Biało-czerwona musztarda

Biało-czerwona musztarda Radio Zachód - Lubuskie

fot. Pixabay

3 maja obchodzony jako święto narodowe, ma dosyć podejrzana konduitę i jest po części oświeceniową popłuczyną mającą utylizować zaściankowe, wszczepione nam poniekąd, kompleksy gorszości. Dokonywane, przy tej okazji, pranie mózgów, ma zredukować ówczesne polityczne dylematy do bieli i czerni. Po jednej stronie zdrajcy, a po drugiej patrioci.

Ja wiem, że widzenie Targowiczan, będących w gruncie rzeczy realistami, pragmatycznie patrzącymi na stan polskiej gospodarki i widzących szansę w ścisłym sojuszu z Rosją w patriotycznej perspektywie, pachnie foliarstwem. Wiem także, iż przypominanie, że Konstytucja 3 Maja, była w gruncie rzeczy dosyć przejrzystą pruską prowokacją, mającą de facto rozjuszyć Rosję, a w ostatecznym rozrachunku zapewnić Prusom panowanie nad ujściem Wisły, upoważnia do widzenia w tym rzekomym cywilizacyjnym postępie oczywistych aspektów zdrady.

Piszę o tym nie dlatego, aby komplikować prostemu ludowi wyprostowaną wizję własnej historii napisaną przez propagandzistów skrupulatnie dbających, aby była ona nie dla orłów. Wiedzie mnie raczej zdradziecka myśl, aby nasza historyczna wrażliwość wyostrzała się, co jest przywilejem nielicznych członków stada zwanego elegancko narodem. A efekt rozmyślań kieruję do tych, którym narodowa tromtadracja, jak i iluzja jakiejś wyimaginowanej wspólnoty europejskiej, nie zamuliły mózgu. Zatem nieomal do nikogo. No ale co zrobić. Zawyję na puszczy.

Mamy bowiem do wyboru, albo widzieć historię, jako neverending story. Odkrywaną z każdą kolejną przeczytaną książką, w których znacznie więcej nie napisano, jak napisano, albo dla odmiany, można przyjmować historię jak bydło paszę GMO, wzmocnioną sterydami propagandy, bez refleksji, jako pożywną i nie wywołująca sensacji poznawczych, intelektualną lekkostrawną papkę. Zmaganie się w własną indywidualną i wspólną czyli narodową historią, nie jest zajęciem ani łatwym, ani intelektualnie przyjemnym. Leczenie się z zakłamań i mitologii, którymi historia jest przesycona, to proces intelektualnie niekiedy bolesny, jednak wart podjęcia.

Kult Konstytucji 3 Maja, miał sens w Polsce porozbiorowej. Pozwalał lepiej znosić traumę niewoli i kształtować ówczesny patriotyzm. Kult ten był oczywistym elementem propagandy pozwalającej widzieć w Polsce i Polakach wyjątkowość i czucie się mickiewiczowskim Chrystusem Narodów. Ta martyrologiczna potrzeba sprawiała, że pouczyciele ludu raczej niechętnie wskazywali na pruskie inspiracje i finansowe wsparcie z Berlina dla twórców Konstytucji, bo wtedy musieli by przypisać im zdradę, a Targowiczanom jedynie inne widzenie interesu narodowego. Kult ten miał swój sens w dobie PRL’u z uwagi na antyrosyjskie aspekty i dlatego był zwalczany.

Zatem czy ma sens kult Konstytucji 3 Maja dzisiaj? Uważam, że nie. Tym bardziej, że przed ludem ukrywa się liczne jej zapisy, w tym ten o dziedzicznej władzy królewskiej nad Polską, saskiego rodu Wettynów, czyli de facto władzy Prus. Niestety, co także jest oczywiste, tkwi w tym odgrzanym kulcie kompleks, bycia gorszym, który na siłę potrzebuje dowodu na to, że tacy źli jednak nie byliśmy. Przynajmniej na papierze.

I może właśnie z powodu historycznej naftaliny, mimo fanfar, instynkt narodowy nie „kupuje”, tego państwowo umacnianego kultu, traktując 3 maja, jako dobry pretekst do grillowania.

Tekst: Krzysztof Chmielnik

fot. Pixabay

 

Exit mobile version