Wybory prezydenckie w USA. Donald Trump oddał głos na Florydzie [AKTUALIZOWANY]

Fot. Kolaż zdjęć PAP

Fot. Kolaż zdjęć PAP

Ta grupa będzie decydująca w wyborach? „W kluczowych stanach mogą przeważyć wynik”

Głosy amerykańskich Żydów w kluczowych dla wyborów stanach będą miały duży wpływ na to, kto zostanie prezydentem USA, i mogą przeważyć w kilku istotnych wyścigach w wyborach do Kongresu – napisał izraelski dziennik „Haarec”.

Amerykańscy Żydzi oraz wyborcy motywowani stosunkiem polityków do toczącej się wojny w Strefie Gazy mogą dać przewagę jednemu z kandydatów na prezydenta USA w siedmiu stanach zaliczanych do grupy wahających się (swing states). Poparcie dla Kamali Harris i Donalda Trumpa jest w nich zbliżone i to wygrana w tych stanach zdecyduje o tym, który z kandydatów zostanie kolejnym prezydentem USA.

Dlatego poparcie żydowskich obywateli ma większe znaczenie niż w jakichkolwiek poprzednich wyborach, a obie partie oraz wspierające je organizacje żydowskie przeznaczyły na kampanię największe fundusze w historii – zaznaczyła gazeta.

Zarówno organizacje związane z Republikanami, jak i Demokratami wydały miliony dolarów i zaangażowały setki wolontariuszy, by bezpośrednio dotrzeć do amerykańskich Żydów w kluczowych stanach i zmobilizować ich do oddania głosu.

Kampania Harris wykorzystywała m.in. męża wiceprezydent, Douga Emhoffa, który w wypadku wygranej Demokratów byłby pierwszym żydowskim małżonkiem urzędującej głowy państwa w historii USA. Koalicja organizacji wspierających Trumpa opierała się m.in. na publicznych wystąpieniach Miriam Adelson, wdowy po miliarderze Sheldonie Adelsonie, która na kampanię Trumpa przeznaczyła 100 mln dolarów. Republikanie odwoływali się do pierwszej kadencji Trumpa, przedstawiając go jako „najbardziej proizraelskiego prezydenta USA w historii”.

Tocząca się wojna w Strefie Gazy i stosunek USA do Izraela należą do najbardziej dzielących kwestii związanych z polityką zagraniczną w kampanii wyborczej w USA – przypomniał „Haarec”. USA są wciąż kluczowym sojusznikiem Izraela, który wysyła do tego państwa broń i chroni je na arenie międzynarodowej, ale po ponad roku wojny coraz bardziej widoczne są napięcia między administracją demokratycznego prezydenta Joego Bidena a kierowanym przez Benjamina Netanjahu rządem w Jerozolimie.

Amerykańscy Żydzi tradycyjnie stanowią głównie elektorat Partii Demokratycznej, wewnątrz której utworzyły się jednak podziały na tle wojny w Strefie Gazy i wspierania Izraela. Lewicowe skrzydło Demokratów sprzeciwia się wojnie i dotychczasowemu wsparciu USA dla Izraela. Takie stanowisko reprezentują też uczestnicy licznych protestów na kampusach amerykańskich uczelni. Główny nurt partii popiera linię Bidena. Harris musiała lawirować między tymi frakcjami, dbając również o elektorat mniejszości muzułmańskiej i arabskiej, która jest szczególnie silna w zaliczanym do wahających się stanów Michigan.

Republikanie często wykorzystywali więc chwiejne poparcie Demokratów dla Izraela, partia Bidena i Harris przypominała z kolei o związkach Trumpa ze skrajną prawicą – zaznaczył „Haarec”.

Kamala Harris: idźcie zagłosować

Idźcie zagłosować – zaapelowała do Amerykanów kandydatka Demokratów na prezydenta USA Kamala Harris w wywiadzie dla stacji radiowej z Georgii. To jeden z wahających się i kluczowych dla wyniku wyborów stanów.

– Zachęcam wszystkich do wyjścia z domu i wzięcia udziału w głosowaniu

 – powiedziała Harris.

Podkreśliła, że te wybory są „punktem zwrotnym” dla kraju, w którym proponowane są dwie „skrajnie różne wizje przyszłości narodu”.

Głosowanie w USA rozpoczęło się we wtorek (5 listopada) o godz. o godz. 6 (o godz. 12 czasu polskiego) we wschodnich stanach. Wyniki z tych stanów zaczną być publikowane tuż po północy czasu polskiego, a ostatnie lokale – na Alasce i Hawajach – zamkną się o godz. 7 czasu polskiego w środę.

Harris spędzi wieczór wyborczy na swojej alma mater, Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie, natomiast kandydat Republikanów Donald Trump wyborczą imprezę organizuje w swojej posiadłości Mar-a-Lago w West Palm Beach na Florydzie.

Donald Trump oddał głos na Florydzie. Jak zagłosował w referendum aborcyjnym?

Kandydat Republikanów Donald Trump oddał we wtorek głos w lokalu wyborczym w Palm Beach na Florydzie. Były prezydent wyraził pewność, że wygra wybory z dużą przewagą, nie chciał jednk powiedzieć, jak zagłosował w stanowym referendum dotyczącym zniesienia restrykcyjnego prawa aborcyjnego.

Trump oddał głos około południa czasu lokalnego (wieczorem w Polsce) w hali sportowej ośrodka Mandel Recreation Center w Palm Beach, nieopodal swojej posiadłości Mar-a-Lago. W głosowaniu towarzyszyła mu żona Melania.

– Czuję się bardzo pewnie – powiedział Trump po głosowaniu. – Słyszę, że wszędzie idzie nam bardzo dobrze

– dodał, twierdząc, że wynik nie będzie wyrównany.

Kandydat Republikanów skrytykował też długi proces liczenia głosów, twierdząc, że zwycięzca powinien być znany kilka godzin po zakończeniu głosowania.

Trump odmówił jasnego określenia, jak zagłosował w stanowym referendum aborcyjnym nad zniesieniem stanowego zakazu aborcji po 6. tygodniu ciąży i wpisania prawa do aborcji do stanowej konstytucji. Pytany o to podczas kampanii wyborczej raz powiedział, że zagłosuje za pozostawieniem restrykcji, a innym, że obowiązujące prawo jest zbyt restrykcyjne.

Trump odmówił jasnego określenia, jak zagłosował w stanowym referendum aborcyjnym nad zniesieniem stanowego zakazu aborcji po 6. tygodniu ciąży i wpisania prawa do aborcji do stanowej konstytucji. Pytany o to podczas kampanii wyborczej raz powiedział, że zagłosuje za pozostawieniem restrykcji, a innym, że obowiązujące prawo jest zbyt restrykcyjne.

Kandydatka Demokratów Kamala Harris powiedziała w poniedziałek, że swój głos – głosuje w Kalifornii – oddała w poniedziałek pocztą i wyraziła nadzieję, że dojdzie on na czas.

Dalsza część tekstu pod grafiką

Dalsza część tekstu pod polecanym artykułem

Czytaj także:

Umiarkowana frekwencja i optymizm Demokratów na przedmieściach Waszyngtonu

Słoneczna pogoda, krótkie kolejki do głosowania i życzliwi sobie sympatycy obojga kandydatów – tak wyglądało we wtorek głosowanie w wyborach prezydenckich na przedmieściach Waszyngtonu w stanie Wirginia. Większy optymizm i zaangażowanie przejawiali wyborcy Partii Demokratycznej.

Mimo pokazywanych w telewizji długich kolejek do głosowania w Filadelfii, Detroit czy Atlancie, nie wszędzie głosowanie we wtorkowych wyborach wygląda tak samo. Na południowych przedmieściach Waszyngtonu w hrabstwie Prince William słoneczna pogoda i temperatura 20 st. nie przyciągnęły nadzwyczajnej rzeszy wyborców. A mimo apokaliptycznej retoryki w kampaniach zarówno Donalda Trumpa, jak i Kamali Harris, na temat stawki tegorocznych wyborów (porozstawiane wokół znaki wyborcze Trumpa mówią: „Trump (to) bezpieczeństwo, Harris (to) przestępczość”), wyborcy i wolontariusze obu stron byli do siebie przyjaźnie nastawieni.

– Wszystko przebiega bardzo spokojnie, nie ma długich kolejek, które odstraszałyby wyborców. Jesteśmy tu razem, Republikanie i Demokraci, wszyscy mili i uśmiechnięci

– relacjonuje Joanne, wolontariuszka Republikanów w stroju w barwach amerykańskiej flagi, stojąca przed lokalem wyborczym w ratuszu hrabstwa Prince William.

Wraz ze swoją demokratyczną odpowiedniczką Tricią zgodnie oceniły, że głosy dotychczasowych wyborców rozkładają się mniej więcej po równo. Swoje szacunki opierają na tym, ile każda z nich rozdała „ściągawek” – formularzy rozdawanych wyborcom, które pokazują, jak na karcie do głosowania zaznaczyć kandydatów danej partii.

Podobnie wynika z przeprowadzonej przez PAP sondy pod lokalem we wtorkowy poranek: spośród 20 przepytanych osób 11 zadeklarowało zagłosowanie na Harris, a dziewięć na Trumpa.

– Wszyscy zagłosowaliśmy na Trumpa, z różnych względów: mnie po prostu nie podoba się to, co się dzieje w kraju, kryzys na granicy, nielegalna imigracja. Boję się też, że tracimy swoich sojuszników, nie stoimy przy Izraelu w godzinie próby

– powiedział PAP 20-letni student George Mason University, który odmówił podania swojego imienia, podobnie jak jego głosująca na Trumpa siostra, również studentka, oraz matką.

– Nie mówiąc już o tym, że Kamala nie została demokratycznie wybrana, (Demokraci wybrali) ją (na kandydatkę) bez żadnych prawyborów, nikt na nią nie głosował

– dodała matka 20-latka.

Randy Fried, 60-letni wyborca Demokratów mieszkający w Wirginii od lat 70., wyraził optymizm co do szans swojej kandydatki na zwycięstwo.

– Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem, jak te wybory mogą być tak wyrównane, biorąc pod uwagę, że mamy alternatywę między przestępcą, gościem, który chciał przeprowadzić zamach stanu, i byłą prokuratorką, kompetentną i wyważoną

– powiedział PAP.

Dodał jednak, że jest podbudowany liczbą kobiet głosujących we wtorek rano; podczas wizyty PAP stanowiły one około dwóch trzecich wszystkich wyborców. 

– Jestem optymistą, myślę, że mocno zakończyliśmy tę kampanię, ostatnie trendy nam sprzyjały i poziom motywacji i energii porównywalny jest z kampanią (Baracka) Obamy z 2008 r.

– ocenia.

Nieco inaczej sytuacja wyglądała w szkole podstawowej w Lake Ridge w tym samym hrabstwie.

– Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony tym, co się dziś dzieje, bo przychodzę tu od 30 lat i zwykle w naszym okręgu głosy zwykle rozkładają się po równo. Owszem, całe hrabstwo głosuje w większości na niebiesko (na Demokratów – PAP), ale tu mamy specyficzny układ, mieszka tu dużo żołnierzy. Ale dzisiaj jak dotąd z 70 proc. wyborców to Demokraci, a mojego republikańskiego odpowiednika tutaj nie ma, chyba zaspał

– opowiada PAP Harry, wolontariusz Demokratów.

Jak odnotował, o ile przy otwarciu lokalu wyborczego w Lake Ridge o godz. 6 zwykle do głosowania ustawiało się już ok. 100 wyborców, w tym roku było ich ok. 30. Jego szacunki odpowiadały temu, co wynikało z odpowiedzi uczestników głosowania: na 10 osób zapytanych przez PAP siedem zadeklarowało, że zagłosuje na Harris.

Harry zaznaczył jednak, że duża część elektoratu skorzystała z możliwości oddania głosu przed dniem wyborów.

Wirginia to były bastion Partii Republikańskiej, który w ciągu ostatnich 20 lat – z powodu rozrastania się przedmieść Waszyngtonu – zmienił się w stan konsekwentnie głosujący na Demokratów. W tym roku dwa wiece w stanie zorganizował Trump, licząc na sprawienie niespodzianki, mimo że sondaże wskazują na przewagę Harris wynoszącą 6-10 punktów proc.

Mimo to Prince William jest miejscem jednego z najbardziej zaciętych pojedynków w wyborach do Izby Reprezentantów, które również odbywają się we wtorek. Walka o mandat toczy się między pochodzącym z Ukrainy weteranem i byłym urzędnikiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego Eugene’em (Jewhenem) Vindmanem, który przyczynił się do pierwszego impeachmentu Trumpa, oraz byłym żołnierzem „zielonych beretów” Derrickiem Andersonem. Wynik tego wyścigu uważany jest za dobry prognostyk wyniku w całym kraju.

Procedury wyborcze w Wirginii są proste: zapisać się do spisu wyborców można jeszcze w dniu wyborów, każdy otrzymuje kartę do głosowania wymieniającą nazwiska kandydatów (w przypadku kandydatów na prezydenta w karcie znajduje się wyjaśnienie, że głosuje się na elektorów zobowiązanych do oddania głosu na Trumpa, Harris lub innych kandydatów mniejszych partii), wypełnia się ją długopisem, a następnie przykłada do prostego skanera. Wirginia będzie jednym z pierwszych stanów, które ogłoszą wyniki wyborów, a lokale zamykają się o godz. 19 czasu lokalnego (godz. 1 w środę w Polsce).

Dalsza część tekstu pod polecanym artykułem

Czytaj także:

Czarnek: świętym obowiązkiem jest dbać o dobre relacje z każdym prezydentem USA

Świętym obowiązkiem każdego polskiego rządu jest dbać o dobre relacje z każdym prezydentem Stanów Zjednoczonych – powiedział Przemysław Czarnek (PiS) we wtorek w Bielsku-Białej. Zaznaczył, że tylko współpraca militarna w ramach NATO z USA daje Polsce nadzieję na pokój.

Czarnek, pytany o trwające wybory prezydenckie w USA, powiedział:

– Bez względu na to, kto wygra w Stanach Zjednoczonych, każdy rząd w Polsce ma święty obowiązek w imieniu milionów Polaków dbać o dobre relacje z każdym prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Jak zaznaczył, tylko ścisła współpraca militarna w ramach NATO z USA daje nam nadzieję na zachowanie pokoju.

– Każdy prezydent USA musi być naszym sojusznikiem

– mówił. 

Polityk pytany przez dziennikarzy, czy zamierza kandydować na prezydenta RP w nadchodzących wyborach, odparł, że decyzję w tej sprawie podejmie kierownictwo PiS. On sam angażuje się w prekampanię, by namawiać zwolenników ugrupowania do aktywności.

– Tylko aktywność spowoduje zwycięstwo kandydata prawicy, ktokolwiek nim będzie

– powiedział.

Zaznaczył, że w drugiej turze wyborów prezydenckich należy poprzeć tego kandydata prawicy, który się w niej znajdzie.

Mówię o wszystkich siłach centroprawicowych, bo to da zwycięstwo kandydatowi prawicy, a nie lewicy

– dodał. 

Zdaniem polityka, gdyby PiS jemu powierzyło start w wyborach, najważniejszą kwestią w kampanii będzie bezpieczeństwo, a także interes narodowy, również w relacjach z Ukrainą. 

Czarnek, który we wtorek wieczorem spotkał się z wyborcami w Bielsku-Białej, był pytany o UE. Odpowiedział, że „przy całym dziadostwie i niepraworządności, które dzisiaj tam jest”, należy pamiętać, dlaczego Unia Europejska powstała.

– Po to (powstała – PAP), by w tym miejscu na ziemi bomby więcej nie spadały. (…) Ktoś poszedł po rozum do głowy i powiedział: trzeba zaprowadzić tu jakiś rozwój gospodarczy, by dobrobyt był dostępny dla wszystkich krajów europejskich. (…) Bogu niech będą dzięki, (…) przez 80 lat w tym miejscu bomby nie spadały. (…) Unia Europejska jest nam potrzebna jako formuła pokoju

– mówił. 

Zaznaczył zarazem, że poparcie dla idei UE nie oznacza, że „mamy tam chodzić na kolanach”, nie dbać o polskie interesy, nie być dumnym z polskości, nie rozwijać polskiej kultury narodowej, nie dbać o chrześcijaństwo – jako fundament, i przede wszystkim nie rozwijać gospodarczo i infrastrukturalnie Polski.

– Nie pozwolimy sobie, żeby elity brukselskie wchodziły nam na głowę, ale Unia jest nam potrzebna; mamy ją naprawiać

– powiedział. 

Polityk ostro krytykował dokonania obecnej koalicji rządowej. Mówił o deficycie budżetowym czy o zmianach w edukacji, które – jak się wyraził – „mrożą krew w żyłach”. Były minister edukacji zaapelował do rodziców, by „nie dezerterowali od swoich obowiązków wychowawczych”.

– Jeśli dziś zdezerterujecie, to nikt młodzieży nie uratuje

– dodał.

Wielokrotnie powtarzał, że obecnie rządzący zostaną z wszystkich swoich działań rozliczeni.

Amerykanista: jeśli wygra Trump, konieczna rewizja polityki zagranicznej UE

Amerykanista Daniele Fiorentino z uniwersytetu Roma Tre powiedział PAP, że w przypadku zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA Unia Europejska będzie musiała zrewidować swoją politykę zagraniczną. Jak dodał, także wtedy, gdy wygra Kamala Harris konieczna będzie wnikliwa analiza tej polityki.

W rozmowie z PAP prof. Fiorentino z Wydziału Nauk Politycznych rzymskiej uczelni podkreślił, że jakiekolwiek prognozy dotyczące wyborów są „trudne lub wręcz niemożliwe”.

– Wszystko się może zdarzyć. Uważam, że zwycięzca wygra bardzo niewielką przewagą (głosów). Ale może być też wielka niespodzianka, bo sytuacja jest bezprecedensowa i bardzo, bardzo zradykalizowana

– ocenił.

Wyraził opinię, że Europa nie jest przygotowana na ewentualne zwycięstwo Trumpa.

– UE pozostała daleko w tyle, jeśli chodzi o politykę amerykańską, i nie dokonała odpowiedniej oceny ostatnich administracji (USA), począwszy od Trumpa, a także oczywiście (…) Joe Bidena. Nie doceniono w Europie pewnych czynników i tego, jak powszechne w Stanach Zjednoczonych są pewne resentymenty i obawy wobec Europy, która – jak się tam uważa – nie ma wystarczającego poczucia odpowiedzialności i nie bierze na swoje barki spraw międzynarodowych, także tych bardzo delikatnych

– zwrócił uwagę Fiorentino.

Jego zdaniem pokazuje to również wojna w Ukrainie.

– Zwycięstwo Trumpa byłoby sporym problemem dla krajów europejskich, które musiałyby zrewidować całą politykę zagraniczną UE. Ale też musiałyby ją przeanalizować w przypadku zwycięstwa Kamali Harris, bo zmieniła się sytuacja międzynarodowa i układ sił na świecie. Stany Zjednoczone są nadal krajem odgrywającym bardzo ważną rolę, ale nie są już jedynym, dominującym mocarstwem, co stale widzimy za sprawą wyzwań rzucanych przez Rosję Putina i przez Chiny

– ocenił.

W opinii rozmówcy PAP Europa nie wyciągnęła lekcji z lat prezydentury Donalda Trumpa, a potem „spoczęła na laurach za prezydentury Bidena, którego politykę można opisać jako spokojną żeglugę, bez większych wstrząsów, w nadziei, że nie nadejdą większe zagrożenia”.

– Tymczasem zagrożenia się pojawiły

– skwitował, wymieniając rosyjską inwazję na Ukrainę i groźby Rosji wobec innych krajów europejskich.

– W naszym europejskim ogródku powinniśmy bardziej uważać i znajdować wspólne, bardziej aktywne, dynamiczne odpowiedzi na amerykańskie inicjatywy, a nie zawsze czekać, aż tak czy inaczej zajmą się tym Stany Zjednoczone, zwłaszcza że według mnie kolejna prezydentura Trumpa byłaby znacznie gorsza od pierwszej

– oświadczył włoski ekspert.

– Zmienia się przede wszystkim kontekst. Biden to człowiek z całkowicie innym doświadczeniem z czasów zimnej wojny, po latach (pracy) w Kongresie i na szczytach władzy. Ma podejście transatlantyckie z czasów dawnych schematów – podkreślił Fiorentino. – Trump, choć jest w podobnym wieku, ma zupełnie inne podejście

– dodał.

Natomiast Harris „w mniejszym stopniu, ale jednak będzie kontynuowała politykę Bidena wobec Starego Kontynentu” – ocenił.

– Trudno już znaleźć tak proeuropejskiego amerykańskiego przywódcę, jak Biden

– powiedział Fiorentino.

Analityk PISM: system wyborczy USA nie jest zawiły, ale bywa krytykowany

System głosowania w USA nie jest zawiły, choć wybór Kolegium Elektorów wydaje się bardzo anachroniczny – powiedział w rozmowie z PAP Andrzej Dąbrowski, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Dodał, że nie brakuje głosów krytykujących obecną ordynację.

Ekspert wspomniał o zasadzie, że zdobycie większości głosów w kraju, nie oznacza jeszcze wygranej.

– Jeżeli w danym stanie Kamala Harris otrzyma 51 proc. głosów oznacza to, że zgarnia ona całą pulę głosów elektorskich, które przynależą do tego stanu

– wyjaśnił.

Dodał, że z tej reguły wyłamuje się Main i Nebraska, gdzie kandydaci mogą podzielić się elektorami według okręgów wyborczych. 

– Oba te stany nie stanowią dla nas niespodzianki, bo tradycyjnie Nebraska głosuje na Republikanów, a Main na Demokratów. Nie sądzę, aby te stany wpłynęły na wyniki

– ocenił Dąbrowski.

– Kolegium Elektorskie to 538 osób, co jest sumą liczby kongresmenów z Izby Reprezentantów, setki senatorów, po dwóch na każdy stan, oraz dodatkowych trzech głosów z Waszyngtonu. Stolica nie ma swoich przedstawicieli w Izbie Reprezentantów ani w Senacie, ale w przypadku wyborów prezydenckich ma swoich elektorów

– stwierdził.

Do 11 grudnia władze poszczególnych stanów wskazują zestaw elektorów, którzy formalnie 17 grudnia w stolicach swoich stanów oddadzą swoje głosy na kandydatów na prezydenta i wiceprezydenta. 3 stycznia 2025 r. zostanie zaprzysiężony nowy Kongres, a trzy dni później podczas wspólnego posiedzenia Senatu i Izby Reprezentantów zostaną policzone głosy elektorów i zatwierdzony wynik wyborów.

Rozmówca PAP przypomniał, że w historii zdarzały się już przypadki, kiedy zwycięzcy wyborów ogólnokrajowych nie zdobywali fotela prezydenta USA. 

– Pierwszy raz zdarzyło się to w pierwszej połowie XIX w., kiedy John Quincy Adams dostał więcej głosów elektorskich, ale mniej głosów w wyborach powszechnych. To on został szóstym prezydentem USA, a nie Andrew Jackson. Współcześnie zdarzyło się to dwukrotnie podczas wyborów prezydenckich w 2000 i 2016 r.

– dodał.

Zapytany, czy pojawiają się głosy krytykujące amerykański system głosowania, ekspert przyznał, że postulaty wprowadzenia wyborów bezpośrednich wysuwają politycy Partii Demokratycznej. Jak tłumaczy, ugrupowanie to zyskuje sporą popularność w dużych miastach i stanach o dużej liczbie mieszkańców, co mogłoby wpłynąć dla nich korzystanie przy zmianie ordynacji.

– System elektorski bywa krytykowany, ale w czasach nowożytnych nie doszło do tego, aby przewrócić ten amerykański wyborczy stolik do góry nogami

– zaznaczył.

Dąbrowski zwrócił uwagę, że zakończenie głosowania nie oznacza, że w środę dowiemy się, kto zasiądzie w Białym Domu.

– Dziś odbywają się wybory powszechne, ale ostateczne głosowanie wśród elektorów, które formalnie wyłoni prezydenta, odbędzie się w Waszyngtonie na Sali Izby Reprezentantów 6 stycznia. To właśnie tego dnia w 2021 r. doszło do niechlubnego ataku na Kapitol i siedzibę amerykańskiego parlamentu

– dodał.

– Władze miasta przygotowują się wraz ze służbami federalnymi, aby nie dopuścić do eskalacji przemocy. Sądzę, że do samej inauguracji prezydenta sytuacja będzie napięta. W przeciwieństwie do innych państw w USA nie można zabronić organizacji zgromadzenia publicznego, co wynika z pierwszej poprawki Konstytucji o wolności słowa, zgromadzeń, religii i wyznania. Amerykańskie prawo nie pozwala, by ludziom, którzy zgromadzą się z hasłami obalenia republiki na ustach, zabronić swobodnego realizowania ich praw konstytucyjnych

– stwierdził Dąbrowski.

Dalsza część tekstu pod polecanym artykułem

Czytaj także:

Ogrodzenia wokół Białego Domu na wypadek zamieszek po zakończeniu głosowania

Dwuipółmetrowe ogrodzenie postawiono wokół Białego Domu na wypadek, gdyby w środę po zakończeniu głosowania w wyborach prezydenckich wybuchły zamieszki – podał w poniedziałek amerykański „Newsweek”. Lokalna policja zapewnia, że nie ma powodu do niepokoju.

Secret Service, służba odpowiedzialna za ochronę najważniejszych osób w państwie i ich rodzin, postawiła metalowy płot wokół Białego Domu, Kapitolu, kompleksu budynków ministerstwa skarbu (finansów) i siedziby wiceprezydentki. Zabezpieczenia zostały zainstalowane również na zewnątrz centrum kongresowego w West Palm Beach na Florydzie, gdzie były prezydent Donald Trump, kandydat Partii Republikańskiej w tegorocznych wyborach, organizuje wieczór wyborczy niedaleko swojej rezydencji w Mar-a-Lago. 

Policja w Waszyngtonie ogłosiła, że w poniedziałek wczesnym wieczorem zostaną zamknięte drogi i zaczną obowiązywać ograniczenia parkowania wokół Uniwersytetu Howarda, gdzie odbędzie się wieczór wyborczy kandydatki Demokratów Kamali Harris. Uniwersytet Howarda to jej macierzysta uczelnia. 

Szefowa policji w Dystrykcie Kolumbii Pamela Smith powiedziała w ubiegłym tygodniu, że nie zidentyfikowano żadnych wiarygodnych gróźb i „nie ma powodu do niepokoju”. Zapowiedziała, że do dnia wyborów służbę w stolicy będzie pełnić 3300 funkcjonariuszy. Podkreśliła, że choć protesty są dozwolone, policja będzie reagować na agresywne zachowania. 

Dziennik „Washington Post” podał, że właściciele niektórych firm i nieruchomości w pobliżu Białego Domu zwiększyli liczbę ochroniarzy, deskami zabezpieczyli drzwi i okna, a także umieścili ogrodzenia. 

– W mieście panuje niepokój. Choć nie spodziewamy się chaosu, jakiego byliśmy świadkami 6 stycznia 2021 r.

– powiedział Eric J. Jones, reprezentujący stowarzyszenie właścicieli nieruchomości komercyjnych, biurowych i wielorodzinnych w Waszyngtonie. 

Po poprzednich wyborach prezydenckich, przegranych przez Trumpa, zwolennicy Republikanina 6 stycznia 2021 roku zaatakowali policję i szturmowali Kapitol, aby uniemożliwić Kongresowi oficjalne zatwierdzenie wyników. Wcześniej Trump wygłosił do swoich wyborców przemówienie, w którym wzywał ich, by udali się na Kapitol i „walczyli jak diabli”. Według raportu ministerstwa sprawiedliwości wyrządzone wówczas straty wyniosły ponad 2,8 mln dol.

Exit mobile version