Chwalą się, że są przenikliwi, dalekowzroczni i nade wszystko rozumni. Utwierdzają swoich zwolenników, że spenetrowali prawdę o konsekwencjach geopolitycznego położenia naszego państwa i mają prawdziwą, realistyczną receptę, „aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. A jednak, nie wiedzieć czemu, odmawiają wyborcom ujawnienia różnic, tak jak je widzą,pomiędzy oboma kandydatami na urząd prezydenta. Nie chce podzielić się z rodakami swoją przenikliwością i politycznym rozumem ani kandydat Krzysztof Bosak, ani żaden inny ważny działacz Konfederacji. Dają tylko do zrozumienia, że ogarniają wprawdzie co się dzieje i co dziać się może po 12 lipca, ale za Chiny nie wyjawią kto jest większym złem (Trzaskowski czy Duda) i komu dadzą krzyżyk. Teoretycznie mogą jeszcze posłuchać red. Stanisława Michalkiewicza i zaznaczyć obydwu. Szanowny pan Redaktor podnieca się myślą, że gdy – dajmy na to – np. 2 miliony wyborców odda głos nieważny, to w szeregach targowicy i obozu rządowego zakotłuje się od wzajemnych oskarżeń. Zatem nieważne dla niego (doprawdy, nieważne dla chłodnego analityka i pierwszorzędnego publicysty?) kto zwycięży! Inkrustuje on często swoje felietony smakowitym powiedzeniem „każdy durak po swojemu s uma schodit”. Wychodzi na to, że każdemu, prędzej czy później, to pisane?
Krzysztof Bosak zakomunikował, że nie ujawni swoich preferencji, bo nie chce nagonić głosów żadnemu z kandydatów, którzy pozostali na placu boju. Mocno podkreśla, że nie widzi między nimi różnic, a z punktu widzenia partii to wszystko jedno kto wygra. Z punktu widzenia Polski to też wsio ryba? Doprawdy, nie ma różnic między Trzaskowskim a Dudą, które odpowiedzialny i propaństwowy polityk dostrzec powinien, tym bardziej że istnieją one obiektywnie? Czy to w ogóle możliwe, aby nie wiedzieć, że ten pierwszy jest reprezentantem „stronnictwa pruskiego”, a drugi zwolennikiem „stronnictwa amerykańskiego”? Grzecznie jest założyć, że pan Bosak nie tylko to wie, ale i potrafi wyobrazić sobie bardzo dobrze złe skutki dla naszego kraju wygranej ekipy współczesnych volksdeutschów. Zwycięstwo „stronnictwa amerykańskiego” także nas kosztuje niemało. Niczego Polska nie dostanie za darmo.
Oczywiście liderzy Konfederacji mogą się oburzać na to, że polska polityka jest obecnie zdominowana przez te dwa stronnictwa. Jednakże ani oni, ani żadne inne ugrupowanie nie zbudowało trzeciej opcji, która miałaby gwarancje poważnych graczy i zagościła w wyobraźni wielu wyborców. PO, Lewica, PSL, Hołownia są wspierani przez Berlin (budujący strategiczne partnerstwo z Rosją), a PiS przez USA. Konfederacja może próbować pozyskać gwarancje od jakiejś poważnej struktury, np. od H-K Stelle, czyli austriacko-węgierskiego wywiadu, który już raz wniósł „wkład” do niepodległości Polski. Och, zapomniałem się, H-K Stelle od ponad 100 lat już nie istnieje. No to rzeczywiście kłopot. Przedwojenna Polska próbowała utwardzić naszą państwowość złudzeniami gwarancji Francji i W. Brytanii. Skończyło się największą w naszych dziejach tragedią, której skutki paraliżują nas do dzisiaj. Rządy sanacyjne skończyły się haniebnie. Na moście granicznym na Czeremoszu 18 września 39 r. płk Bociański zatrzymał samochód z uciekającym naczelnym wodzem Śmigłym. Nie przejął on się rozpaczliwym gestem pułkownika i uciekł do Rumunii, a wołający o honor wojska strzelił sobie w pierś. Czy może być bardziej przejmujący obraz upadku II RP.
Dzisiaj możemy zupełnie podporządkować się Niemcom i UE albo wykorzystać na swoje dobro rozjeżdżanie się interesów Berlina i Waszyngtonu. Wykorzystać, aby w niepewnych geopolitycznych okolicznościach próbować zbudować siłę gospodarki oraz państwa, lawirując i wyzyskując amerykańskie zainteresowanie powołaniem Trójmorza, czyli oddzieleniem Rosji od Niemiec państwami Europy Środkowej, zaprzyjaźnionymi z USA.
Jeśli Konfederacja chce przezwyciężyć dominację PO i PiS, to musi pokazać realistyczną i atrakcyjną drogę związania Polski z partnerami, którzy ułatwią jej bezpieczeństwo i rozwój. Zamiast tego jej liderzy tracą czas i energię na rozpamiętywanie złego ich traktowania i lekceważący do nich stosunek obozu rządowego, a także opozycji, z PO na czele. Skarżą się, że prezydent Duda nie zaprosił ich nigdy na rozmowy, a PiS ignoruje ich poprawki, które zgłaszają w sejmie. Wszystko to prawda, ale jakżeś słaby, to na podwórku szturchają cię wszyscy. Poza tym narodowcy i wolnościowcy dbają o to, aby ich traktować jako zajadłych przeciwników „popis” i dlatego nie mogą się dziwić, że w rewanżu przyprawiono im gębę już to „faszystów”, już to „ruskich onuc”.
Głupio mieć pretensje, że wróg ma karabin i do nas strzela. Wypada przełknąć srogi epitet „ruskie onuce” i zająć się polityką dla dorosłych. Polityka bowiem to nie taniec z gwiazdami. Jeśli traktować ją serio i ma być przydatna krajowi, to musi być robiona przez ludzi o mocnych łbach i grubych skórach na sempiternie. Żadnego skarżenia, żadnego „jękolenia”, tylko „w milczeniu się zbroić” w argumenty i programy. Jeśli przyczyną nieujawnienia nazwiska kandydata, który będzie lepszy dla Polski są głębokie różnice wewnątrz Konfederacji, to oznacza, że partia ta jest źle zszyta i nie stworzy jednej organicznej całości. Z tego powodu jej wzrost wpływów w elektoracie może nigdy nie przekroczyć 10%.
Nie powinna zatajać przed wyborcami prawdziwych swoich opinii w zasadniczych dla państwa sprawach, na które wpływ ma lub mieć może. Przede wszystkim powinna wypracować doktrynę państwową, która odpowie na proste pytanie: po co nam samodzielne polskie państwo w sytuacji, gdy około połowa społeczeństwa nie kieruje się w pełni naszym tradycyjnym kodem kulturowym? Polaków należy traktować poważnie, w przeciwnym razie następne pokolenia znowu sobie zbudują jakiś most na Czeremoszu, do którego poprowadzi wyboista droga, w słusznym kierunku. I co wtedy? Kolejny raz „Przyjdzie walec i wyrówna, / Przyjdzie walec i wyró”
Rafał Zapadka (07.07.2020)
fot.Pixabay