Trzaskowski na Campus Polska wytyka błędy w polityce klimatycznej UE, a Kotula chce wprowadzenia związków partnerskich

Fot. PAP/Tomasz Waszczuk

Fot. PAP/Tomasz Waszczuk

UE popełniła błąd, próbując wywołać poczucie winy w związku ze zmianą klimatu – powiedział w sobotę (24 sierpnia) prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Krytykował też populistów, m.in. premiera Węgier, za łamanie europejskiej solidarności ws. Ukrainy; ocenił, że Viktor Orban „stał się obrzydliwy” i będzie izolowany.

Trzaskowski – podczas jednego z paneli w ramach Campusu Polska Przyszłości w olsztyńskim Kortowie – uznał, że Unia Europejska popełniła błąd, opowiadając o zmianie klimatu w sposób abstrakcyjny i próbując wywołać wstyd i poczucie winy

– Jesteśmy w stanie przekonać większość, mówiąc o rzeczach konkretnych

– podkreślił.

Jak zaznaczył, trzeba przekonywać, że inwestycje w odnawialne źródła energii są drogą do uniezależnienia się od rosyjskich surowców i obniżenia cen za energię. Zauważył, że drogą do przekonania do polityki klimatycznej jest „mówienie o interesie ludzi w codziennym języku”. 

– Nie możemy z jednej strony w ramach zachowania bioróżnorodności kazać naszym rolnikom przestrzegać bardzo wyśrubowanych zasad produkowania, a potem ściągamy całą masę zboża z Ukrainy, która nie musi spełniać żadnych norm

– zauważył prezydent Warszawy. 

Odpowiadając na pytanie o potencjalne przywództwo Polski i Niemiec w Europie, polityk odwołał się do – jak to określił – kontrowersyjnych słów ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z 2012 r. Jak dodał, Sikorski był atakowany na różnych forach za to, że powiedział, iż Europa potrzebuje silnego niemieckiego przywództwa. 

– Ja uważam, że potrzebujemy przywództwa wszystkich państw UE, ponieważ próżnia władzy sprawia, że nie wywiązujemy się z naszych zobowiązań

– powiedział.

Trzaskowski uważa, że rząd Donalda Tuska wypełnia tę próżnię w obszarze budowania potencjału obronnego Unii.

– Natomiast to nie zwalnia innych z odpowiedzialności. Dlatego będziemy nalegać, by inne państwa europejskie zakasały rękawy i wzięły się do roboty

– podkreślił. 

W ocenie Trzaskowskiego Polska w obszarze bezpieczeństwa robi najwięcej w UE, ale to nie jest sytuacja do utrzymania. Jak dodał, w szczególności w budowanie potencjału obronnego muszą zainwestować Niemcy.

– Kiedy niemiecki minister finansów mówi, że nie będzie więcej środków na pomoc dla Ukrainy, to ja jestem tym po prostu zszokowany

– zaznaczył. 

Trzaskowski był też pytany o Węgry. Jak mówił, pamięta moment, w którym Orban zaczął niszczyć demokrację, ale wówczas jego unijna partia Europejska Partia Ludowa, której Orban był członkiem, uważali, że lepiej mieć go blisko, bo mogą mieć w ten sposób wpływ.

– To był błąd, bo Orban jako klasyczny cynik i populista uważał, że może nas wykiwać

– powiedział Trzaskowski. 

Trzaskowski ocenił, że Orban jako „polityczny uwodziciel” powtarzał Polakom, że niezależnie od tego, co się będzie działo, to Polak i Węgier jako „dwa bratanki” zawsze będą mieć dobre relacje.

– Przeliczyliśmy się, bo (Orban) stał się tylko większym cynikiem, który gra tylko do własnej bramki

– powiedział Trzaskowski. 

W jego ocenie sposobem na premiera Węgier jest zmuszanie go do tego, by postępował odpowiedzialnie.

– Trzeba być silnym, twardym, jeżeli chodzi o populistów

– podkreślił.

Jak dodał, jeśli Orban łamie solidarność europejską, zwłaszcza teraz, kiedy Węgry sprawują przewodnictwo w Radzie UE, „to niestety będzie izolowany”. 

Zdaniem Trzaskowskiego postawa Orbana ewoluuje.

– Im jest starszy, tym staje się jeszcze bardziej obrzydliwy. Tak się dzieje z populistami również w Polsce, kiedy się starzeją

– ocenił Trzaskowski. 

Zaznaczył, że Polska zdecydowała się na współpracę m.in. z burmistrzami węgierskich miast, by pokazać, że nadal jest w stanie współpracować z konkretnymi ludźmi.

– Ale nie jesteśmy w stanie współpracować z rządem węgierskim

– podkreślił Trzaskowski.

Kotula: moim zadaniem jest przekonać kolegów z koalicji, że musimy wprowadzić w Polsce związki partnerskie

Moim zadaniem jest przekonać kolegów z koalicji, że na poziomie minimum musimy wprowadzić do polskiego prawa związki partnerskie – mówiła w sobotę (24 sierpnia) ministra ds. równości Katarzyna Kotula. Podkreśliła, że samorządy w ostatnich latach zrobiły wiele dobrego w kwestii osób LGBT.

Podczas sobotniego (24 sierpnia) panelu dotyczącego różnorodności na Campusie Polska Przyszłości w Olsztynie ministra do spraw równości Katarzyna Kotula powiedziała, że „różnorodność już tu jest, nie musimy tego w żaden sposób budować”. Jednak, jak dodała, różnorodność nie znajduje jeszcze odzwierciedlenia w zmianach prawnych. 

– Żeby stała się rzeczywistością na poziomie polityk publicznych czy tworzonych w rządzie czy w samorządach, to jeszcze wiele musi się zmienić. Przez te ostatnie ciemne czasy, szczególnie osiem lat gdy na poziomie centralnym polityki rządu w szczególności wobec osób LGBT lał się hejt i prawa były łamane, to na poziomie samorządów działo się wiele dobrego

– dodała.

Wśród tych samorządów wymieniła: Kraków, Warszawę, Poznań oraz Szczecin. 

Odnosząc się do rządów Zjednoczonej Prawicy, która – jak oceniała – próbowała budować poczucie zagrożenia wobec inności, wspominała, że potem przyszedł moment walki o demokrację, praworządność i konstytucję.

– To są takie trzy kluczowe słowa, które odbijają mi się dzisiaj czkawką, niczym oranżada z komunii, przez ostatnie miesiące, bo ja też chodziłam na te wszystkie protesty i byłam przekonana święcie, że praworządność, konstytucja i demokracja oznaczają dokładnie to, co powinny oznaczać

– mówiła. 

Przypomniała, że równe traktowanie jest zapisane w konstytucji i prawie międzynarodowym, które – jak wskazała – nas obowiązuje, bo jesteśmy częścią UE.

– No a potem się okazało, że trochę inaczej z niektórymi kolegami i koleżankami rozumiemy jednak, czym była walka o praworządność, czym była walka o konstytucję i demokrację. I dzisiaj tak naprawdę moim zadaniem kluczowym – takie są plany naszego departamentu ds. równego traktowania, który funkcjonuje w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – jest zrobić wszystko, żeby wprowadzić do polskiego prawa po raz pierwszy instytucję, którą nazwaliśmy rejestrowany związek partnerski

– mówiła. 

Dodała, praca nad tym trwały miesiącami, obecnie trwa etap analizy. Wyjaśniła, są to dwa duże projekty ustaw – o związkach partnerskich i ustawy wprowadzającej, która zmienia 234 inne ustawy, a do tego muszą być rozporządzenia. 

– To będzie największa ustawa, jaka wyjdzie z tego rządu, jeśli wyjdzie. Moim zadaniem jest zrobić wszystko, żeby tak było. I możemy się spierać o szczegóły oczywiście, choć uważam, że są kwestie godnościowe, których nie powinniśmy odpuścić

– mówiła. 

Jak podkreśliła, podchodzi do tego dziś bardzo rozsądnie.

– Moim zadaniem jest dzisiaj nie tupać w piaskownicy, ale przekonać kolegów do tego, że na poziomie minimum musimy wprowadzić w Polsce związki partnerskie. Po pierwsze, bo mamy wyrok Europejskiego Trybunału (Praw Człowieka), który nas do tego zobowiązuje. Po drugie o to walczyliśmy, po trzecie to obiecywaliśmy

– stwierdziła. 

Zapowiedziała, że w następnych kilku tygodniach poszczególne resorty dostaną ode niej „gotowe dwa bardzo duże projekty”, zaznaczając, że pewnie ten proces trochę jeszcze potrwa.

– Potem będą konsultacje publiczne i będziemy z tym szli do Sejmu. Liczę na to, że będzie większość

– mówiła. 

Kotula przyznała, że część osób uważa, że są dzisiaj inne ważniejsze sprawy, związane z sytuacją geopolityczną i wojną na Ukrainie, przede wszystkim bezpieczeństwo, w tym dozbrajanie armii. 

– Czym, jeśli nie kwestią bezpieczeństwa jest dzisiaj kwestia związków partnerskich? To jest po pierwsze kwestia bezpieczeństwa, godności i podstawowych praw człowieka. To jest uregulowanie prawa do wspólnego życia osób, które od lat ze sobą żyją, mieszkają, wspólnie przede wszystkim wychowują dzieci

– zauważyła. 

Ministra była pytana o inicjatywy skierowane do takich mężczyzn, którzy nie czują się przekonani, że walka o prawa kobiet jest też walką o ich prawa. Uczestnik Campusu wyjaśnił, że chodzi o to, żeby poczuli się oni zaopiekowani. 

Zaznaczyła, że warto rozmawiać z kobietami i mężczyznami o tym, jakie korzyści płyną z równości, na zasadzie obopólnych korzyści.

– I wydaje mi się, że naszą rolą jest dzisiaj przekonanie wszystkich, że warto być na tej samej łodzi i płynąć wspólnie. Dlatego podjęłam decyzję, że w czasie naszej prezydencji, którą rozpoczynamy 1 stycznia w ramach Trio, które tworzymy z Cyprem i Danią, jednym z trzech głównych tematów będą prawa chłopców i mężczyzn

– zapowiedziała. 

– Naszą rolą nie jest pójście w wojnę płci, choć wiele osób tak to sobie wyobraża. Jest wiele takich obszarów dotyczących chociażby edukacji, prawa pracy, bezpieczeństwa pracy, pewnie dotyczących wieku emerytalnego, poboru do wojska, które dotyczą mężczyzn, i w których mężczyźni mogą mieć takie poczucie, że na tym polu są dyskryminowani. I nie można tego tematu zamiatać gdzieś tam pod dywan, tylko trzeba rozmawiać i trzeba ten temat też brać na agendę

– powiedziała.

Marian Turski: nie wolno ulegać terrorowi pamięci

Nie wolno ulegać terrorowi pamięci, kolejne pokolenia wybaczają sobie animozje przodków – powiedział w sobotę (24 sierpnia) dziennikarz, historyk, ocalały z Holokaustu Marian Turski. Jego zdaniem, pierwszym krokiem by zmniejszyć zło między ludźmi powinna być próba usunięcia języka nienawiści.

Turski spotkał się w sobotę (24 sierpnia) z uczestnikami Campusu Polska Przyszłości w olsztyńskim Kortowie. Odpowiadając na pytanie, jak rzetelnie i prawdziwie uczyć młodych Polaków historii, by nie wzbudzać przy tym poczucia nienawiści do Rosjan, czy Niemców, Turski odparł, że jego zdaniem kluczem jest niepoddawanie się „terrorowi pamięci”. 

– Często pamięć może terroryzować człowieka, a nie wolno ulegać terrorowi pamięci

– mówił Turski.

Jak dodał, kolejne pokolenia wybaczają sobie animozje przodków. W ocenie Turskiego poprzednia władza, która „wzniecała nienawiść do Niemców robiła historyczny błąd”. Turski podkreślił w kontekście rosyjskiej napaści na Ukrainę, że Polska musi mieć przyjaciół w Europie, np. właśnie wśród Niemców. 

Turski opowiadał też o pobycie w obozie koncentracyjny, marszach śmierci i wywożeniu ludzi w wagonach kolejowych. 

Był w tym kontekście pytany, czy spotkał się z przejawami człowieczeństwa w obozach koncentracyjnych. Odparł, że tak, ale bardzo rzadko, ponieważ hierarchia w obozach była tak ułożona, że jedni więźniowie pilnowali drugich i – jak powiedział Turski – wcale nie trzeba było tak wielu Niemców do pilnowania. Turski opowiedział też historię młodej Niemki, która zgłosiła się do pracy jako telefonistka nieświadoma, czym jest terroryzm. Jak mówił, kiedy już się dowiedziała, co dzieje się w obozach, popełniła samobójstwo. 

Turski powiedział też, że jako więzień pierwszy raz odzyskał godność po przyjeździe do jednego z kolejnych obozów, gdzie pilnujący więźniów Niemiec powiedział, że nikt tutaj nie będzie bił więźniów, chyba że jeden drugiemu ukradnie chleb.

– Przez cały czas pobytu w obozach nigdy nie płakałem. Po raz pierwszy wtedy miałem łzy w oczach

– podkreślił Turski. 

Pytany, jak zmniejszyć zło między ludźmi, przyznał, że nie umie odpowiedzieć na to pytanie, ale powinniśmy zacząć od próby „usuwania języka nienawiści”. To – jak mówił – może być pierwszy krok na drodze ku zrozumieniu i następnie empatii w stosunku do drugiego człowieka. 

Jeden z uczestników spotkania zapytał Turskiego, czy Polska zrobiła wszystko, aby uwolnić Andrzeja Poczobuta więzionego przez reżim w Mińsku. Turski zauważył, że w sprawie Poczobuta toczą się zakulisowe rozmowy.

– Mogę sobie tylko wyobrazić, że dyktator Białorusi (…) prawdopodobnie chce za to (uwolnienie Poczobuta) coś, co troszeczkę wykracza poza możliwości opłacenia

– zaznaczył Turski.

Dodał, że „czasami tak to bywa, że płaci się ogromną cenę za jednego zakładnika, za jednego jeńca”. 

Jak dodał, osoby z „wysokiego szczebla, z którymi rozmawiał nt. Poczobuta zapewniły go, że próbują robić wszystko, w tym szukać mediatorów.

– Bo nie ma rozmów bezpośrednich, są rozmowy przez mediatorów. Czy skuteczne? Oni są dobrej myśli, a ja nie jestem tak dobrej myśli, bo Poczobut jest w bardzo złym stanie fizycznym, tego się bardzo boję

– powiedział Turski.

Czarzasty: nie zgadzam się z tezą, że w tej kadencji Sejmu niczego nie da się zrobić ws. aborcji

Lewica nie ustanie w walce o prawa aborcyjne i nie zgadzam się z tezą, że w tej kadencji Sejmu niczego się z tym nie da zrobić – mówił w sobotę (24 sierpnia) wicemarszałek Sejmu, współprzewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty. Zapewnił, że ani „na milimetr” nie odpuści tego tematu w tej kadencji.

W piątek podczas wydarzenia otwierającego czwartą edycję Campusu Polska Przyszłości w olsztyńskim Kortowie premier Donald Tusk oświadczył, że w tej kadencji parlamentu nie uda się zdobyć większości dla aborcji legalnej. 

– Do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie. Nie ma się co oszukiwać. Natomiast będzie zupełnie inna praktyka w prokuraturze i w polskich szpitalach. To już jest w toku i to będzie bardzo odczuwalne

– powiedział Tusk. 

Do słów premiera odniósł się Włodzimierz Czarzasty, który w sobotę gości na Campusie Polska Przyszłości.

– Chcę wam powiedzieć, nikogo nie zaczepiając i z nikim nie polemizując: nie ustanie lewica w walce o prawa aborcyjne. I nie zgadzam się z taką tezą, że w tej kadencji Sejmu niczego się z tym nie da zrobić. Donald, przepraszam

– oświadczył. 

Wicemarszałek Sejmu zwrócił uwagę, że w przyszłym roku odbędą się wybory prezydenckie. Wyraził nadzieję, że wygra je kandydat koalicji rządzącej, gdyż – jak mówił – wszystkie partie rządzące poprą kandydata, który wejdzie do drugiej tury wyborów. 

W tym kontekście Czarzasty pytał, co będzie po wyborach prezydenckich, kiedy lewica ponownie wprowadzi temat aborcji.

– Czy naprawdę moi przyjaciele z PSL-u, jak nie będą już mieli wymówki, że prezydent tego nie podpisze, bo podpisze; jak nie będzie takiej wymówki, to naprawdę nie możemy podjąć rozmowy z czternastoma facetami w tej sprawie? – pytał. – Czy wtedy opinia publiczna nie może nam pomóc w tej sprawie?

– dodał. 

– Czy my nie powinniśmy po raz kolejny i kolejny wrzucać tej sprawy, bo wreszcie to przełamiemy, a prezydent to podpisze. Wierzę w to. A wiecie, kiedy to będzie? To będzie w przyszłym roku. Jest na to szansa – zapewnił uczestników Campusu. – Dlatego nie powiem, że w tej kadencji ten temat odpuszczam. Nie odpuszczę go w tej kadencji na milimetr

– podkreślił Czarzasty. 

W połowie lipca Sejm nie uchwalił nowelizacji Kodeksu karnego, autorstwa Lewicy, dotyczącej częściowej dekryminalizacji dokonania aborcji. Zakładał on uchylenie dwóch przepisów art. 152 Kk, mówiących o karze 3 lat więzienia za przerwanie ciąży w przypadkach, których nie dopuszcza ustawa, oraz nakłanianiu do tego. Wprowadzał też kary ograniczenia wolności lub więzienia do lat 5 w przypadku aborcji, gdy ciąża trwa dłużej niż 12 tygodni. Dekryminalizował on dokonanie aborcji powyżej 12. tygodnia ciąży w przypadku stwierdzenia poważnych wad płodu, grożących życiu i zdrowiu kobiety. 

Za uchwaleniem nowelizacji Kodeksu karnego, głosowało 215 posłów. Przeciwko było 218, a dwóch wstrzymało się od głosu. Na 29 głosujących posłów klubu PSL-Trzecia Droga za uchwaleniem ustawy było tylko czterech. W zeszłym tygodniu projekt w wersji, które 12 lipca została poddana pod głosowanie, podpisany przez cały klub Lewicy, część posłów klubu KO, jedną posłankę z PSL-TD oraz czworo posłów klubu Polska 2050-TD, jeszcze raz wpłynął do Sejmu. 

Do 2020 r. przerywanie ciąży w Polsce było możliwe w trzech przypadkach: gdy ciąża zagraża życiu lub zdrowiu kobiety, gdy powstała w wyniku czynu zabronionego (np. gwałtu lub kazirodztwa) albo istniało uzasadnione podejrzenie ciężkich i nieodwracalnych wad płodu. W październiku 2020 roku TK zakwestionował trzecią z tych przesłanek. 

W następnych miesiącach przestrzeń publiczną obiegła m.in. informacja o śmierci 33-letniej pacjentki, która w piątym miesiącu zmarła w szpitalu w Nowym Targu. Przyczyną śmierci według relacji miała być sepsa, która rozwinęła się w ciele kobiety, gdy lekarze zwlekali z przerwaniem ciąży i usunięciem obumarłego płodu. Sprawa ta wywołała w całym kraju wiele protestów pod hasłem „Ani jednej więcej”. Protestujący podnosili wtedy argument, że przyczyną tragedii były m.in. drakońskie przepisy wiążące ręce lekarzom.

Czytaj także:

Exit mobile version