Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 10. 01. 21
Satysfakcja gorzka jest tym rodzajem dwuznacznego uczucia, które towarzyszy mi od lat w mojej prawie 30. letniej działalności publicystycznej z pewną regularnością i (ex definitione) wcale mnie nie cieszy. Ostatnie wydarzenia również w wymiarze globalnym, co by nie rzec (np. TT), ale i lokalnym w sensie tak ogólnopolskim jak regionalnym przynoszą jednak wysyp takowych, które powinny budzić grozę, a przecież pogłębiają jedynie chaos, który nieuchronnie (?) nas otacza. Rzecz w tym, że większość z tych zjawisk dotyka nas, albo dzięki naszej (wspólnej?) milczącej zgodzie, niechęci do wiedzy i refleksji, a nade wszystko usypiającej atmosferze tzw. pozytywnego myślenia z domieszką szatańskiej zgoła odmiany… amnezji oraz tolerancji i infantylizmu w wersjach 2.0.
Na początek zatem króciutki cytat (dzięki Januszowi Młyńskiemu i FB): „Tolerancja posunięta do zapomnienia o swoich własnych interesach, cierpliwie znosząca to nawet, co jest nam wrogiem i szkodliwem, nie świadczy wcale o wysokim rozwoju poczucia sprawiedliwości, ani o poszanowaniu praw cudzych, ale dowodzi jedynie braku przekonać lub braku charakteru – Jan Ludwik Popławski, Przegląd Wszechpolski 2/1896 r”. Wszak polityczne przekonania o nadrzędności polskiego interesu nad jakąkolwiek globalną ideą czy ideologią nie jest i nie będzie dominowało w słowach i czynach naszych wybrańców (polityków) dopóty nie będzie społecznego konsensusu choćby w tej sprawie. Przypomnę zatem moje ulubione sprzężenie zwrotne, wyborcze. W Polsce np. nie można się skompromitować ostatecznie (oszczędzę Państwu przykładów), bowiem zawsze znajdą się „obrońcy” najbardziej obrzydliwych postaw, ciągle mający na podorędziu „marksistowską dialektykę”, niektórzy jak sądzę „we krwi”. W wypadku wspomnianych polityków ich weryfikacja przy urnach (oszczędzę przykładów i w tym wypadku) okazuje się grą wartą świeczki. I basta! Żadne tam programy czy genialne projekty lub jak kto woli pomysły na rozwój Polski i dobrobyt Polaków, liczy się wszak…rozpoznawalność i wyrazistość, coraz bardziej brutalna i wulgarna!
O tzw. „mediach społecznościowych”, które są wszak czynnym elementem tej układanki dziś nawet wspominać nie wypada, no może wyjąwszy przypomnienie, że przeciw tej mylącej nazwie protestowałem „od zawsze”. Bo to przecież brutalny i zideologizowany biznesowy quazi monopol. Sam, zaś używam ich w możliwie ograniczonym zakresie. Tak czy owak, dobrze się stało (sic!), że większość z Państwa pozbyła się złudzeń w sprawie „społecznościowego” ich charakteru, a nasi lokalni faworyci, siejący często zgorszenie, mistrzowie hipokryzji ujawnili swoje skrywane dość nieudolnie pragnienia (Freud?) o… cenzurze.
A poza tym warto zauważyć, że niewinny tylko z pozoru, wszechogarniający idiotyzm politycznej poprawności np. w przypadku amerykańskiego „a women” obok „amen” i na siłę (i na złość?) lansowanie feminatywów będących elementem myślenia „totalitarnego” ma już polski odpowiednik w postaci żółtego sera Emęskiego. Smacznego!
Tekst: Andrzej Pierzchała
Fot. Pixabay