Społeczeństwo obywatelskie, czyli frekwencja wyborcza jako sukces ?

Społeczeństwo obywatelskie, czyli frekwencja wyborcza jako sukces ? Radio Zachód - Lubuskie

fot.Pixabay

O zaskakująco wysokiej frekwencji wyborczej wypowiedzieli się już nieomal wszyscy. Do tego w tonie raczej zachwytu i sukcesu… demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i takiejże obywatelskiej świadomości oraz zaangażowania i obowiązkowości społecznej, cokolwiek miałoby to znaczyć.

 I ja odnotowałem ten fakt liczbowo-statystyczny (!!!), jako że od lat niemal 30. niezmiennie do udziału w wyborach zachęcałem, nadal zachęcam i zachęcał będę w przyszłości. Tyle że moim tekstom i audycjom na ten temat zwykle towarzyszyły postulaty edukacyjne zarówno w sferze prawa, jak ekonomii oraz wiedzy społeczno – politycznej. Bez tej wiedzy bowiem, choćby w zakresie podstawowym, taki masowy udział w tym swoistym plebiscycie podszytym emocjami w stopniu ekstremalnym zgoła, nie ma większego sensu. A tak właśnie było w ostatnich wyborach, dzięki czemu wygrany, podobnie zresztą jak co najmniej dwóch, a nawet w porywach trzech przegranych mogli ogłosić… sukces, nawet jeśli w tej grze (sic!) wygrany mógł być tylko jeden.

 Rzecz bowiem w tym, że stan społecznej, obywatelskiej (par exelance) świadomości, odpowiedzialności i wiedzy przez ostatnich kilkadziesiąt lat zmienił się minimalnie, co dowodnie pokazują stosowane badania socjologiczne, którymi nota bene mało kto sie dziś interesuje. A za czas jakiś może być jeszcze gorzej, bowiem w młodym pokoleniu panuje całkowite nieomal materii pomieszanie.

 Zaniedbania w sferze obywatelskiej edukacji mają oczywiście swoją długą, a nawet bardzo długą historię sięgającą wszak początków (fundamentów?) III RP. A tam np. kapitalizm kompradorski w pełnej krasie, złodziejskie prywatyzacje i afery, gigantyczni „paserzy” majątku narodowego, a wszystko to podlane ideowo – ideologicznym sosem i hasłami o „własnym domu”, „gospodarce rynkowej” etc. Ciekaw jestem np. ilu z naszych współobywateli wie, że osławiony, doktrynerski „plan Balcerowicza” nigdy nie istniał. Ten pan zwany profesorem firmował bowiem jedynie plan prof. Jeffreya Sachsa, dla którego był to jedynie „naukowy” eksperyment „na żywym organizmie”, niezbyt udany, wyjąwszy może nielicznych beneficjentów krajowych z dziwnymi życiorysami i obcy(?) kapitał. Tym bardziej, że naszym rodzimym fachowcom dźwięk tego nazwiska z dodatkiem słowa Harvard, skutecznie odbierał głos (poniekąd słusznie?!), ale i rozum. To tylko drobny, acz znaczący przykład, bowiem podobna sytuacja dotyczy prawa (fatalna „wielointerpretacyjna” Konstytucja z 1997r.) i rodzimej postpolityki pozbawionej w większości politycznej myśli, ale przecież nie „kombinacji”. Osobliwie zaś rynku medialnego, niezwykle istotnego edukacyjnie, który powstawszy w sposób koślawy nad wyraz (część za „nasze pieniądze” z FOZZ), dziś ma wciąż status „gorącego kartofla”. Choć przecież jego kształt byłby nie do pomyślenia w żadnym cywilizowanym i  demokratycznym (praworządnym?) państwie ! Czy zatem należy się cieszyć z tej wysokiej frekwencji, aż tak bezrefleksyjnie?

Exit mobile version