.

Nie mam zamiaru dymić kadzidłem moralizatorskim i przypisywać nikomu moralnych cenzurek. Nie będę wynajdywać czy piętnować winnych. Tym bardziej, że w tle kryzysu zielonogórskiego DPS majaczą polityczne interesy. To co mną wstrząsa, w sposób szczególny, to fragment reportażu, w którym jego autorka informuje słuchaczy, że w obawie przed konsekwencjami wielu jej rozmówców ma zmienione głosy.

Gdzieś z tyłu głowy mam myśl Monteskiusza, którego mają na ustach rozmaici obrońcy demokracji, którzy tak naprawdę nigdy jego dzieła „O duchu praw” nie czytali, nawet we fragmencie, a którego bez sensu przywołuje się  jako autora instrukcji o trójpodziale władz. Otóż tenże Monteskiusz, pisze (tłumaczenie Tadeusza Boya-Żeleńskiego) w księdze 3 i rozdziale 3, o demokracji, której wcale nie był apologetą, że: tu cytuję „Ale w rządzie ludowym trzeba jednej sprężyny więcej, a jest nią CNOTA.”

I dalej „Kiedy ta cnota zanika, ambicja wciska się do serc zdolnych ją odczuć, a chciwość do  wszystkich. Pragnienia zmieniają przedmiot; nie kocha się już tego, co się kochało. Ludzie byli wolni z prawami, chcą być wolni przeciw prawom. Każdy obywatel jest jak niewolnik zbiegły z domu pana. To, co była zasadą, zowie się surowością; co było prawidłem, zowie się spętaniem; co było szacunkiem, zowie się lękiem”. Napisał to w roku 1748.

Cnota to dzisiaj jakość deficytowa. Jest zatem tak, jak słusznie przewidywał Monteskiusz, staliśmy się niewolnikami zbiegłymi z domu pana. Bo czy człowiek wolny, kiedy staje w obronie swojego seniora, którego powierzył innym, aby sprawowali nad nim opiekę, boi się stanąć w jego obronie, kiedy wie, że ów gnije żywcem. Tyle się nam mówi o społeczeństwie obywatelskim, o naszych podobno naruszanych wolnościach, ale kiedy należy domagać od publicznej instytucji elementarnego szacunku do innych, prosimy dziennikarza o zmianę głosu lub nieujawnianie nazwiska. Dlaczego ujmując się za skrzywdzonymi w słusznej sprawie tak bardzo pragniemy być anonimowi?

Odpowiedź jest jedna, jasna i oczywista. Jako społeczeństwo mamy mentalność niewolnika. Boimy się nauczyciela, boimy się pielęgniarki, boimy się …., boimy się każdego. Tak na wszelki wypadek. Boimy się własnych myśli. Boimy się samych siebie, aby się nie narazić. I nie zwalajmy tego na władzę, na polityków. To my stworzyliśmy tą sytuację. Nie umiemy w demokrację tchnąć monteskiuszowskiej cnoty.

To jej brak sprawia, że kiedy już ktoś Januszowi Kubickiemu publicznie wygarnie, nie wiadomo czy z własnej inicjatywy, czy realizując jakąś mętną polityczną intrygę, wyłażą z nas bohaterowie odważnie dołączający do ujadającego tłumu. Bo tyle w nas odwagi co gromadnej bezmyślnej agresji. Tym jej więcej, im gęściejszy tłum, im bardziej jesteśmy no name.

A po tym jak już kogoś publicznie sflekujemy, ktoś coś dla siebie politycznie ugra, świat wraca do starej koleiny i w DPS’ach jest jak zawsze. Znowu się boimy.

 

Autor: Krzysztof Chmielnik

fot. Pixabay

Exit mobile version