Zdroworozsądkowo, czyli bez ryzyka?

Zdroworozsądkowo, czyli bez ryzyka? Radio Zachód - Lubuskie

Pixabay

Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 19. 07. 21

Nie dalej jak tydzień temu podzieliłem się z Państwem („z pewną taką nieśmiałością”- kto jeszcze pamięta ten swoisty urok reklam z lat 90.) garścią refleksji na temat komentatorsko- felietonowej kondycji dziennikarza, który wie co to (hm)… powaga. Również tzw. powaga sytuacji. Przyznaję, że był w tych dywagacjach też pewien element ryzyka zwany prosto  niezrozumieniem (o co facetowi chodzi?), ale nieomal natychmiastowy odzew niezawodnego w takich razach Krzysztofa Chmielnika (dziękuję!), choć dalece nie tylko, upewnił mnie w przekonaniu, że sprawa jest warta odnotowania i rozważania.

 Toteż dzisiejsze moje wywody na powrót mają charakter dystansu wobec politycznych manipulacji, kłamstw czy intencjonalnych idiotyzmów i infantylizmów, ale też nieuctwa i publicznej kompromitacji, politycznego pałkarstwa nie wykluczając. Wysyp bowiem przeróżnych wielbicieli postmodernizmu, również w wersji powiatowej (copy right by… ja!), w sprawach prawnie i ustrojowo, konstytucyjnie fundamentalnych, również wśród parlamentarzystów, powinien (musi?) wywołać… alarm (?!) No, może raczej refleksję z perspektywą wsteczną jak i przyszłościową zgoła. Tym bardziej, że tzw. doktryny Neumanna („…jak niepodległości”) i Palikota („… kłamać, kłamać, kłamać) są stale w użyciu i to dość skutecznym.

 Proszę się nie obawiać, nie będę po raz – enty dowodził, że zarówno w Konstytucji RP (zamiast machać, trzeba było przeczytać, całą i ze zrozumieniem!), jak i w traktatach, w tym lizbońskim oraz orzeczeniach trybunałów wielu państw członkowskich UE ( ośmiu, z niemieckim na czele!), w tym TK RP z 2005 i 2010 roku wszystko zapisano precyzyjnie. Natomiast przypomnę jedynie, że modny wciąż „postmodernizm” szerokim łukiem omija prawdę (veritas est adequatio…) również materialną („tym gorzej dla faktów” – Hegel), którą zastępuje „zgrabnie” procesem negocjacji czyli uzgodnień (contra legem?). 

A’ propos wspomnianych wcześniej lat 90. ub., to (o święta naiwności !) wierzyliśmy wówczas, że demokracja (liberalna?) jest lekiem na wszystkie społeczne, kulturowe, gospodarcze i polityczne problemy odziedziczone po PRL – owskiej „demokracji ludowej”. Wybaczą mi Państwo (mam nadzieję) dziennikarskie wspomnienie sprzed 29. lat, kiedy to debiutowałem zawodowo jako felietonista. A tytuł owego obszernego felietonu to (nomen omen) „Demokracja”. Tam też obok systematycznego wywodu zawarłem 2 zdania, z których później musiałem się wielokrotnie tłumaczyć. „Wybory demokratyczne to takie, w których geniusz i idiota mają po jednym głosie, a dwóch meneli spod budki z piwem ma 2 razy silniejszy głos niż jeden profesor uniwersytetu” i „Demokracja to również prawo do wygadywania głupot”.

 Jeśli chodzi o to ostatnie zdanie, to mam też kilka swoich prywatnych rankingów politycznych typu: „Jak ktoś taki mógł zostać prezydentem, premierem, marszałkiem, posłem etc.?” Ale też m.in.: „Skąd oni biorą takich pajaców?” i wiele podobnych. Natomiast w tej ostatniej kategorii w czołówce plasuje się niejaki Vincent Rostowski (ksywa „piniendzy ni ma i …  nie będzie”), który ostatnio wypowiedział się pryncypialnie o wyższości „prawa unijnego” (sic!) nad Konstytucją RP, nie podając, jak inni żadnych źródeł w traktatach. Bez komentarza zatem.

text: Andrzej Pierzchała
foto: Pixabay

Exit mobile version